Suzhou 2013.03

A popular getaway destination for all Shanghaiese who are tired with the bustle of a big city. One hour by train, Suzhou is … yet another big city, though a lot smaller than Shanghai and more relaxed. It is famouns for its parks and gardens, during my trip, however, I focused on the „snack street” – Shang Tang.

***

Popularne miejsce, do którego uciekają mieszkańcy Szanghaju, zmęczeni zgiełkiem wielkiego miasta. Oddalone o godzinę jazdy pociągiem, Suzhou to … również wielkie miasto, ale zdecydowanie mniejsze od Szanghaju i nieco mniej hałaśliwe. Słynie z wielości parków i ogrodów, jednak podczas mojej krótkiej wizyty skupiłem się na „ulicy przekąskowej” czyli położonej przy kanale malowniczej Shang Tang.

2012/13 Back to China

Back to China / Powrót do Chin

I’m leaving the place where the time has frozen (in a way), at least for local Chinese who are still cultivating old traditions, and head for modern amnesiac China, where they sometimes try to refresh their memories by going on a trip to places like Penang.

Just a stopover in Singapore (one of the most entertaining airports I have ever seen – better go through the security check as quickly as possible and use all those – mostly free of charge – benefits that the airport offers: video games, cinema room, gym…) and I’m already shaking the humid and cold hand of Shanghai. Luckily I’m bringing a backpack full of warm memories of my trip through Thailand (and through that little tasty bit of Malaysia)…

Z miejsca, w którym czas w pewnym sensie się zatrzymał, przynajmniej dla Chińczyków, którzy wciąż kultywują dawne tradycje, wracam do Chin współczesnych, cierpiących na amnezję, czasami odświeżających sobie pamięć wycieczkami do miejsc takich jak Penang.

Jeszcze tylko międzylądowanie w Singapurze (jedno z najbardziej rozrywkowych lotnisk, jakie miałem okazję odwiedzić – warto jak najszybciej przejść security check i skorzystać ze wszystkich – zazwyczaj darmowych – dobrodziejstw oferowanych przez port lotniczy: gier wideo, salki kinowej, siłowni…) i już witam się z szanghajską chłodną, wilgotną i wietrzną zimą. Całe szczęście, przywożę ze sobą spory bagaż ciepłych wspomnień z podróży po Tajlandii. I smakowitym kawałeczku Malezji…

Shanghai Biennial 2 + Nightdrops by Ailadi Cortelletti

As promised – a micro report from Shanghai Biennial. Short and to the point – check the photos to know more.

But before we kick it off with the Biennial – a short note about a nice vernissage I was lucky to experience. On November the 30th a grand opening (and closing – don’t ask me why, it’s the Museum’s bosses who made the decision) of Ailadi Cortelletti’s drawings took place. In case if you are wondering who Ailadi is – she is a very talented young Italian illustrator. The exhibition was a success, initial doubts that this could become a kind of “foreigners for foreigners” thing dissolved after the place was raided by crowds (200 people) of Chinese guys and gals – which proves that Shanghai’s youth are interested in cultural life (and that the propaganda strategy chosen by museum and by the curator – Paulina Salas Ruiz of Kankan media – https://kankanmedia.org ).

Ailadi showed her project consisting of 365 little drawings – each of them being a note about an important event that took place on the given day. All colourful and cute. Check the Artist’s website (https://ailadi.com) and see more of her works.

As for the Biennial…

We move from the factory that we were visiting last time to abandoned buildings that used to be malls, located in the centre of the city. Cold wind is howling in somewhat mismaintained interiors, reducing crowds of spectators to acceptable numbers. The exhibition has been divided using city key, i.e. we have rooms/floors named Mexico City or Ulan Batar etc. Sometimes it makes sense, sometimes not that much. I guess it’s helpful for those who feel lost in the immense topography of places where the Biennial is held.

As for the content itself – I was very disappointed with paintings. First of all, it is scarce and even when you manage to find it – it is sometimes embarrassingly bad (Ulan Batar room!), though there are some notable exceptions (nicely moody typographic variations by Alireza Astaneh). Lots of video art that is quite easy to forget, many interesting objects (the winner of the prize for most photographed work of art – styrofoam sculpture by Thomas Stricker), one big fridge (Shen Shaomin), whale skeleton (full size) made of plastic chairs and big sales of one American family’s forgive me, I forgot the family’s name) belongings – quite a collection of objects acquired for decades in Korea (whilst fighting the war there) or China. And now all those precious things travel back to China to be purchased by locals…

***

Zgodnie z obietnicą – mikrorelacja z ciągu dalszego szanghajskiego biennale. Tym razem krótko i węzłowato – po dodatkowe wrażenia odsyłam do materiału foto.

Jednak zanim o biennale – parę słów o sympatycznym wernisażu, którego byłem świadkiem (i uczestnikiem, pomagając w rozwieszaniu prac artystki). Otóż 30 listopada w Minsheng Museum nastąpiło uroczyste otwarcie (a zaraz potem zamknięcie, bo szefostwo muzeum tak to sobie wykoncypowało) wystawy rysunków utalentowanej włoskiej ilustratorki – Ailadi Cortelletti. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, obawy, iż będzie to impreza zorganizowana przez białasów dla białasów szybko zostały rozwiane – tłum (około 200 osób) lokalsów, który wpadł na wernisaż świadczy z jednej strony o zainteresowaniu szanghajskiej młodzieży wydarzeniami kulturalnymi a jednocześnie jest dowodem tryumfu strategii propagandowej obranej przez kuratorkę – Paulinę Salas Ruiz z Kankan media (https://https://kankanmedia.org) i kierownictwo muzeum.

Ailadi zaprezentowała projekt, składający się z 365 rysunków – każdy z nich będący notatką istotnego wydarzenia, które miało miejsce danego dnia. Całość bardzo milusia i kolorowa. Zachęcam do odwiedzenia strony artystki (https://ailadi.com) i zapoznania się z jej twórczością.

A teraz Biennale…

Z fabryki, którą wizytowaliśmy w poprzednim tzw. poście, przenosimy się do opuszczonych budynków byłych galerii handlowych w centrum miasta. Wiatr hula po odrapanych wnętrzach, skutecznie zmniejszając frekwencję do bardzoj znośnych rozmiarów. Pomieszczenia lub całe piętra podzielono wg klucza “miastowego” – w jednym miejscu mamy Mexico City, w innym Ułan Bator itp. Czasami ma to sens, czasami żadnego. Niektórym być może pomaga się zorientować w topografii galerii, muzeów i innych miejsc, które goszczą biennale.

Co do samej zawartości – bardzo zawiodłem się na malarstwie, którego przede wszystkim mało a jak już jest, to bywa żenujące (sala Ułan Bator), choć bywają nastrojowe wyjątki (wariacje typograficzne autorstwa Alirezy Astaneh). Sporo łatwego do zapomnienia wideo, dużo ciekawych obiektów (np. zdobywca nagrody dla najchętniej fotografowanego dzieła – styropianowa rzeźba Thomasa Strickera), jedna wielka lodówka (Shen Shaomin), szkielet wieloryba (w skali 1:1) z plastikowych krzeseł (ech…) a także wielka wyprzedaż pamiątek po amerykańskiej rodziniem, której nazwiska zapomniałem, a która przez dziesięciolecia nabywała produkty koreańskie (m.in. wojując w Korei właśnie) czy chińskie, które teraz, po długiej podróży wracają do kraju pochodzenia…

Shanghai Biennale / Biennial – 2012.10

This is something you cannot miss if you are in the least bit interested in a(A)rt. The newly created Power Station of Art (that looks a little bit like oversized Tate Modern) has brought artists from all around the world, letting them use its huge spaces. What is the outcome? For me personally – painful legs after marching the whole day. But one day is definitely not enough to see it all. By the way: you should book your tickets online – that’s the theory but in real life you just give your best white face smile and enter with no fuss.

And what you get to see inside is a bit of gigantomania (Huang Yongping, “Thousand Hands Kuanyin”; a little too direct a reference to Duchamp), lots of installations marked with “Don’t touch” warning (those that have no such tag can be touched when the security guards are not looking; if you ask them whether you are allowed to touch they tell you they haven’t a faintest idea), lots of videos (I very much liked the works of Olga Chernysheva “Russian Museum” – minimalism, focusing on the detail that usually goes unnoticed, all clean and far from pompous), as for the paintings – so far nothing worth mentioning, maybe except for “Republic of Fritz Hanzel” by Yang Jiechang, a huge narration about an unexpected finding in a demolished building in Muenster.

I found Chan Wei’s “Salt City” quite moving – this is what the Western tourist is looking for in China – all those cute old little objects that the modern Chinese person would not use anymore or has simply forgotten about. The memory of childhood years rebuilt, slightly covered with dust or maybe obscured with the mist of oblivion, all that brings about vivid reactions of Chinese spectators.

Another interesting “reconstruction” is “Antarctica World Passport Delivery Village” by Lucy + Jorge Orta – it is an imaginary place of happiness free from boundaries, especially those administrative ones. All built using scrap material but not excessively demonstrative of its nature. The couple exhibits one more installation called “Orta Water – Purification Station”, a daring project of treating Huangpu river water and testing its palatability directly on the spectators. Looking through the window at the grey of the river, I must admit I am full of doubt…

There is a number of eco-projects to be found in the biennale. One of those that I fancied is “A liter of light” – so simple yet so efficient: Coca-cola bottles filled with water and installed in the roof bring bright sunlight into the room.

On the other extreme – the complete failure of an artwork: Simon Fujiwara’s “Rebbekah”. A thing so dull, superficial, Japanese tourist kind of reflection… Is the discovery of China being world’s warehouse with an army of anonymous workers still a discovery? Is the suffering of lacking the access to social media for two weeks still a suffering? Should that kind of waste fill the space of a gallery?

A similar approach is taken by Simon Starling and his “The Long Ton” – the comparison of Italian vs. Chinese marble, that is values, seems to be lacking finesse.

Oh, and there is one Polish trace – Monika Sosnowska’s “Stairway” – squeezed and deformed to fit into gallery space (at least that’s what the artist herself claims). Funny, huh?

As for the funny things – check out the photos of Thomas Hirschhorn’s “Spinoza car”.

What else can you find in Shanghai Biennale? A little bit of banality, a little bit of war, politics (but not too much). All in all – worth a visit. Even a second one. I will let you know when it happens (and write about, too).

***

Pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy choć odrobinę interesują się s(S)ztuką. Nowopowstałe Centrum Sztuki Współczesnej (wyglądające trochę jak przeskalowane Tate Modern) ściągneło artystów z całego świata, oddając im do dyspozycji olbrzymie powierzchnie. Co z tego wynikło? Dla mnie osobiście – bolące nogi. Próbowałem obejść wszystko w ciągu jednego dnia ale to zadanie niewykonalne, o ile chce się choćby pobieżnie przyjrzeć temu, co zaproponowali artyści. Przy okazji – wejściówki na teren wystawowy należy teoretycznie rezerwować online, ale w praktyce wchodzi się na krzywy biały ryj.

A w środku – sporo gigantomanii (Huang Yongping – „Kuanyin tysiącręka”; dość/zbyt bezpośrednie nawiązanie do Duchampa), dużo instalacji przestrzennych opatrzonych karteczką „nie dotykać” (te bez karteczki można dotykać pod warunkiem, że strażnicy nie patrzą; na pytanie, czy wolno dotknąć zazwyczaj reagują bezradnym rozłożeniem rąk), sporo wideo (mi osobiście bardzo podeszły prace Olgi Chernyshevej zebrane pod tytułem „Russian Museum” – minimalizm, skupienie właśnie na tym detalu, na którym zazwyczaj się nie skupia, podane w przejrzystej formie, bez napinania się), malarstwo jak do tej pory – do pominięcia, może z wyjątkiem “Republic of Fritz Hanzel” Yang Jiechanga, wielkoformatowej opowieści o niespodziewanym znalezisku w wyburzonym budynku w Muensterze..

Za serce chwyta instalacja Chen Weia – „Salt City” – to właśnie to, co zachodni turysta najbardziej chciałby obejrzeć w Chinach. Wszystkie te stare przedmioty i przedmiociki, których współczesny Chińczyk się brzydzi albo o nich zapomniał. Zrekonstruowane wspomnienie dziecięcych lat, lekko przykurzone, a może przysłonięte mgiełką zapomnienia, wywołują wśród chińskiej części publiczności żywe emocje a przynajmniej uśmiech.

Inną ciekawą „rekonstrukcją” jest „Antarctica World Passport Delivery Village” Lucy + Jorge Orta – to wyimaginowane miejsce szczęśliwości bez granic, zwłaszcza administracyjnych. Wszystko skonstruowane z odpadów, acz swoją odpadowością nie epatujące. Drugą instalacją tej pary jest „Orta Water – Purification Station”, śmiały projekt uzdatniania wody z rzeki Huang Pu i testowania jej walorów smakowych na gościach muzeum. Patrząc przez okna na wijącą się obok rzekę, a zwłaszcza na jej kolor, nachodzą mnie pewne wątpliwości…

Projektów eko- znalazłoby się tu jeszcze kilka. Mnie osobiście przyciągnął pawilonik „A liter of Light” („Litr światła”) – proste ale jakże skuteczne: butelki po Coca-coli wypełnione wodą i wpuszczone w sufit jako lampy.

Na drugim biegunie umieściłbym „Rebekę” Simona Fujiwary – kompletna żenada, pobieżność i japońsko-turystyczne podejście do tematu. Czy odkrycie, że wszystko produkowane jest w Chinach przez anonimowe rzesze robotników to odkrycie? Czy dramat bycia odciętym od portali społecznościowych przez dwa tygodnie to dramat? Czy na tego typu instalacje nie szkoda miejsca?

W podobnym kierunku zmierza „The Long Ton” Simona Starlinga – dość łopatologicznie przedstawiający przewagę marmuru włoskiego nad chińskim, czytaj zachodniej jakości a chińskiej bylejakości (pozornej?).

Nie zabrakło też polskiego akcentu – „Schody” Moniki Sosnowskiej. Zgniecione – według opisu samej artystki – po to, by mogły się zmieścić wewnątrz muzeum. Zabawne.

Z innych zabawnych rzeczy – Thomasa Hirschhorna „Spinoza car” – patrz zdjęcia.

Poza tym trochę banału, trochę wojny, trochę – ostrożnie podanej ale jednak – polityki. Warto. Mam nadzieję znaleźć czas na dokońcczenie przebieżki po szanghajskim biennale. A wówczas przekażę kolejną porcję wrażeń.

Shanghai – 1933, 2012.08

One of the weirdest tourist attractions of Shanghai is beyond any doubt Building 1933. Planned and built to be a huge slaughterhouse it adopted a number of functions throughout decades. Right now the city’s authorities are hesitating whether to turn it into a cultural centre (so far it hasn’t been working out) or an “exclusive” posh shopping place. Better check this place out before they totally spoil it. It is definitely a masterpiece of expressionist art-deco British minds that designed the complex. Stairways and footbridges running in all directions (you can imagine those poor pigs trotting around), decorative façade and glass clad “conference hall” – this place is heaven on Earth for photographers. And indeed there are many of them here – mostly students of some sort of photography schools; usually ten sweating men chasing one female model. Knowing how shy Chinese men usually are I’m guessing that for some of them this is the closest they have ever got to a woman. There is a number of newly weds having photo-sessions here. Funny thing when you think of the original function of “1933”…

***

Jedną z bardziej nietypowych atrakcji turystycznych Szanghaju jest bez wątpienia Budynek 1933. Pomyślany i wybudowany jako wielka rzeźnia, pełnił w swej historii kilka różnych funkcji, łącznie z fabryką leków. Obecnie miasto waha się, czy przeistoczyć to miejsce w centrum życia kulturalnego (na razie średnio to wychodzi) czy może w „ekskluzywne” centrum handlowe dla przesadnie bogatych. Zanim „1933” zostanie zepsuty (albo udoskonalony) warto mu się przyjrzeć z bliska, bo to swoiste arcydzieło ekspresjonistycznych art-decowych brytyjskich umysłów, które zaprojektowały ten budynek. Zagmatwany plan, rozbiegające się we wszystkich kierunkach klatki schodowe i pomosty (aż chciałoby się zobaczyć wszystkie te świnie drepczące po wijących się korytarzach), dekoracyjna fasada i przeszklona „sala konferencyjna” – to miejsce stanowi istny raj dla fotografów. A tych tutaj naprawdę sporo – dominują szkółki fotograficzne w składzie 10 spoconych mężczyzn z aparatami w mokrych łapskach plus jedna modelka. Znając wrodzoną chińską nieśmiałość, dla wielu z tych facetów to jedna z niewielu okazji by zbliżyć się do kobiety i jeszcze móc bezkarnie się na nią gapić. Sporo tu także młodych par wykonujących fotosesje – to całkiem oryginalna tło portretów ślubnych, zważywszy na pierwotną funkcję „1933”…

Qibao, Cienie przeszłości / Shadows of the Past, 2012.06

Teatr cieni / Shadow theatre

Qibao is one of touristy districts of Shanghai where what is old has not been demolished or was demolished but then rebuilt to imitate the original style. Though located far away from the centre, in Minhang, it is still very popular among the Shanghaiese. The come here to eat like crazy – that’s the main attraction of Qibao. The place is also popular for its cricket breeding – local crickets are said to be pretty aggressive, a feature that is highly desired for cricket fights that are traditionally organised here. You can also have a walk around and visit the (newly built) temples and see the shadow theatre, once a very popular form of entertainment. Nowadays, it is just a small place displaying their shows for a bunch of tourists plus a number of history rooms filled with nostalgia of past glory.

***

Qibao to jedna z turystycznych dzielnic Szanghaju, w której nie wyburzono tego, co stare, a jeśli wyburzono, to odbudowano w stylu „identycznym z naturalnym”. Choć położona z dala od centrum, w dzielnicy Minhang, to i tak w weekendy gęsto zapchana wypoczywającymi mieszkańcami miasta. Wypoczywającymi i objadającymi się lokalnymi specjałami, bo to główna atrakcja Qibao. Ponadto słynne są hodowane tutaj świerszcze, ponoć odznaczające się nieprzeciętnymi walorami bojowymi (tradycyjnie organizowane są tu ich walki). Można też zwiedzić okoliczne świątynie i obejrzeć pokaz teatru cieni, swego czasu bardzo popularnej tu rozrywki; obecnie to maleńki teatrzyk wystawiający kilka przedstawień dla garstki turystów plus kilka nostalgicznych pomieszczeń dokumentujących historię tej dziedziny sztuki w dzielnicy Minhang.

Shanghai, Zderzanie kultur / The bumping of cultures, 2012.05

Street art

Shanghai is stunning with its dimensions, noise, density of everything and everybody… There is no free space to be found, no matter day or night. Even when you take the last subway you cannot just sigh and sink into your own thoughts. You have to think collectively here, immersing yourself into the stream of people flowing one way or the other. One of the most amazing things is the lack of accidents between the participants of the traffic, even though nobody respects traffic signs or regulations – bicycles and scooters dash through the pavement and cars hardly ever respect the red light. I kind of tried to collide with cyclists and motorcyclists rushing through MY pavement. And I almost got it, it’s just that the very last moment they twist and dodge like some evil snake – they don’t even touch you and there is no way you can let go of your frustration. You can only collide on the subway where – especially in rush hours – nobody waits for you until you leave the train, they just keep pushing in. And those who alight never even complain! They just squeeze together and flow outside in a smooth stream. The smoothness is only broken when a whitey has this stupid idea to alight the normal way – then the bumps happen, then the faces turn in surprise: “but this is the way we have been pushing for ages”. Surprised was the driver of the bus that would always block the pedestrian crossing, forcing people to walk around his vehicle. When finally one whitey drew his attention to the fact that he is blocking our way he gave me a puzzled stare, looked around and… re-parked his bus. He really did not know he was being troublesome to the others and the others never thought of even mentioning it to him, either. Here nobody cares about those things. If you find an obstacle on your way, just flow around it. And let others flow around you, too.
Shanghai is breathtaking architecture, the Bund taken in thousands of photos, nightlife with its absurd high prices for everything, ridiculously low prices for everything in old boroughs that fall apart, destroyed by bulldozers (sometimes the destruction and the commerce happen at the same time); Shanghai is rich cultural life with trendy galleries for snobs, hundreds of small galleries located in special cultural districts, Shanghai is street stalls, Shanghai is endless shopping, highways winding in craziest ways in city centre(s), hookers trying to get into your cab offering “mashiaj” for 300, 200, 100, French concession, colonial houses, huge glass buildings, parks full of 2+1 families and old ladies dancing disco, heat and occasional typhoon. It takes a while to get used to that…

***

Szanghaj oszałamia swoimi rozmiarami, hałasem, zagęszczeniem wszystkiego i wszystkich… Tutaj nie ma miejsc pustych, niezależnie od pory dnia i nocy. Nawet w ostatnim nocnym metrze nie można westchnąć i samotnie pogrążyć się we własnych myślach. Tu trzeba myśleć kolektywnie, włączając się w strumień ludzi pędzących w tym czy w innym kierunku. Jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy jest brak wypadków czy chociażby zderzeń między uczestnikami ruchu (drogowego i niedrogowego), choć żadnych przepisów ruchu drogowego tu nikt nie przestrzega – po chodnikach pędzą skutery i rowery a samochody nagminnie przejeżdżają na czerwonym świetle. Na próbę starałem się doprowadzić do kolizji z cyklistami i moto-cyklistami prującymi po MOIM chodniku. I już, już prawie się udało, ale zawsze w ostatniej chwili wywiną się jak zaskrońce i nawet Cię nie musną i nie ma jak wyładować frustracji. Pozderzać można się tylko w metrze, gdzie – zwłaszcza w godzinach szczytu – nikt nie czeka, aż pasażerowie opuszczą wagon, tylko dawaj, pchamy się do środka. Co dziwne, wysiadający nie protestują, tylko prześlizgują się na zewnątrz i wszystko przelewa się niezakłóconym strumieniem. No, chyba że trafi się nieprzystosowany białas, który ma kaprys normalnie wysiąść, wtedy następują zderzenia a na twarzach zderzonych maluje się wyraz autentycznego zaskoczenia: „Jak to? Przecież wszyscy zawsze się pchają”. Zaskoczony był też kierowca autobusu regularnie stającego na przejściu, przez co zmuszał pieszych do obchodzenia pojazdu dookoła. Kiedy w końcu jeden z pieszych (białas) zwrócił mu uwagę, że blokuje nam drogę, kierowca wytrzeszczył oczy, rozejrzał się i … przeparkował autobus. Wtedy zrozumiałem, że naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że utrudniał innym życie, bo tutaj nikt, łącznie z poszkodowanymi, nie zawraca sobie głowy takimi rzeczami. Przeszkody, w postaci chociażby innych osób, należy opływać i samemu być opływanym, dzięki temu miasto funkcjonuje bez większych zatorów.
Szanghaj to zapierająca dech w piersiach architektura, Bund ofotografowany na tysiące sposobów, życie nocne z absurdalnie wysokimi cenami za wszystko, absurdalnie niskimi cenami wszystkiego w sypiących się starych dzielnicach sukcesywnie równanych z ziemią przez buldożery (czasami handel i rozbiórka odbywają się równolegle); Szanghaj to także bogate życie kulturalne z modnymi galeriami dla snobów, niezliczoną ilością małych galeryjek w kilku dzielnicach wydzielonych pod działalność kulturalną, Szanghaj to handel uliczny, Szanghaj to shopping w nieskończoność, autostrady wijące się w centrum (centrach) miasta, starsze panie tańczące disco w parku, dziwki próbujące się władować do taksówki, oferując „masiaź” za trzy stówy, dwie, za stówę, francuska dzielnica, kolonialne domki, szklane wieże, zielone parki wypełnione rodzinami 2+1 i starszymi paniami tańczącymi disco, upały i co jakiś czas tajfun. Można się przyzwyczaić, ale trochę to potrwa…

China 2012: Introduction

To all those who thought I totally abandoned running this blog: you are so WRONG! And this post is to prove it:) Here comes some new stuff (and this new stuff should be also a kind of an explanation why I had no time to take care of the website).

First things first – what was I busy with while in Shanghai? Check the videoanswer below:

***

Do tych wszystkich, którzy zastanawiali się, czy całkowicie zarzuciłem prowadzenie niniejszego bloga: otóż zdecydowanie NIE! Na dowód prezentuję kolejną porcję materiału, stanowiącego jednocześnie jakieś wytłumaczenie dla mojej sieciowej bezczynności:)

Na rozgrzewkę – videoodpowiedź na pytanie: co ja właściwie przez ten czas robiłem w Szanghaju?

The Way of Kenji – a documentary



France, Poland, Russia, China… and other places travelled with Kenji, who definitely is not just a regular travel compagnion.
A movie about art, friendship, politics and travelling through life.

Good old times:)