2012/13 Thailand, Chana

Deep south, very Muslim. In these parts of the country religious and political conflicts are not rare. The Muslim minority (who makes a majority in the South) wants to split from Thailand; hence the presence of fully armed troops in railway stations as well as inside the trains.

I was invited to Chana by Sudiman, a friendly guy met on a train. Riding his scooter together we attract many curious eyes. I am introduced to the family and to a bunch of kids who enter Sudiman’s house without knocking (nobody closes their doors here, everybody is welcome). Apart from my host nobody here speaks English so our communication is limited to gestures and drawings. Drawings, or to be more precise – portraits that I made, made everybody draw closer with Sudiman’s buddies, who show me their own personal technique of making low-relief in mirrors.

To już głębokie południe, w zdecydowanej większości muzułmańskie. W tych rejonach na tle religijnym i politycznym co jakiś czas wybuchają zamieszki – muzułmańska malajska mniejszość chce oderwania się od Tajlandii; stąd obecność uzbrojonego po zęby wojska na stacjach kolejowych i w pociągach.

Do Chana zaprosił mnie Sudiman, sympatyczny gość poznany w pociągu. Jeżdżąc jako pasażer na skuterze nowo poznanego kolegi robię furorę na mieście jako jedyny biały. Zostaję przedstawiony rodzinie i chmarze dzieciaków, która bez pytania ładuje się Sudimanowi do domu (nie ma tu zwyczaju zamykania drzwi, wszyscy są zawsze mile widziani). Oprócz mojego gospodarza właściwie nikt nie mówi tu po angielsku, stąd nasza komunikacja sprowadza się często do gestów albo rysunków. Rysunki, a konkretnie wykonane przeze mnie portrety, zbliżają mnie z kumplami Sudimana, którzy z kolei prezentują mi opracowaną przez siebie technikę płaskorzeźbienia na lustrach.

2012/13 Thailand, Koh Tao

One of the three famous islands in Gulf of Thailand (two others are Koh Samui and Koh Phangan), in theory it is the one that is the least damaged by tourism. At least this is what I was hoping for when boarding the ferry to Chumphon (a small but very comfortable ferry with air conditioning; the return trip will not be so comfortable anymore – I get on board of what could be described as chickenboat – 150 people stuffed on narrow mattresses, toilet with no water, windows that won’t shut…).
When I get there I discover that Koh Tao is full of Europeans who came here to admire underwater views (the island is famous for its transparent waters and rich sea fauna) and taste the evening alcohol.
However, if you leave the partying whiteys and hotels invading the land more and more out of the frame, you can still be amazed by the island. Numerous beaches of all kinds (sandy, stony), high palm trees, colorful butterflies, scenic hills and boulders thrown here and there make you feel that you are not that far away from paradise.

*

Jedna z trzech słynnych wysp w Zatoce Tajlandzkiej (dwie pozostałe to Ko Samui i Ko Phangan), teoretycznie najmniej zniszczona przez ruch turystyczny – taką przynajmniej miałem nadzieję wskakując na prom w Chumphon (prom niewielki ale za to elegancki, z klimatyzacją; powrót z wyspy nie będzie już tak luksusowy – dostaję się na pokład czegoś, co można by określić mianem chickenboatu – 150 osób ułożonych jedna obok drugiej na materacach, toaleta bez bieżącej wody, niedomykające się okna…).
Na miejscu okazało się, że Ko Tao wypełniona jest po brzegi Europejczykami, spragnionymi zwłaszcza widoków podwodnych (wyspa słynie z przejrzystej wody i bogatej fauny morskiej) i wieczornego alkoholu.
Jeśli jednak wyciąć z kadru imprezujących białasów i nieskończoność hotelików, wdzierających się coraz bardziej w głąb lądu (ceny nie najniższe ale wciąż do przełknięcia), to miejscem tym da się zauroczyć. Mnogość plaż we wszelkich odmianach (piaszczyste, kamieniste), strzeliste palmy, kolorowe motyle, malownicze wzgórza i porozrzucane to tu, to tam głazy koją zmysły i budują klimat rajskości (umiarkowanej).

*

Sairee Beach
The most popular beach, meeting point for those who set off for diving; a party and sleeping place.

Najbardziej znana z plaż, punkt zborny dla wyruszających na nurkowanie, imprezownia i sypialnia.

Ao Hin Wong
East coast of the island. Stones, scenics. You have to climb a steep hill before you get there – you won’t be able to do it on an ordinary scooter.

Wschodnia część wyspy. Kamieniście, malowniczo. Po drodze do pokonania stromy pagórek – na skuterze nie da rady.

Temple of Goddess of Mercy / Świątynia Bogini Miłosierdzia
Located on the peak of the hill – it might not be very impressive as for architecture but it makes a nice refuge from the Sairee bustle as well as a tap with cold water. I also meet a monk from Korea here, who suddenly gives me a blessing and even does not insist on a donations as he had just received a 1000 baht banknote from another blessed person.

Ulokowana na szczycie wzgórza – może nie poraża architekturą, ale za to oferuje schronienie przed turystycznym zgiełkiem i kranik z chłodną wodą. Poza tym trafiam tu na mnicha z Korei, który znienacka oferuje mi błogosławieństwo i nawet nie nalega na ofiarę, bo przed chwilą otrzymał 1000 bahtów od innego pobłogosławionego.

2012/13 Thailand, Prachuap Khiri Khan

This is southern Thailand already. I chose a place with literally nothing special to see (except for one temple – Wat Thammikaram, visited often by locals as well as by monkeys). Just sea and beaches (I recommend the beach within air force unit – clean, orderly, reasonable infrastructure and friendly soldiers offering a ride).

To już południe Tajlandii. Celowo wybrałem miejsce, w którym właściwie nic nie ma (no, może poza jedną świątynią – Wat Thammikaram, odwiedzaną chętnie przez miejscowych ale także przez małpy). Tylko morze i plaże (polecam plażę na terenie bazy wojskowej – czysto, schludnie, rozsądna infrastruktura i żołnierze, którzy chętnie podwiozą).

2012/13 Thailand, Chiang Mai

Having left Lopburi, I reach Chiang Mai after 17 hours train ride (13 hours travel; 2 hours waiting in the station; 2 hours delay on the way, including switching the trains in the middle of the jungle due to engine breakdown). Luckily the train was half empty and I could sleep quite comfortably.

Chiang Mai (“New City”) was officially founded in 1296 by king Mengrai, though before there already existed a town called Wiang Nopburi. Chiang Mai replaced Chiang Rai as Lanna kingdom capital. The city is located amidst picturesque mountains that make the biggest highlight for travellers (plus the all-night party centre and over 300 temples to see). Chiang Mai can really be addictive – you can ask those many individuals who only stopped here for a couple of days and have been living here for years already.

Do Chiang Mai docieram z Lopburi po ok, 17 godzinach (wobec 13 planowanych; 2 godziny oczekiwania na stacji, kolejne dwie opóźnienia na trasie, w tym przesiadka do innego składu w związku z awarią naszej lokomotywy). Całe szczęście pociąg był dość pusty i można było przespać się wygodnie.

Chiang Mai (dosł. „Nowe miasto”) zostało oficjalnie założone w 1296 r. przez króla Mengraia, choć już wcześniej na tym terenie istniała osada/miasto o nazwie Wiang Nopburi. Chiang Mai zastąpiło Chiang Rai jako stolica królestwa Lanna. Miasto położone jest wśród malowniczych gór, które – obok rozrywkowości centrum i ponad 300 świątyń do zwiedzenia – stanowią najskuteczniejszy magnes dla turystów. Chiang Mai naprawdę wciąga, świadczą o tym liczne przypadki obcokrajowców, którzy wpadli tu na parę dni i od kilku lat nie mogą się stąd ruszyć.

Wat Phrathat Doi Suthep

You can find this temple in the crest of Chiang Mai. Located in the premises of National Park (you can ask the guards at the entrance checkpoint for an improvised map), 15 km away from the centre, it can be reached by taxi, on foot or by bike (the hills are quite steep so it is best to check if your brakes are working as they should before going downhill; the bike I borrowed from my friend was not in the perfect condition and – after using my shoe soles as brakes for a while – I decided to switch to ever-efficient hitch-hiking). The legend has it that the temple was built on a temple chosen by an elephant carrying Buddha’s bone on his back as its final stop. Where the elephant died now stands all-gold compound that can make you blind on a sunny day.

Świątynia obecna w herbie miasta. Położona na terenie parku narodowego (od strażników na wjeździe można uzyskać improwizowaną mapkę), 15 km od centrum, jest osiągalna taksówkowo, pieszo i rowerowo (ze względu na stromość zjazdu w drodze powrotnej warto sprawdzić, czy ma się dobre hamulce; pożyczony od koleżanki rower okazał się być nie do końca niezawodny i – po paru kilometrach hamowania podeszwami – zdecydowałem się przerzucić się na zawsze niezawodny autostop). Według legendy świątynię zbudowano na górze, na której padł słoń, dźwigający na grzbiecie kość Buddy. Na miejscu jego zgonu upakowano przezłocony kompleks, który potrafi oślepić w słoneczne dni.

Bhubing Palace / Pałac Bhubing

A few kilometres further on. Racist tickets (foreigners pay a lot more only because they are foreigners). The palace buildings are nothing special, it can be interesting, though, for those who like flowers, especially roses – there is abundance to be found in the royal gardens.

Położony parę kilometrów dalej, na przedłużeniu trasy do Wat Phrahat Doi Suthep. Obowiązują, czasem spotykane w Tajlandii, rasistowskie bilety – obcokrajowiec płaci kilka razy więcej od miejscowego. Same budowle pałacowe to nic specjalnego, za to dla wielbicieli róż i innych kwiatów ogrody pałacowe będą stanowiły sporą przyjemność.

Hmong Village / Wioska Hmongów

Still some kilometres further on is a Hmong minority village. The main square and adjacent streets have been transformed into a tourist bazaar that has nothing to do with authentic Hmonginess. However, if you walk up the little roads you can admire the wooden architecture and local life.

Z kolei jeszcze parę kilometrów dalej położona jest wioska mniejszości Hmong. Główny plac i pobliskie uliczki zostały przerobione na turystyczny bazar, niemający nic wspólnego z autentyczną hmongowością, za to po spacerze w głąb (i wzwyż) wioski można podejrzeć życie codzienne i sympatyczną drewnianą architekturę domostw.

Wat Chedi Luang

No matter how tired with all the wat-watching, you have to see at least a couple of those. There are so many splendid little temples at every corner – and you don’t have to pay to enter. One of the most important ones is Wat Chedi Luang – with (poorly) reconstructed chedi, that, when constructed (between 14th and 15th century) was the tallest man made structure in the whole Lanna kingdom. This Wat used to host the famous emerald Buddha. In one of side chapel you can find the sculpture of a monk that is said to have been so beautiful that many people around him were mistaking him for Lord Buddha. He decided to get fat then to avoid the confusion. And it is his fat form that is depicted in the sculpture.

Mimo zmęczenia watami zwiedzonymi w innych miastach,w Chiang Mai nie sposób nie zwiedzić przynajmniej kilku – wszak na każdym rogu czai się efektowna świątynia albo świątynka, w dodatku niewymagająca biletów wstępu. Jednym z ważniejszych sanktuariów jest Wat Chedi Luang – z (nieprawidłowo) zrekonstruowaną chedi, która w momencie powstania (między XIV a XV w.) była najwyższą budowlą na terenie całego królestwa Lanna. Wat ten gościł niegdyś słynną figurę szmaragdowego Buddy. Z ciekawostek: w jednej z bocznych kaplic znajduje się figura mnicha, który ponoć był tak piękny, że był często mylony z samym Buddą. Postanowił zatem się roztyć, żeby uniknąć nieporozumień. I właśnie jego postać po metamorfozie została uwieczniona w rzeźbie.

Wat Phan Tao

Right next to Chedi Luang is located one of my favourite wats – Wat Phan Tao, created at the end of 15th century. The most important part of the temple – the viharn (chapel) is made of teak wood and above the entrance hangs a beautiful low-relief depicting a peacock – the symbol of Chiang Mai. Here there you can see colourful tungs – prayer flags.

Tuż obok Chedi Luang znajduje się eden z moich ulubionych watów – Wat Phan Tao, powstały w pod koniec XV w. Najważniejszy element świątyni – viharn (kaplica) wykonana jest z drewna tekowego a nad wejściem widnieje piękna płaskorzeźba przedstawiająca pawia – symbol Chiang Mai. Wewnątrz tu i ówdzie zwisają tungi – flagi modlitewne.

Wat Phra Singh

Construction of the temple was started in 1345, initiated by king Phayu of Mangari dynasty, who decided to build a chedi to host his father’s ashes. You can find a copy of the emerald Buddha here.

Konstrukcję świątyni rozpoczęto w 1345 z inicjatywy króla Phayu z dynastii Mangrai, który postanowił zbudować chedi dla prochów swojego ojca. Znajduje się tu kopia wspomnianego szmaragdowego Buddy.

Wat Bupparam

Erected in 15th century in Burmese style, reconstructed in mid 20th.

Wzniesiona w XV w. w stylu birmańskim, odbudowana (oraz przebudowana i nadbudowana) w połowie XX w.

Three Kings Monument / Pomnik Trzech Króli

King Mengrai – the founder of the city, king Ramkamhaeng of Sukhotai and king Ngam Muang of Phayao.

Król Mengrai – założyciel miasta, król Ramkamhaeng z Sukhotai i król Ngam Muang z Phayao.

Women’s correctional institution / Zakład poprawczy dla kobiet

Worth a visit – those inmates who are about to leave that place are trying to earn some money for their „new start” by offering traditional Thai massage. I find this idea quite smart – anyway, when in Thailand you should try the massage, right? The massage was OK, it’s just towards the end of the treatment she started insisting too much on the fact that she was leaving in two weeks, feels lonely and has no friends in the town. On the other hand, an old git massaged next to me was trying to chat up his masseuse a little too openly.

Warto odwiedzić – te z osadzonych, które niedługo wyjdą na wolność, starają się zarobić na „nowe życie”, oferując tradycyjny tajski masaż w przystępnej cenie. Inicjatywa całkiem słuszna, a przecież będąc w Tajlandii nie sposób nie skusić się na masaż, zatem i ja skorzystałem z oferty zakładu poprawczego. Masaż był całkiem w porządku, tylko pod koniec masażystka trochę za bardzo zaczęła podkreślać, że wychodzi za dwa tygodnie, że jest sama i nie ma żadnych znajomych w mieście. Z kolei stary dziad masowany obok bez żenady próbował poderwać inną masażystkę.

Huai Nam Dang Park

Together with my host, Jin, we set off for the mountain trip. We choose hitch-hiking as our means of transportation – it is the first experience of this kind for my friend. And it is definitely a positive experience – the views from the back of the pick-up car are stunning (and stunned we are, especially that the road is bending a lot). We reach our destination in the evening and we await the sunrise with hundreds of Thai tourists around.

Wraz z moją gospodynią, Jin, wybieramy się w góry. Za środek lokomocji obieramy autostop – dla koleżanki to pierwsze w życiu tego typu doświadczenie. W dodatku pozytywne – bo choć z tyłu trochę rzuca na zakrętach, to widoki wspaniałe. Docieramy do celu wieczorem i – podobnie jak setki Tajów – rozkładamy się na kempingu w oczekiwaniu na wschód słońca…

Pai

We only stop for a while on our way back to Chiang Mai. I had enough time, though, to realize that this place is very scenic and …hippie (I only know this from the stories I was told).

W drodze powrotnej do Chiang Mai dosłownie na chwilę przystanęliśmy w Pai. Miałem jednak czas zorientować się, że to miejsce bardzo malownicze i… hippisowskie (choć o tym drugim wiem raczej z opowieści niż z własnych doświadczeń).

Mai Mae Sa waterfall and Samoeng Forest / Wodospad Mai Mae Sa i Las Samoeng

Another trip out of town – this time by car – organized by Jin. The waterfall is quite nice, in some places you can have a fun splash, in other places you can enjoy a natural water massage. Jin’s parents who accompany us show me olives laying here and there and encourage me to have a taste. If you drink some water immediately after eating – it is acceptable. Talking about tasting: on our way to Samoeng Forest viewpoint we stop by numerous roadside strawberry stalls. Such variety, so many different tastes!

Wycieczka za miasto – tym razem samochodowa – zorganizowana przez Jin. Wodospad całkiem sympatyczny, w niektórych miejscach można się wygodnie popluskać, w innych zażyć naturalnego wodnego masażu. Towarzyszący nam rodzice Jin zwracają mi uwagę na walające się dookoła oliwki i zachęcają do degustacji. Jeśli natychmiast popije się wodą – da się wytrzymać. A propos degustacji – w drodze do punktu widokowego Samoeng forest zatrzymujemy się przy licznych przydrożnych stoiskach z truskawkami. Mnóstwo odmian, a każda smakuje zupełnie inaczej!

Wat Chen Lin

A cute temple with a pond and non-golden wooden elements.

Sympatyczna świątynka ze stawem i niezaśmieconymi złotem elementami drewnianymi.

*

Wat Saen Mueang

Early 19th century temple, with multi-level roof of viharn.

Świątynia z początków XIX w. z charakterystycznym wielopozoimowym dachem viharnu.

Wat Chang Taem

Another elegant wat.

Kolejny elegancki wat.

Wat Dubphai

Small wat with elegant mosaic decoration.

Mały wat z eleganckimi mozaikowymi zdobieniami.

Wat Inthakhin Saudemuang

A mini-wat, very wooden and cosy, though located next to a busy road.

Miniwat, bardzo drewniany i kameralny, choć położony przy ruchliwej drodze.

2012/13 Thailand, Lopburi

Another stop on the way is Lopburi – a little town where you can stop for a day, not necessarily longer than that. There is a couple of wats to be found here but it’s not them who make the biggest tourist attraction. The most important are the macaques. They have taken over Wat Phra Prang Sam Yot temple and the streets around. In theory, the monkey problem could be dealt with easily but the Thais – real Buddhists – don’t want to harm the animals so they just put grids over the windows, drive the monkeys away with sticks, shoot them with catapults (they never actually aim at the animals)… All in vain, the monkey invasion continues…

I happened to witness a celebration in memory of former local ruler, founder of the biggest temple in the town – Wat Phra Si Ratana Mahathat. First the local students painted religious images on a very long roll of canvas, then marched the streets exhibiting the work of art (they managed to get some monkeys interested, too) and decorated the mentioned temple with the painting. And in the evening a religious ceremony was held.

It is in Lopburi railway station that I met Kris, the crazy artist, who got on the wrong train and, while waiting for the right one, drew my portrait on a T-shirt that he was so kind to offer me…

/

Kolejnym przystankiem na mojej trasie jest Lopburi – miasteczko, w którym warto zatrzymać się na jeden dzień, niekoniecznie dłużej. Jest tu parę watów, ale to nie one stanowią największą atrakcję. Najważniejsze są makaki. Opanowały całkowicie świątynię Wat Phra Prang Sam Yot i jej okolice. Teoretycznie z małpim problemem można by sobie łatwo poradzić ale Tajowie – głęboko wierzący buddyści – nie chcą krzywdzić zwierząt, więc montują kraty w oknach, odganiają małpy patykami, strzelają (nigdy nie celują tak, by je trafić!) z proc… Na nic to się zdaje, małpia inwazja wciąż postępuje…

Przypadkiem załapałem się też na święto ku czci dawnego lokalnego władcy, fundatora najgłówniejszej świątyni w mieście – Wat Phra Si Ratana Mahathat. Najpierw miejscowa młodzież wymalowała na na arcydługiej beli płótna obrazy religijne, potem przeszła z nimi przez centrum miasta (wzbudzając zainteresowanie małp) i udekorowała tymże płótnem rzeczoną świątynię, w której wieczorem odbyło się uroczyste nabożeństwo.

To ta dworcu w Lopburi właśnie spotkałem Krisa, szalonego artystę, który pomylił pociągi i, dysponując nadmiarem wolnego czasu, narysował na sprezentowanym mi podkoszulku mój portret…

Wat Phra Prang Sam Yot

Loads of fun for tourists – unless until the macaques that roam the temple get their hands on the backpacks. It is best not to carry any food in and take a stick from the ticket office guys. You can also hide inside the temple (and watch the bats hanging from the ceiling inside).

Mnóstwo frajdy dla turystów – do czasu, gdy spacerujące po świątyni makaki nie zaczną się dobierać do plecaków. Najlepiej nie mieć ze sobą żadnej spożywki i pobrać w kasie kijek do odganiania wredot. W akcie desperacji można się schronić wewnątrz świątyni, w którym to wnętrzu królują z kolei drzemiące nietoperze.

Wat Phra Si Ratana Mahathat

Located in this temple, dated as 14th century (though there are some controversies; some claim it existed already in 12th century), is probably the first really Thai (as opposed to Khmer) prang, built right after becoming independent from Angkor.

W świątyni tej, datowanej na XIV w. (choć niektórzy twierdzą, że sanktuarium to istniało już w XII w.), znajduje się prawdopodobnie pierwszy prawdziwie tajski (a nie khmerski) prang, zbudowany zaraz po uwolnieniu się z orbity wpływów Angkoru.

2012/13 Thailand, Bangkok

My excuse to go there was meeting with Maciek, a friend from Warsaw, married with kids to a Thai girl, arriving to visit his new family. I thought this could be a good starting point for a trip around Thailand.

First thing we did together was checking out one of those famous unfinished skyscrapers (guarded by a bunch of junkies who try to get money out of those who want to visit the site) and nearby temple – Wat Yannawa. Maciek was also my guide in the condo (little quarter) in the outskirts where he lives with his family. The outskirts were OK but let’s head for the centre:)

Sleeping in Khao San Road is a mistake. Actually, sleeping is physically impossible – hostel walls (180 baht for a mini-room) are shaking with the sound of surrounding bars (a disco to the left, to the right – Thai singers singing American 80-90’s classics, the same repertoire every night, only the singers change, or maybe it’s always the same guy, it’s just that his voice is getting more and more hoarse and his accent is becoming painfully bad). On the other hand – if you need an evening party, drink and streetfood then this is the best place. Here you can also purchase backpacks, souvenirs and fake university diplomas. Plus the location is very good – all tourist attractions are within walking distance (tuk-tuk drivers are disappointed, they will not convince me, even though they claim the Grand Palace is closed down today for a very important Buddhist celebration).

Bangkok is Thailand condensed, getting you ready for what’s next. Everything is here: Asian chaos but also quiet and laid back streets, palaces and temples, street food and all sorts of stalls (antiques! Computers!). And dominating the cityscape is the retro-futuristic structure of Sky Train…

Do Bangkoku przygnała mnie chęć spotkania z Maćkiem, kolegą z Warszawy, który wżenił się i wdziecił w tajską rodzinę i właśnie przybył z wizytacją. Uznałem, że nasze spotkanie mogłoby być dobrym punktem wyjścia do wycieczki po Tajlandii. Tak też się stało. W pierwszym rzucie wspólnie zwiedziliśmy jeden ze słynnych niedokończonych i zarzuconych wieżowców (strzeżony przez bandę narkomanów, próbującą wynegocjować opłatę za wstęp) i – niejako przy okazji – pobliską świątynię Wat Yannawa. Maciek oprowadził mnie również po condo (dzielnicy) na przedmieściach, w której mieszka wraz z rodziną. Przedmieścia są OK, ale trzeba się zabrać za ścisłe centrum:)

Nocleg przy Khao San road to porażka. Nie da się tu spać – ściany hostelu (180 bahtów za mikropokój) trzęsą się od całonocnych imprez w okolicznych knajpach (po lewej disco, po prawej tajscy grajkowie śpiewają amerykańskie szlagiery lat 80′ i 90′, co noc te same, zmieniają się tylko wokaliści, a może to ten sam, tylko gardło mu się zdziera i akcent psuje). Z drugiej strony – jeśli chcecie wieczorem poimprezować, popić i pojeść streetfood – to jest to idealne miejsce. Można tu też kupić plecaki, pamiątki i podrobione dyplomy uczelni z całego świata. Poza tym to dobre miejsce wypadowe – najpopularniejsze atrakcje są na tyle blisko, że spokojnie można się do nich wybrać piechotą (tuktukowcy są zawiedzeni, nawet ich zapewnienia, że akurat dzisiaj Wielki Pałac jest zamknięty nie są w stanie mnie zachęcić do skorzystania z ich usług).

Bangkok – to trochę taka Tajlandia w pigułce, a właściwie w spuchniętej pigule, która uodparnia i przygotowuje na resztę kraju. W tym mieście jest wszystko, co można sobie wyobrazić – azjatycki zgiełk i chaos, przemieszany z zielonymi i spokojnymi dzielnicami, pałace i świątynie, streetfoody i wszelkiej maści uliczne targowiska (starocie! giełda komputerowa!). A nad wszystkim dominuje retrofuturystyczna konstrukcja SkyTrain, czyli naziemnego metra…

***

Grand Palace /Wielki Pałac

Also called Wat Phra Kaeo. Push your way through armies of
Chinese tourists, spin your head around, take photos, squint your eyes so that you don’t get blinded by all those golden chedis, domes, sculptures etc. A little over 200 years after initiating the construction of the palace compound (for which the engineers used materials from Ayutthaya palace that had been destroyed by invading Burmese), the whole huge area has been packed full with eclectic palaces, temples and parks. One item easy to omit but worth a visit: Queen’s museum with lots of dresses and multimedia presentations about how official national dress code was invented.

Inaczej Wat Phra Kaeo. Pozycja obowiązkowa. Do przepchania przez tłumy chińskich turystów, do ofotografowania, do pozadzierania głowy, porozdziawiania gęby i pomrużenia oczu, oślepionych blaskiem pozłacanych chedi (stup), kopuł, rzeźb, itd. W nieco ponad dwieście lat od zainicjowania budowy kompleksu pałacowego (do którego budowy wykorzystano między innymi materiały z pałacu w Ayutthai, uprzedniej stolicy Syjamu, splądrowanej przez Birmańczyków), cały ogromny teren upakowany został eklektycznymi konstrukcjami pałacowymi, świątynnymi, parkowymi i innymi. Z miejsc nieoczywistych: polecam odwiedzić muzeum strojów królowej, bardzo ciekawe prezentacje multimedialne, wyjaśniające m.in. proces powstawania tajskiego stroju narodowego).

Wat Pho

The temple with big reclining Buddha – 43 m long gold-clad sculpture is almost to big for the temple that contains it. Worth a visit. Worth walking around and getting lost among a hundred chedis, some of which are said to contain the ashes of Lord Buddha himself.

Świątynia z wielkim leżącym Buddą – złocona rzeźba o długości 43 m niemal rozsadza świątynię, w której została upchnięta. Warto zobaczyć. Warto pospacerować dookoła i pobłądzić wśród setki chedi, z których niektóre ponoć zawierają prochy Buddy.

Golden Mount

A bubble hill that stands out in typical Bangkok flatness. It was made artificially when king Rama III decided to build a huge chedi that eventually collapsed on the muddy ground. The son of Rama III, Rama IV, decided to build a smaller chedi on the top of what was left. Now you can use the structure for admiring splendid 360 degree views of the city.

Pagórek-bąbel na płaskiej powierzchni miasta. Sztucznie usypane wzgórze, które król Rama III pomyślał jako wielkie chedi, które, niestety, rozjechało się na błotnistym podłożu. Syn Ramy III, Rama IV postanowił wznieść na szczycie niedoszłego chedi mniejsze chedi, z którego można obecnie podziwiać panoramę Bangkoku.

Wat Arun

The temple of the rising sun. Located on the West bank of Chao Phraya river it is also a good place to admire the views, especially on the Grand Palace and Wat Pho. It is said that king Taksin, fleeing from Ayutthaya, saw this temple (who had existed ever since the 17th century) during the sunrise was so impressed that he decided to revamp it. One characteristic feature are the Khmer style prangs (one big in the middle and four smaller around), decorated with porcelain junk from ships travelling from China.

Świątynia Wschodzącego Słońca. Położona na zachodnim brzegu rzeki Chao Phraya, również dostarcza ciekawych widoków na miasto, zwłaszcza na Wielki Pałac i Wat Pho. Ponoć król Taksin, uchodzący z Ayutthai, ujrzawszy o świcie istniejącą już od XVII w. świątynię, postanowił ją odrestaurować. Cechą charakterystyczną świątyni są prangi w stylu khmerskim (jeden duży w centrum i cztery mniejsze po bokach), zdobione porcelaną stanowiącą balast statków przypływających z Chin.

Bangkok Art and Culture Centre

For something completely different: a centre for modern art. Though “modern” might not be exactly the right word. No weirdness or extreme stimuli are to be found here. All is quite calm and conservative when it comes to the subject (Buddha everywhere!) but sometimes it gets interesting technique-wise.

Dla odmiany – centrum sztuki współczesnej. Choć z tą współczesnością nie ma co przesadzać. Nie znajdziemy tu, znanych z europejskich galerii, odjazdów i ekstremalnych doznań. Jest dość spokojnie i zachowawczo, jeśli chodzi o tematykę (wszędzie Budda!) za to bywa ciekawie i innowacyjnie na poziomie techniki.

Loha Prasat

The main part of Wat Ratchanaddaram. Very noble and toned-down structure, modelled after Indian and Sri Lankan palaces; it feels very inviting if you’re in a mood for meditation or just strolling the corridors.

Stanowiąca część Wat Ratchanaddaram, bardzo dostojna i stonowana jak na warunki tajskie struktura, wzorowana na pałacach w Indiach i Sri Lance, zachęca do przechadzania się korytarzami i medytacji.

ASEAN region culture festival / Festiwal kultury krajów ASEAN

Accidentally I come across a gig near Prasumen fort: dances, crafts, terrifying make up on little girls who present traditional dresses and – first of all – street food, the never ending row of stalls full of delicacies…

Przypadkiem trafiam na imprezę w pobliżu fortu Prasumen: tańce, rękodzieło, ohydnie umalowane małe dziewczynki prezentujące tradycyjne stroje i przede wszystkim street food, niekończący się wąż straganów z przepysznym jedzeniem…

Chinese coffin makers’ compound / Dzielnica chińskich producentów trumien

A tiny place with architectonic mess so typical for the Chinese.

Właściwie dzielniczka, z charakterystycznym dla Chińczyków chaosem architektonicznym.

Giant Swing / Wielka Huśtawka

Formerly a very important place on the map, where Brahmin ceremonies were taking place, recreating the event of sending Shiva to Earth by Brahma. The rituals were stoppend in 20th century due to high number of casualties.

Niegdyś ważny punkt na mapie Bangkoku, w którym odbywały się bramińskie ceremonie, odtwarzające zesłanie Shivy na ziemię przez Brahmę. Praktykowania rytuałów zaprzestano w XX w. ze względu na zbyt dużą liczbę wypadków, w tym śmiertelnych.

Royal Barges Museum / Muzeum Łodzi Królewskich

One of the reasons to get here is the labirynth of small streets and channels leading to the museum. And inside you find impressive, excessively long and decorated ceremonial barges.

Warto tu dotrzeć, choćby ze względu na ciekawe zagmatwanie prowadzących do celu uliczek i kanałów. A w samym muzeum imponujące, przedługie, bogato zdobione i – jakżeby inaczej! – złocone paradne łodzie.

Khlong Mon

A calm borough near the river, perfect for a little rest from the overwhelming city centre buzz. Pay a visit to “Dream Keeper” café relaxed owner, fascinated with American Indian culture (address: 271 Wongdom Road, near Wat Arun)

Spokojna dzielnica przyrzeczna, idealna na odpoczynek od wszechobecnego w centrum zgiełku. Polecam odwiedzenie kawiarenki „Dream Keeper” i spotkanie z jej zrelaksowanym właścicielem, artystą zafascynowanym kulturą amerykańskich indian (adres: 271 Wongdom Road, blisko Wat Arun).

2012/13 Thailand, Introduction

Thailand is as easy as it gets. No matter what kind of tourist attractions you are looking for – you will find an abundance of them here. Heading for paradise-like beaches and diving locations? The whole coast is filled with beaches, full of boutique resorts, cheap hotels and bungalows, with troops of Western faces around. So you don’t like the sea? How about a “unique” trek through jungle-covered mountains then? Here you have it – every single hostel can offer a 1-, 2-, 3-, x- day trek. And on the way they will teach you how to make palm-leaf bungalow, bamboo pot, coconut slippers. Or would you rather visit some temples? You’ll be exhausted before you see just a small bit of what Thailand has to offer temple-wise. Or are you a culinary traveller? That’s perfect – here is the country of many flavours, varying from one region to the other (but always spicy!). Still not happy? How about every child’s dream to ride the elephant? You can make it come true, it is a very popular sport (sport for the elephant that is, the animal being treated more like a vehicle and money-making machine than a living creature). Talking about dreams and fantasies… Oooh those Thai girls (but can you be sure they really are girls or something else?). It is all a matter of price – and the prices, though still reasonable, are shooting higher and higher every year. It is a good idea then to visit Thailand soon, before it gets completely spoilt by all those whiteys spending their baht thoughtlessly. And before the famous Thai smile fades away completely, replaced with the grimace of disgust upon seeing a foreign tourist.

/

Wstęp

Tajlandia jest łatwa, lekka i przyjemna. Niezależnie od tego, jakich atrakcji poszukujesz – znajdziesz je tutaj i to prawdopodobnie w nadmiarze. Celem Twojej podróży są rajskie plaże i miejsca do nurkowania? Właściwie całe wybrzeże to jedna wielka plaża, zabudowana – zależnie od potrzeb – luksusowymi resortami, tanimi hotelami lub bungalowami, pełna (zwłaszcza w sezonie) bladych twarzy z Zachodu. Nie lubisz morza? To może „niepowtarzalny” trekking przez góry porośnięte dżunglą? Mówisz i masz – każdy hostel posiada w swojej ofercie wersje jedno, dwu-, trzy-, x-dniowe. A po drodze nauczysz się budować szałas z liści palmowych, sklecisz garnek z bambusa, a z kokosa kapcie. A może wolisz wędrować po świątyniach? Padniesz wyczerpany nim zobaczysz ledwie cząstkę słynnych tajskich watów. Jesteś podróżnikiem kulinarnym? Trafiłeś idealnie – to kraj o wielu smakach, różnych w każdym regionie (ale niemal zawsze i wszędzie jada się na ostro). To wciąż nie to? Może zatem wolisz urzeczywistnić dziecięce marzenie i przejechać się na grzbiecie słonia? Proszę bardzo – jazda słonna to bardzo popularny sport (ma się rozumieć, wysiłek fizyczny dotyczy tylko zwierzęcia, traktowanego często bardziej jak wehikuł i maszynka do zarabiania pieniędzy niż żywe stworzenie). Skoro o fantazjach mowa – chętne Tajskie dziewczyny pokażą, dyskretnie albo nie (ale uwaga, ciężko o pewność, że te dziewczyny to dziewczyny…). Wszystko jest tylko kwestią ceny – a ceny, choć wciąż rozsądne, to nieubłaganie rosną. Warto się zatem do Tajlandii wybrać, póki tutejszy rynek turystyczny nie zostanie kompletnie zepsuty przez szastających bahtami na lewo i prawo białasów. A legendarny tajski uśmiech zastąpi grymas obrzydzenia na widok zagranicznego turysty.

***

Travelling

Moving around is smooth, especially after you remember the following rules:

1. If you are thinking of taking a taxi from Bangkok Suvarnabhumi airport – always take the official metered pink cab (taxi parking is located below arrival hall).

2. When travelling around the city – be it in a cab or tuk-tuk – always check if the meter is on.

3. Never ever trust tuk-tuk drivers, especially when they tell you the place where you are heading is closed down.

4. Bangkok, Ayutthaya and other river cities have fabulously cheap ferries. You won’t need those expensive water taxis.

5. The most enjoyable way to travel between cities is by train (see a separate subsection below).

6. Coaches: long distance connections are often monopolized by smart, clean and air-conditioned coaches (not so cheap but still acceptable). Bad luck for those seeking “chickenbuses”.

7. Chickenbuses can be found when travelling shorter distances. They don’t feel extreme though.

8. Hitchhiking – check out the separate subsection.

/

Podróżowanie

Przemieszcza się tu bezproblemowo, po przyswojeniu sobie kilku podstawowych zasad:

  1. Jeśli chcesz wziąć taksówkę z lotniska w Bangkoku Suvarnabhumi – zawsze wsiadaj do oficjalnej, różowej „meterowej” taryfy, których postój znajduje się poniżej hali przylotów.

  2. Podróżując po mieście – czy to taksówką czy tuk-tukiem, zawsze sprawdzaj, czy ma włączony „meter”.

  3. Nigdy nie wierz kierowcom tuk-tuków, zwłaszcza gdy twierdzą, że miejsce (świątynia, hotel), do którego chcesz się wybrać, jest zamknięte.

  4. W Bangkoku, Ayutthai i innych „rzecznych” miastach pływają promy, za które płaci się grosze. Nie daj się wkręcić w żadne „water taxi”, które skasuje dziesięć razy więcej.

  5. Między miastami najfajniej przemieszczać się pociągami, o których poniżej, w osobnym podrozdziale.

  6. Autobusy: obsługa połączeń długodystansowych jest w wielu miejscach zmonopolizowana i wykonywana przez eleganckie klimatyzowane pojazdy (cena nie niska, ale wciąż do zaakceptowania). Próżno szukać „chickenbusów”.

  7. Chickenbusy można spotkać na krótszych trasach, choć miłośnicy ekstremalnych doznań będą zawiedzeni. Nie stwierdziłem żadnych niespodzianek, może z wyjątkiem dość elastycznego harmonogramu.

  8. Autostop – patrz oddzielny podrozdział.

***

Accomodation

Just name it. From cheap huts to boutique. Plus many couchsurfing hosts – in bigger cities. Low budget people should count 80-150 baht a night (except for Bangkok and islands where prices tend to be slightly higher)

/

Noclegi

Do wyboru, do koloru. Od ćwierć gwiazdki do full wypasu. Oprócz tego – w miarę dużych miastach – sporo couchsurferów. Budżet w wersji oszczędnościowej to ok. 80-150 bahtów za noc (z wyjątkiem Bangkoku i wysp, gdzie ceny są nieco wyższe).

***

Trains

If you have a lot of time to spare, you don’t have an appointment to make and you are OK with waiting at the station for a couple of hours – go ahead and buy that 3rd class ticket for ordinary or (not so) rapid train. This is where you find the best atmosphere, this is where all the talks take place and here is where you find the most food merchants. It is in 3rd class coaches that I met the most awesome people: meet Joe, Thai guitar player who offers me whisky (which he breaks with mineral water); he has just fallen in love with Julie, German girl who teaches English and speaks perfect Thai. And since this is a very misfortunate love, Joe chooses to break train door glass and has his hand dressed with improvised bandage by Doogie, a hardcore traveller from Korea, on the road for over one year – no staying in hotels or anything: just jungle or people you meet accidentally, just back from Pai hippies. Or Sudiman whom I met accidentally, he is also back, but from South Africa this time where he was studying to become a teacher in qu’ran school, he is on his way home in Chana, hasn’t been there for two years, I’m invited to visit him. Buddhist monks have their own separate part of the coach, they sit comfortably, taking two seats each even though women and elderly stand around, sweating, but a white guy is welcome to sit with them. And they are curious about his Kindle. And how much it costs. And they communicate using Google Translate. Oh, and there is Kris (I didn’t technically meet him ON the train but while waiting at night for a delayed train in Lopburi), he asks me if I have a white T-shirt. It’s OK if I don’t, he will give me his own, made in Canada. And he paints my portrait on it. As a sign of gratitude I offer him a beer (and vitamin syrup to a very patient station guard), which he accepts – he might be a Buddhist but he is an artist, too.

Thai trains make travelling joyfully slow, make you gain new experiences (machine breakdown and swapping trains in the middle of the jungle), they’re educating! Don’t let the person in station counter convince you that 2nd class is better, no seats are available for the 3rd… There WILL be seats and even if there are none, sit on your bag and wait until a free seat appears.

Pociągi

Jeśli masz dużo czasu, nie jesteś umówiony na konkretną godzinę a czekanie na dworcu Ci nie straszne – kupuj śmiało bilet, najlepiej na 3 klasę pociągu zwykłego lub lekkoszybkiego. To właśnie w tych wagonach panuje najlepsza atmosfera, tu jest najbardziej gwarno, tutaj wreszcie kursuje najwięcej przenośnych jadłodajni. W 3 klasie poznałem mnóstwo odjechanych osób, z którymi teraz wiążą się niezapomniane wspomnienia: oto Joe, tajski gitarzysta, częstuje tajską whisky (popijaną tajską wodą), właśnie się zakochał w Julie, niemieckiej nauczycielce angielskiego, mówiącej arcypłynnie po tajsku, a ponieważ to nieszczęśliwa miłość, to Joe tłucze szybę w drzwiach pociągu a następnie jest opatrywany przez Doogiego, podróżnika z Korei, w drodze od ponad roku, żadnych tam noclegów w hotelach – albo dżungla albo u przypadkowo poznanych osób, właśnie wraca od hippisów z Pai. Przypadkowo poznany Sudiman, też wraca, ale z RPA, gdzie kształci się na nauczyciela w szkole koranicznej, właśnie wraca do domu w Chana po dwóch latach nieobecności, zaprasza do siebie. Mnisi mają przydzielony fragment wagonu, każdy się rozsiadł wygodnie na dwóch miejsach (choć wokół pocą się, stojąc, i starsi, i kobiety) ale białego chętnie do siebie zaproszą. I wypytają o cenę Kindla. I porozmawiają przez Google Translate. Z kolei Kris (poznany wyjątkowo nie w przedziale a na stacji kolejowej w Lopburi, północ, mój pociąg jest opóźniony o dwie godziny) pyta mnie, czy mam białą koszulkę. Skoro nie, to on mi da swoją, kanadyjską. Po czym maluje na niej flamastrami mój osobisty portret. W akcie wdzięczności oferuję Krisowi piwo a cierpliwemu SOK-iście syrop z witaminami. Choć Kris to buddysta, to także artysta, piwem więc nie pogardzi.

Tajskie pociągi radośnie spowalniają podróż, wzbogacają o doświadczenia (awaria i zmiana pociągu w środku lasu), pociągi kształcą. Nie dajcie sobie wmówić w kasie, że druga klasa, że w trzeciej nie będzie miejsc siedzących. Będą zawsze, a jak nie będzie, to usiądziesz sobie na plecaku i poczekasz aż coś się zwolni.

***

Thai hospitality

Though the legendary Thai smile, which has been a marketing thing in the first place, has already become a mere half-smile (incidentally I witnessed a conversation between two French tourists, I mean travellers, in a hippie Julie’s hostel in Chiang Mai, complaining that those Thais aren’t grinning as they should according to the guidebook, especially in Seven Eleven; why don’t you try to smile after working all day at the counter, Monsieur?) but the hospitality of Thais has no limits. I was lucky to experience it from couchsurfers and randomly met people. They are always happy to host you, show around, offer food. Passers-by will be glad to strike a photo pose or to talk (keep it reasonable though – if at some point the subject of the conversation shifts to visiting a shop with souvenirs/leather/vacuum cleaners – it is time to say your goodbyes). And the key to Thai smile is your own – sincere – grin.

/

Tajska gościnność

Choć ze słynnego tajskiego uśmiechu, stanowiącego od samego początku chwyt marketingowy, pozostał ledwie życzliwy półuśmiech (miałem zresztą okazję być świadkiem rozmowy dwóch francuskich turystów, znaczy podróżników, w hippisowskim Julie’s hostel w Chiang Mai, w której to rozmowie obaj panowie narzekali, że ci Tajowie to wcale się nie szczerzą tak, jak to opisują w przewodnikach, zwłaszcza w sklepach całodobowych; spróbuj zatem się pouśmiechać po całym dniu pracy przy kasie, cwaniaczku), to gościnność Tajów nie zna granic. Miałem okazję jej doświadczyć poprzez couchsurfing oraz poprzez przypadkowo spotkane osoby. Zawsze chętnie ugoszczą, pokażą, oprowadzą, poczęstują. Przechodnie chętnie do zdjęcia zapozują i porozmawiają (zachowaj zdrowy rozsądek i jeśli rozmowa niepostrzeżenie schodzi na temat zwiedzenia sklepu z pamiątkami/skórą/odkurzaczami – grzecznie pożegnaj rozmówcę). Uśmiechem – i w tym tkwi cały sekret – na Twój (szczery) uśmiech odpowiedzą.

***

Hitch-hiking

Hitch-hikers paradise. Thai people might not always quite understand the whole concept but they are always willing to help. Even in the middle of the city, in the darkest night. Moreover – they often give you a lift driving a pick-up car, which gives you a 360 degree view around (and which also means you will be rolling around when the road bends – Thais rarely use brakes).

/

Autostop

Tajlandia to kraj wręcz stworzony do łapania okazji. Tajowie może nie zawsze do końca rozumieją ideę autostopu ale zawsze chętnie pomogą. Choćby w środku miasta i w środku nocy. Ponadto, często podwożą pickupami, dzięki czemu zyskujemy niczym nieograniczoną przestrzeń do podziwiania widoków (często też turlamy się na tyle auta, bo tutejsi kierowcy nie mają w zwyczaju zwalniać na zakrętach).

***

The King

Respect the king (the King). No excuses. This man is a symbol, he has been ruling the country for more than 60 years. Don’t expect them to be “reasonable” about the subject. Even if a taxi driver asks you whether you think the king (the King) is beautiful, tell him he is. And you can add that the queen (the Queen) is elegant (she is actually).

/

Król

Królowi należy się szacunek i już. To człowiek-symbol, u władzy od ponad 60 lat. Tajowie do tematu nie mają i nie będą mieć dystansu. Nawet jeśli kierowca taksówki Cię zapyta, czy uważasz, że król (Król) jest piękny, to odpowiedz, że jest. I dodaj, że królowa (Królowa) jest elegancka (co zresztą jest prawdą).

***

Girls and all else

For many the first association they make when thinking of Thailand is sex-tourism, sex-liberty etc. While it might be true to some extent, luckily that sex is not all over the place. For a sex-oriented tourist there are special districts, all else looks normal. Moreover, regular Thai girls are quite shy. And suspicious about white men, they do know what those guys came here for. On the other hand, there are many Thai women hunting for a white husband – this is related to both economy and demography of the country. Women make most of Thailand’s population. What is more, a part of the male minority are monks. Another part are so called ladyboys – physically born as men and on the way to transform into opposite sex. And even if a man is a 100% man, he is probably gay… Poor Thai girls, not much to choose from.

I mentioned the girls being shy. But the gays and ladyboys are definitely not! A guy travelling alone should always stay alert. The most embarrassing situation that happened to me was when I was cycling uphill and was taken over by a shared open-back taxi. I had to listen to love declarations shouted out by one Thai guy while the cab was slowly climbing up. As the hill was really steep, the only sound I was able to make was loud panting, which made the perv even more horny…

Anyway, let’s start the trip!

/

Dziewczyny i cała reszta

Wiadomo – pierwsze skojarzenie to Tajlandia-seksturystyka, seks-wyzwolenie itp. Jest w tym odrobina prawdy, ale całe szczęście seks nie wylewa się wszędzie drzwiami i oknami. Dla turysty o sprecyzowanym profilu są odpowiednie dzielnice, poza nimi wszystko w normie. Ba, tajskie dziewczyny są wręcz bardzo nieśmiałe! A do białego często podchodzą z nieufnością, świadome, czego biały w Tajlandii szuka. Z drugiej strony, wiele Tajek „poluje” na białego męża, co wiąże się nie tylko z sytuacją ekononiczną ale i demograficzną kraju. Otóż w Tajlandii większość obywateli stanowią kobiety. Ponadto, część męskiej mniejszości to mnisi. Kolejna część to tzw. ladyboys czyli fizycznie faceci na różnych etapach transformacji w kobietę. A jak już facet jest facetem, to i tak jest spore prawdopodobieństwo, że to gej. Biedne Tajki naprawdę nie mają w czym wybierać…

Wspominałem, że dziewczyny bywają nieśmiałe. Za to geje i ladyboys – wręcz przeciwnie! Samotny facet musi się od nich bez przerwy opędzać! Najbardziej żenująca sytuacja, która mi się przydarzyła, miała miejsce podczas wycieczki rowerowej: pedałując (tfu!) pod stromą górkę, musiałem wysłuchać deklaracji miłosnych pewnego Taja, siedzącego w zbiorczej pickup-taksówce, ślimaczącej się przede mną. A że podjazd był naprawdę stromy, jedynym dźwiękiem, który byłem w stanie z siebie wydobyć, było głośne dyszenie, co jeszcze pewnie dodatkowo świntucha nakręciło…

Tak czy inaczej – po krótkim wstępie czas rozpocząć wycieczkę:)

Shanghai Biennial 2 + Nightdrops by Ailadi Cortelletti

As promised – a micro report from Shanghai Biennial. Short and to the point – check the photos to know more.

But before we kick it off with the Biennial – a short note about a nice vernissage I was lucky to experience. On November the 30th a grand opening (and closing – don’t ask me why, it’s the Museum’s bosses who made the decision) of Ailadi Cortelletti’s drawings took place. In case if you are wondering who Ailadi is – she is a very talented young Italian illustrator. The exhibition was a success, initial doubts that this could become a kind of “foreigners for foreigners” thing dissolved after the place was raided by crowds (200 people) of Chinese guys and gals – which proves that Shanghai’s youth are interested in cultural life (and that the propaganda strategy chosen by museum and by the curator – Paulina Salas Ruiz of Kankan media – https://kankanmedia.org ).

Ailadi showed her project consisting of 365 little drawings – each of them being a note about an important event that took place on the given day. All colourful and cute. Check the Artist’s website (https://ailadi.com) and see more of her works.

As for the Biennial…

We move from the factory that we were visiting last time to abandoned buildings that used to be malls, located in the centre of the city. Cold wind is howling in somewhat mismaintained interiors, reducing crowds of spectators to acceptable numbers. The exhibition has been divided using city key, i.e. we have rooms/floors named Mexico City or Ulan Batar etc. Sometimes it makes sense, sometimes not that much. I guess it’s helpful for those who feel lost in the immense topography of places where the Biennial is held.

As for the content itself – I was very disappointed with paintings. First of all, it is scarce and even when you manage to find it – it is sometimes embarrassingly bad (Ulan Batar room!), though there are some notable exceptions (nicely moody typographic variations by Alireza Astaneh). Lots of video art that is quite easy to forget, many interesting objects (the winner of the prize for most photographed work of art – styrofoam sculpture by Thomas Stricker), one big fridge (Shen Shaomin), whale skeleton (full size) made of plastic chairs and big sales of one American family’s forgive me, I forgot the family’s name) belongings – quite a collection of objects acquired for decades in Korea (whilst fighting the war there) or China. And now all those precious things travel back to China to be purchased by locals…

***

Zgodnie z obietnicą – mikrorelacja z ciągu dalszego szanghajskiego biennale. Tym razem krótko i węzłowato – po dodatkowe wrażenia odsyłam do materiału foto.

Jednak zanim o biennale – parę słów o sympatycznym wernisażu, którego byłem świadkiem (i uczestnikiem, pomagając w rozwieszaniu prac artystki). Otóż 30 listopada w Minsheng Museum nastąpiło uroczyste otwarcie (a zaraz potem zamknięcie, bo szefostwo muzeum tak to sobie wykoncypowało) wystawy rysunków utalentowanej włoskiej ilustratorki – Ailadi Cortelletti. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, obawy, iż będzie to impreza zorganizowana przez białasów dla białasów szybko zostały rozwiane – tłum (około 200 osób) lokalsów, który wpadł na wernisaż świadczy z jednej strony o zainteresowaniu szanghajskiej młodzieży wydarzeniami kulturalnymi a jednocześnie jest dowodem tryumfu strategii propagandowej obranej przez kuratorkę – Paulinę Salas Ruiz z Kankan media (https://https://kankanmedia.org) i kierownictwo muzeum.

Ailadi zaprezentowała projekt, składający się z 365 rysunków – każdy z nich będący notatką istotnego wydarzenia, które miało miejsce danego dnia. Całość bardzo milusia i kolorowa. Zachęcam do odwiedzenia strony artystki (https://ailadi.com) i zapoznania się z jej twórczością.

A teraz Biennale…

Z fabryki, którą wizytowaliśmy w poprzednim tzw. poście, przenosimy się do opuszczonych budynków byłych galerii handlowych w centrum miasta. Wiatr hula po odrapanych wnętrzach, skutecznie zmniejszając frekwencję do bardzoj znośnych rozmiarów. Pomieszczenia lub całe piętra podzielono wg klucza “miastowego” – w jednym miejscu mamy Mexico City, w innym Ułan Bator itp. Czasami ma to sens, czasami żadnego. Niektórym być może pomaga się zorientować w topografii galerii, muzeów i innych miejsc, które goszczą biennale.

Co do samej zawartości – bardzo zawiodłem się na malarstwie, którego przede wszystkim mało a jak już jest, to bywa żenujące (sala Ułan Bator), choć bywają nastrojowe wyjątki (wariacje typograficzne autorstwa Alirezy Astaneh). Sporo łatwego do zapomnienia wideo, dużo ciekawych obiektów (np. zdobywca nagrody dla najchętniej fotografowanego dzieła – styropianowa rzeźba Thomasa Strickera), jedna wielka lodówka (Shen Shaomin), szkielet wieloryba (w skali 1:1) z plastikowych krzeseł (ech…) a także wielka wyprzedaż pamiątek po amerykańskiej rodziniem, której nazwiska zapomniałem, a która przez dziesięciolecia nabywała produkty koreańskie (m.in. wojując w Korei właśnie) czy chińskie, które teraz, po długiej podróży wracają do kraju pochodzenia…

Gansu – a quick tour, 2012.10

Most w pobliżu Wielkiego Muru / Suspension bridge next to the Great Wall

I used the time of national holiday to have a trip to Gansu. It was just a couple of days but it felt like a preview of all the marvels that are located nearby – the mountains, the deserts, the minorities… Not this time, though. I only had time to check out the west-most bit of the Great Wall of China (Jiayuguan; the authentic Wall with some parts rebuilt for tourists; full recommendation, a lot more interesting than overcrowded Badaling; watch out for the desert wind! The taxi from the city centre to the west-most part costs 30 kuai, don’t believe the driver if he says it’s more) and Lanzhou, especially the Baitashan park (White Pagoda Park; unfortunately, the pagoda itself is now undergoing renovation and cannot be accessed) where you can get the usual way from the front or from the back, watching all the beautifully settled little old houses undergoing demolition.

***

Korzystając ze święta narodowego, zaliczyłem wypad do Gansu. Wycieczka bardzo krótka, stanowiąca jednak zapowiedź tych wszystkich wspaniałości, które niedaleko stąd – góry, pustynie, mniejszości narodowe… To jednak w następnym rzucie. Tym razem tylko najbardziej wysunięty na zachód fragment Muru Chińskiego (Jiayuguan; autentyczna konstrukcja z miejscami odrestaurowanymi fragmentami, dostosowanymi do potrzeb turystów; polecam, zdecydowanie lepiej obejrzeć mur chiński tutaj niż w Badaling; uwaga na pustynny wiatr! Taksówka z centrum do najbardziej zachodniego punktu Muru to 30 rmb i nie dajcie się naciągnąć na więcej) oraz Lanzhou, a zwłaszcza park Baitashan (Park białej pagody; niestety, sama pagoda jest obecnie w remoncie), do którego można się dostać klasycznie, głównym wejściem albo od tyłu, oglądając po drodze całą dzielnicę malowniczo położonych domków w trakcie rozbiórki.

Travel party – September 2012

https://www.youtube.com/watch?v=qv8GeoMUA34

Yejku – występ na żywo w Lokalu X / live performance in Lokal X (camera by Olek Woźniak):

Yejku “Córuś ty musisz” – video by Tomasz Sztajer:

Another travellers’ meeting happened in Lokal X in Bytom, Poland on September 28 2012. The turnout was surprisingly high – thank you all for coming. This time we had the opportunity to see a fascinating presentation about Kurdistan by Wojciech Przybylski (https://blog.wojciechprzybylski.com), I showed some movies from China, and the star of the evening were the band Yejku (https://www.yejku.com) for whom I had the pleasure of making a Chinese-Polish music video.

This time no photo gallery, only videos.

***

28 września w Lokalu X w Bytomiu odbyło się kolejne spotkanie podróżnicze. Frekwencja była nadspodziewanie dobra, wielkie dzięki za przybycie. Tym razem z wciągającą prezentacją o Kurdystanie wystąpił Wojciech Przybylski (https://blog.wojciechprzybylski.com), ja pokazałem parę filmików z Chin, a na deser wystąpił zespół Yejku (https://www.yejku.com), dla którego miałem przyjemność kręcić chińsko-polski teledysk. Tym razem zamiast fotorelacji – materiał video.