South Africa, 2018.05

My trip to South Africa was more of a time-travel as I was visiting a friend from long ago, hence this time I did not experience awesome wildlife and exoticism etc. but I think I will make up for it next time I visit this country:)

This time, though, while in SA (Hibiscus Coast and around Cape Town mostly) I managed to spot some semi-exotic and semi-wild wildlife – deers of all sorts, monkeys, seals and penguins… And I also met some interesting people – stoned and talkative employees and guests of a hostel in Cape Town, buskers, small time crooks and muggers, a Polish priest, Mrs Irena (aged 90+) with lots of stories about her soviet era deportation, I was lucky enough to take part in Zulu wedding (I was called as an emergency cameraman as the local “videofilming” company failed to deliver)… All in all, a fruitful trip, with lots of things to think about, especially regarding interracial relations. I keep processing that issue in my head and I still can’t understand how people manage to live in such isolation – the whites are desperately scared of the blacks and – if they can only afford it – they enclose themselves with high walls surrounding their mansions and keep complaining every time they need to to deal with the blacks (whose accommodation standards are much lower) for whatever reason, which doesn’t stop them from hiring them as housemaids and handymen …and complaining constantly about the quality of their service. You have black and white people standing in separate queues to get to the doctor, with separate waiting rooms – and guess which waiting room has a higher standard? On the other hand, the government is favoring black people in universities and manager posts – which seems to be not working out so great for the economy. And everybody is afraid of going out in the evening due to high crime rates… Everybody was warning me about it but luckily I had no such experience… Except for my very last day when I was flying out from Cape Town. There were some crooks around trying to convince me to visit an ATM together. And one desperate fellow that walked up to me in plain sight trying to extort money from me telling me “not to force him to become a criminal, I have two kids etc.” I heard this kind of phrasing elsewhere, too: there are all sorts of local entrepreneurs trying to blackmail tourists by telling them that if they weren’t selling these bottles of water or training those seals, they would turn criminals. And a sensitive white tourist wouldn’t want such a bad thing to happen to the local, right?

***

Moja podróż do RPA była bardziej podróżą w czasie, bo odwiedzałem starego znajomego, zatem tym razem nie zaliczyłem ekstremalnych wrażeń związanych ze spotkaniami z wielkim zwierzem i egzotyką itp., ale myślę, że nadrobię to przy okazji następnej wizyty:)

Tym razem, podczas pobytu w RPA (głównie Hibiscus Coast i okolice Cape Town) udało się zobaczyć umiarkowanie dzikie zwierzęta – jelenie różnego typu, małpy, foki i pingwiny… Poza tym spotkałem parę ciekawych osób – wiecznie upalonych i rozgadanych pracowników i gości hostelu w Cape Town, ulicznych muzyków, oszustów i oszuścików, polskiego księdza, Panią Irenę (90+) wspominającą radzieckie czasy zesłania i tułaczki po świecie, zakończonej zakotwiczeniem w RPA, miałem okazję uczestniczyć w zuluskim weselu (które awaryjnie dokumentowałem, bo lokalna firma “videokamerująca” nawaliła)… Ogólnie, owocny wyjazd, z materiałem do przemyśleń, zwłaszcza w zakresie stosunków międzyrasowych. Wciąż mielę ten temat w głowie i wciąż nie pojmuję, jak ludziom udaje się żyć w takiej izolacji – biali trzęsą portkami przed czarnymi i – jeśli tylko mogą –  zamykają się w rezydencjach, ogrodzonych wysokimi murami i narzekają przy każdej okazji, gdy muszą coś załatwić z czarnymi (którzy mieszkają zdecydowanie skromniej), co nie przeszkadza im zatrudniać ich w charakterze pomocy domowej, oczywiście przy ciągłym narzekaniu na jakość wykonywanej przez czarnych pracy. Do lekarza pacjenci ustawiają się w dwóch kolejkach – białej i czarnej, z osobnymi poczekalniami – i zgadnijcie, która z nich jest o wyższym standardzie? Z drugiej strony rząd stara się faworyzować czarnych przy przyjmowaniu na studia a także przy obsadzaniu wszelkich stanowisk kierowniczych, co ponoć nie odbija się zbyt korzystnie na stanie gospodarki. Wszyscy za to boją się chodzić po zmroku, ze względu na wszechobecną przestępczość… Przed przestępczością byłem ciągle i przez wszystkich ostrzegany, całe szczęście udało mi się uniknąć problemów – poza dosłownie ostatnim dniem przed wylotem, spędzonym w Cape Town, gdzie paru cwaniaczków próbowało mnie namówić na wspólną wizytę w bankomacie a jeden typ próbował w biały dzień wydusić ode mnie pieniądze tekstem typu “nie zmuszaj mnie, żebym zrujnował sobie życie, stosując przemoc, mam dwójkę dzieci itd.”. Formułę tę słyszałem zresztą gdzie indziej, wiele osób próbuje wyciągać od turystów kasę, oświadczając, że gdyby nie to, co robi (sprzedaż wody, tresura fok itd.), to musiałby być przestępcą. A wrażliwy biały turysta nie chce przecież sprowadzać biednego miejscowego na złą drogę, prawda?

Bushbuck Lodge video:

Peter John Batho performing in the station:

2012/13 Thailand, Lopburi

Another stop on the way is Lopburi – a little town where you can stop for a day, not necessarily longer than that. There is a couple of wats to be found here but it’s not them who make the biggest tourist attraction. The most important are the macaques. They have taken over Wat Phra Prang Sam Yot temple and the streets around. In theory, the monkey problem could be dealt with easily but the Thais – real Buddhists – don’t want to harm the animals so they just put grids over the windows, drive the monkeys away with sticks, shoot them with catapults (they never actually aim at the animals)… All in vain, the monkey invasion continues…

I happened to witness a celebration in memory of former local ruler, founder of the biggest temple in the town – Wat Phra Si Ratana Mahathat. First the local students painted religious images on a very long roll of canvas, then marched the streets exhibiting the work of art (they managed to get some monkeys interested, too) and decorated the mentioned temple with the painting. And in the evening a religious ceremony was held.

It is in Lopburi railway station that I met Kris, the crazy artist, who got on the wrong train and, while waiting for the right one, drew my portrait on a T-shirt that he was so kind to offer me…

/

Kolejnym przystankiem na mojej trasie jest Lopburi – miasteczko, w którym warto zatrzymać się na jeden dzień, niekoniecznie dłużej. Jest tu parę watów, ale to nie one stanowią największą atrakcję. Najważniejsze są makaki. Opanowały całkowicie świątynię Wat Phra Prang Sam Yot i jej okolice. Teoretycznie z małpim problemem można by sobie łatwo poradzić ale Tajowie – głęboko wierzący buddyści – nie chcą krzywdzić zwierząt, więc montują kraty w oknach, odganiają małpy patykami, strzelają (nigdy nie celują tak, by je trafić!) z proc… Na nic to się zdaje, małpia inwazja wciąż postępuje…

Przypadkiem załapałem się też na święto ku czci dawnego lokalnego władcy, fundatora najgłówniejszej świątyni w mieście – Wat Phra Si Ratana Mahathat. Najpierw miejscowa młodzież wymalowała na na arcydługiej beli płótna obrazy religijne, potem przeszła z nimi przez centrum miasta (wzbudzając zainteresowanie małp) i udekorowała tymże płótnem rzeczoną świątynię, w której wieczorem odbyło się uroczyste nabożeństwo.

To ta dworcu w Lopburi właśnie spotkałem Krisa, szalonego artystę, który pomylił pociągi i, dysponując nadmiarem wolnego czasu, narysował na sprezentowanym mi podkoszulku mój portret…

Wat Phra Prang Sam Yot

Loads of fun for tourists – unless until the macaques that roam the temple get their hands on the backpacks. It is best not to carry any food in and take a stick from the ticket office guys. You can also hide inside the temple (and watch the bats hanging from the ceiling inside).

Mnóstwo frajdy dla turystów – do czasu, gdy spacerujące po świątyni makaki nie zaczną się dobierać do plecaków. Najlepiej nie mieć ze sobą żadnej spożywki i pobrać w kasie kijek do odganiania wredot. W akcie desperacji można się schronić wewnątrz świątyni, w którym to wnętrzu królują z kolei drzemiące nietoperze.

Wat Phra Si Ratana Mahathat

Located in this temple, dated as 14th century (though there are some controversies; some claim it existed already in 12th century), is probably the first really Thai (as opposed to Khmer) prang, built right after becoming independent from Angkor.

W świątyni tej, datowanej na XIV w. (choć niektórzy twierdzą, że sanktuarium to istniało już w XII w.), znajduje się prawdopodobnie pierwszy prawdziwie tajski (a nie khmerski) prang, zbudowany zaraz po uwolnieniu się z orbity wpływów Angkoru.

2012/13 Thailand, Ayutthaya


https://www.youtube.com/watch?v=i9UPf4JLmmk

80 kilometres north from Bangkok, only 2 hours away by train (+scheduled delay), this is the former capital city, ransacked by Burmese army in 1767. And ever since the city has not recovered. Though quite big in size, Ayutthaya feels very provincial and tourist come here mostly to see the ruins of former Siam capital. One of the tourists also arrives here to sped the New Year’s Eve. And – accidentally – gets invited to a neighbourhood party. Though our communication options are quite limited, me and my hosts go along very well, especially when it comes to tasting local whisky and snacks. We watch artistic-karaoke performances taking place on the stage put up together by neighbours – the folk-pop tunes make us drown into nostalgia, the state that I have to get out of in order to make it back to my hostel (B.J’s, 120 baht a for a room). The host wants to offer me a ride and I should not worry about all the alcohol he took in – he has many friends among the police. I somehow manage to refuse the generous offer and I catch a lift (sober driver on a scooter). Before I go to sleep I witness/participate in two other New Year’s Eve “parties” – one is a collective prayer of hundreds of people in a temple, the other one is karaoke in front of the hostel (I am forced to sing an unknown tune in Thai).

80 km na północ od Bangkoku, jedynie 2 godziny jazdy pociągiem (+planowe opóźnienie), oto była stolica, splądrowana przez Birmańczyków w 1767 r. I właściwie od tego czasu nie podniosła się z gruzów. Mimo sporych rozmiarów, miasto ma mocno prowincjonalny posmak, a turyści wybierają się tu głównie by obejrzeć ruiny byłej stolicy imperium Siamu. Jeden turysta dociera tu również w celu spędzenia Sylwestra. I zostaje – zupełnie przypadkowo – wciągnięty na imprezę sąsiedzką. Choć możliwości komunikacyjne ja i gospodarze mamy ograniczone, to rozumiemy doskonale, jak się pije whisky, zagryzając pikantnymi przekąskami. Oglądamy występy artystyczne na stworzonej wspólnymi sąsiedzkimi siłami scenie – folkowo-popowe kawałki wprawiają nas w stan nostalgii, z którego muszę się wyrwać, żeby wrócić do hostelu (B.J.’s, 120 bahtów za pokój). Gospodarz oferuje podwiezienie skuterem, mam się nie przejmować wypitym przezeń alkoholem, ma znajomych policjantów, nic nam nie grozi. Ostatecznie jednak udaje mi się wymigać i łapię stopa (również skuter, kierowca jest trzeźwy). Zanim położę się spać, zaliczam jeszcze dwie „imprezy” sylwestrowe – jedna to wspólna medytacja setek wiernych w świątyni, a druga to karaoke przed hostelem (zostaję zmuszony do odśpiewania zupełnie mi nieznanego tajskiego kawałka).

Thai Boat Museum / Muzeum Łodzi

https://thaiboatmuseum.com

The best way to discover Ayutthaya is to rent a bike (30-40 baht a day) – this is how I make my way to the museum created by an enthusiast, lecturer and constructor of boats – Mr. Paitoon Khawmala. He also created small scale models of boats that would not fit in his house and garden. Recognizing his merits, His Majesty the King met Mr. Paitoon and awarded him high distinctions. It seems that the King himself also used to spend a lot of time around boats.

Zwiedzanie Ayutthai najlepiej odbyć na rowerze (30-40 bahtów za dzień) – ja tak właśnie uczyniłem i zacząłem od muzeum, stworzonego przez pasjonata, wykładowcę i konstruktora łodzi – Pana Paitoona Khawmala – na terenie swojej posesji. Sam stworzył również makiety łodzi i statków. W uznaniu jego zasług, sam król spotkał z Panem Paitoonem i przyznał mu wysokie odznaczenia państwowe. Sam król lubił zresztą swego czasu pobawić się w konstruowanie łodzi.

Wat Mahathat

Ayutthaya is first of all about the ruins of wats (temples) and one of the most iconic ones is Wat Mahathat. Watch out for the photogenic Buddha head somehow stuck in the roots of banyan tree. The temple itself was built in 14th century and the remains are quite picturesque.

Ayutthaya to przede wszystkim ruiny watów, czyli świątyń, a jednym z najbardziej rozpoznawalnych watów jest Wat Mahathat. Niezwykle fotogeniczna jest głowa Buddy, która – nie wiadomo jakim sposobem – utknęła w objęciach drzewa banianowego. Sama świątynia zaś została wybudowana w XIV w. i pozostały po niej malownicze pozostałości.

Wat Ratchaburana

Located right next to Wat Mahathat – it has a photogenic Khmer-style prang, partially restored.

Tuż obok Wat Mahathat – fotogeniczny prang w stylu khmerskim, częściowo odrestaurowany.

Wat Phra Mongkol Bophit

Big sized sitting Buddha in a nicely maintained temple.

Sporej wielkości siedzący Budda w ładnie utrzymanej świątyni.

Wat Phra Si Sanphet

A must see and must-photo, too. Three huge chedis stand for three kings that were buried here. Forget not that the three structures are mere reconstructions – don’t believe what the guards say about the authenticity of the site. In other places you can spot somewhat naive efforts to over-dramatize the setting.

Bez masy zdjęć się nie obędzie. Trzy wielkie chedi symbolizują trzech królów tu pochowanych. Nie należy jednak zapominać, że wspomniane trzy konstrukcje to właściwie rekonstrukcje – niezależnie od tego, co próbują Wam wciskać obruszeni strażnicy. W paru innych miejscach widać też dość prostackie zabiegi mające na celu udramatyzowanie scenerii.

Wat Lokayasutharam

Restored but still attractive in his own elderly way reclining Buddha (37 m long).

Również odrestaurowany ale nic nie tracący ze swego starczego powabu leżący Budda (37 m długości), przed którym wierni składają w ofierze różne artykuły spożywcze.

Wat Thammikarat

One more wat, OK? Apart from the ordinary lions and naga (multiheaded snake) the temple also hosts many sigurines of roosters placed around the statue of local ruler who defeated the invaders.

No to może jeszcze jeden wat – oprócz zwyczajnych figur lwów i naga (wielogłowego węża), świątynia może się poszczycić dużą ilością figurek kogutów ustawionych wokół rzeźby lokalnego władcy, który dał odpór najeźdźcom.

Elephants / Słonie

Wats aside, this is the most important tourist attraction in Ayutthaya. The elephants roam around here and there, carrying Euro-fatties and Asia-skinnies on their backs. The tourists are definitely enjoying it, the elephants – not so much probably. There are plenty other pseudo-educative activites taking place, including elephants talking to a microphone. They say that Elephant Kraal who run this whole business are seeing to that the elephants don’t get too tired. I don’t know the outcome but it is true that the animals look more chilled out of office hours in their “home” outside city centre.

To najważniejsza, oprócz watów, atrakcja turystyczna Ayutthai. Słonie dostojnie człapią to tu, to tam, dźwigając na plecach eurogrubasów i azjochudzielców. Turyści mają z tego sporo frajdy, słonie raczej trochę mniej. Poza tym prowadzone są pseudoedukacyjne zajęcia, podczas których słonie np. mówią do mikrofonu. Ponoć Elephant Kraal (Schronisko słoniowe), które zarządza tym całym interesem dba o to, by słonie się nie przemęczały. Nie wiem jak jest naprawdę, ale faktem jest, że oglądając słonie „po godzinach” w ich „domu” poza centrum miasta, ma się wrażenie, iż są bardziej wyluzowane.

2012/13 Thailand, Introduction

Thailand is as easy as it gets. No matter what kind of tourist attractions you are looking for – you will find an abundance of them here. Heading for paradise-like beaches and diving locations? The whole coast is filled with beaches, full of boutique resorts, cheap hotels and bungalows, with troops of Western faces around. So you don’t like the sea? How about a “unique” trek through jungle-covered mountains then? Here you have it – every single hostel can offer a 1-, 2-, 3-, x- day trek. And on the way they will teach you how to make palm-leaf bungalow, bamboo pot, coconut slippers. Or would you rather visit some temples? You’ll be exhausted before you see just a small bit of what Thailand has to offer temple-wise. Or are you a culinary traveller? That’s perfect – here is the country of many flavours, varying from one region to the other (but always spicy!). Still not happy? How about every child’s dream to ride the elephant? You can make it come true, it is a very popular sport (sport for the elephant that is, the animal being treated more like a vehicle and money-making machine than a living creature). Talking about dreams and fantasies… Oooh those Thai girls (but can you be sure they really are girls or something else?). It is all a matter of price – and the prices, though still reasonable, are shooting higher and higher every year. It is a good idea then to visit Thailand soon, before it gets completely spoilt by all those whiteys spending their baht thoughtlessly. And before the famous Thai smile fades away completely, replaced with the grimace of disgust upon seeing a foreign tourist.

/

Wstęp

Tajlandia jest łatwa, lekka i przyjemna. Niezależnie od tego, jakich atrakcji poszukujesz – znajdziesz je tutaj i to prawdopodobnie w nadmiarze. Celem Twojej podróży są rajskie plaże i miejsca do nurkowania? Właściwie całe wybrzeże to jedna wielka plaża, zabudowana – zależnie od potrzeb – luksusowymi resortami, tanimi hotelami lub bungalowami, pełna (zwłaszcza w sezonie) bladych twarzy z Zachodu. Nie lubisz morza? To może „niepowtarzalny” trekking przez góry porośnięte dżunglą? Mówisz i masz – każdy hostel posiada w swojej ofercie wersje jedno, dwu-, trzy-, x-dniowe. A po drodze nauczysz się budować szałas z liści palmowych, sklecisz garnek z bambusa, a z kokosa kapcie. A może wolisz wędrować po świątyniach? Padniesz wyczerpany nim zobaczysz ledwie cząstkę słynnych tajskich watów. Jesteś podróżnikiem kulinarnym? Trafiłeś idealnie – to kraj o wielu smakach, różnych w każdym regionie (ale niemal zawsze i wszędzie jada się na ostro). To wciąż nie to? Może zatem wolisz urzeczywistnić dziecięce marzenie i przejechać się na grzbiecie słonia? Proszę bardzo – jazda słonna to bardzo popularny sport (ma się rozumieć, wysiłek fizyczny dotyczy tylko zwierzęcia, traktowanego często bardziej jak wehikuł i maszynka do zarabiania pieniędzy niż żywe stworzenie). Skoro o fantazjach mowa – chętne Tajskie dziewczyny pokażą, dyskretnie albo nie (ale uwaga, ciężko o pewność, że te dziewczyny to dziewczyny…). Wszystko jest tylko kwestią ceny – a ceny, choć wciąż rozsądne, to nieubłaganie rosną. Warto się zatem do Tajlandii wybrać, póki tutejszy rynek turystyczny nie zostanie kompletnie zepsuty przez szastających bahtami na lewo i prawo białasów. A legendarny tajski uśmiech zastąpi grymas obrzydzenia na widok zagranicznego turysty.

***

Travelling

Moving around is smooth, especially after you remember the following rules:

1. If you are thinking of taking a taxi from Bangkok Suvarnabhumi airport – always take the official metered pink cab (taxi parking is located below arrival hall).

2. When travelling around the city – be it in a cab or tuk-tuk – always check if the meter is on.

3. Never ever trust tuk-tuk drivers, especially when they tell you the place where you are heading is closed down.

4. Bangkok, Ayutthaya and other river cities have fabulously cheap ferries. You won’t need those expensive water taxis.

5. The most enjoyable way to travel between cities is by train (see a separate subsection below).

6. Coaches: long distance connections are often monopolized by smart, clean and air-conditioned coaches (not so cheap but still acceptable). Bad luck for those seeking “chickenbuses”.

7. Chickenbuses can be found when travelling shorter distances. They don’t feel extreme though.

8. Hitchhiking – check out the separate subsection.

/

Podróżowanie

Przemieszcza się tu bezproblemowo, po przyswojeniu sobie kilku podstawowych zasad:

  1. Jeśli chcesz wziąć taksówkę z lotniska w Bangkoku Suvarnabhumi – zawsze wsiadaj do oficjalnej, różowej „meterowej” taryfy, których postój znajduje się poniżej hali przylotów.

  2. Podróżując po mieście – czy to taksówką czy tuk-tukiem, zawsze sprawdzaj, czy ma włączony „meter”.

  3. Nigdy nie wierz kierowcom tuk-tuków, zwłaszcza gdy twierdzą, że miejsce (świątynia, hotel), do którego chcesz się wybrać, jest zamknięte.

  4. W Bangkoku, Ayutthai i innych „rzecznych” miastach pływają promy, za które płaci się grosze. Nie daj się wkręcić w żadne „water taxi”, które skasuje dziesięć razy więcej.

  5. Między miastami najfajniej przemieszczać się pociągami, o których poniżej, w osobnym podrozdziale.

  6. Autobusy: obsługa połączeń długodystansowych jest w wielu miejscach zmonopolizowana i wykonywana przez eleganckie klimatyzowane pojazdy (cena nie niska, ale wciąż do zaakceptowania). Próżno szukać „chickenbusów”.

  7. Chickenbusy można spotkać na krótszych trasach, choć miłośnicy ekstremalnych doznań będą zawiedzeni. Nie stwierdziłem żadnych niespodzianek, może z wyjątkiem dość elastycznego harmonogramu.

  8. Autostop – patrz oddzielny podrozdział.

***

Accomodation

Just name it. From cheap huts to boutique. Plus many couchsurfing hosts – in bigger cities. Low budget people should count 80-150 baht a night (except for Bangkok and islands where prices tend to be slightly higher)

/

Noclegi

Do wyboru, do koloru. Od ćwierć gwiazdki do full wypasu. Oprócz tego – w miarę dużych miastach – sporo couchsurferów. Budżet w wersji oszczędnościowej to ok. 80-150 bahtów za noc (z wyjątkiem Bangkoku i wysp, gdzie ceny są nieco wyższe).

***

Trains

If you have a lot of time to spare, you don’t have an appointment to make and you are OK with waiting at the station for a couple of hours – go ahead and buy that 3rd class ticket for ordinary or (not so) rapid train. This is where you find the best atmosphere, this is where all the talks take place and here is where you find the most food merchants. It is in 3rd class coaches that I met the most awesome people: meet Joe, Thai guitar player who offers me whisky (which he breaks with mineral water); he has just fallen in love with Julie, German girl who teaches English and speaks perfect Thai. And since this is a very misfortunate love, Joe chooses to break train door glass and has his hand dressed with improvised bandage by Doogie, a hardcore traveller from Korea, on the road for over one year – no staying in hotels or anything: just jungle or people you meet accidentally, just back from Pai hippies. Or Sudiman whom I met accidentally, he is also back, but from South Africa this time where he was studying to become a teacher in qu’ran school, he is on his way home in Chana, hasn’t been there for two years, I’m invited to visit him. Buddhist monks have their own separate part of the coach, they sit comfortably, taking two seats each even though women and elderly stand around, sweating, but a white guy is welcome to sit with them. And they are curious about his Kindle. And how much it costs. And they communicate using Google Translate. Oh, and there is Kris (I didn’t technically meet him ON the train but while waiting at night for a delayed train in Lopburi), he asks me if I have a white T-shirt. It’s OK if I don’t, he will give me his own, made in Canada. And he paints my portrait on it. As a sign of gratitude I offer him a beer (and vitamin syrup to a very patient station guard), which he accepts – he might be a Buddhist but he is an artist, too.

Thai trains make travelling joyfully slow, make you gain new experiences (machine breakdown and swapping trains in the middle of the jungle), they’re educating! Don’t let the person in station counter convince you that 2nd class is better, no seats are available for the 3rd… There WILL be seats and even if there are none, sit on your bag and wait until a free seat appears.

Pociągi

Jeśli masz dużo czasu, nie jesteś umówiony na konkretną godzinę a czekanie na dworcu Ci nie straszne – kupuj śmiało bilet, najlepiej na 3 klasę pociągu zwykłego lub lekkoszybkiego. To właśnie w tych wagonach panuje najlepsza atmosfera, tu jest najbardziej gwarno, tutaj wreszcie kursuje najwięcej przenośnych jadłodajni. W 3 klasie poznałem mnóstwo odjechanych osób, z którymi teraz wiążą się niezapomniane wspomnienia: oto Joe, tajski gitarzysta, częstuje tajską whisky (popijaną tajską wodą), właśnie się zakochał w Julie, niemieckiej nauczycielce angielskiego, mówiącej arcypłynnie po tajsku, a ponieważ to nieszczęśliwa miłość, to Joe tłucze szybę w drzwiach pociągu a następnie jest opatrywany przez Doogiego, podróżnika z Korei, w drodze od ponad roku, żadnych tam noclegów w hotelach – albo dżungla albo u przypadkowo poznanych osób, właśnie wraca od hippisów z Pai. Przypadkowo poznany Sudiman, też wraca, ale z RPA, gdzie kształci się na nauczyciela w szkole koranicznej, właśnie wraca do domu w Chana po dwóch latach nieobecności, zaprasza do siebie. Mnisi mają przydzielony fragment wagonu, każdy się rozsiadł wygodnie na dwóch miejsach (choć wokół pocą się, stojąc, i starsi, i kobiety) ale białego chętnie do siebie zaproszą. I wypytają o cenę Kindla. I porozmawiają przez Google Translate. Z kolei Kris (poznany wyjątkowo nie w przedziale a na stacji kolejowej w Lopburi, północ, mój pociąg jest opóźniony o dwie godziny) pyta mnie, czy mam białą koszulkę. Skoro nie, to on mi da swoją, kanadyjską. Po czym maluje na niej flamastrami mój osobisty portret. W akcie wdzięczności oferuję Krisowi piwo a cierpliwemu SOK-iście syrop z witaminami. Choć Kris to buddysta, to także artysta, piwem więc nie pogardzi.

Tajskie pociągi radośnie spowalniają podróż, wzbogacają o doświadczenia (awaria i zmiana pociągu w środku lasu), pociągi kształcą. Nie dajcie sobie wmówić w kasie, że druga klasa, że w trzeciej nie będzie miejsc siedzących. Będą zawsze, a jak nie będzie, to usiądziesz sobie na plecaku i poczekasz aż coś się zwolni.

***

Thai hospitality

Though the legendary Thai smile, which has been a marketing thing in the first place, has already become a mere half-smile (incidentally I witnessed a conversation between two French tourists, I mean travellers, in a hippie Julie’s hostel in Chiang Mai, complaining that those Thais aren’t grinning as they should according to the guidebook, especially in Seven Eleven; why don’t you try to smile after working all day at the counter, Monsieur?) but the hospitality of Thais has no limits. I was lucky to experience it from couchsurfers and randomly met people. They are always happy to host you, show around, offer food. Passers-by will be glad to strike a photo pose or to talk (keep it reasonable though – if at some point the subject of the conversation shifts to visiting a shop with souvenirs/leather/vacuum cleaners – it is time to say your goodbyes). And the key to Thai smile is your own – sincere – grin.

/

Tajska gościnność

Choć ze słynnego tajskiego uśmiechu, stanowiącego od samego początku chwyt marketingowy, pozostał ledwie życzliwy półuśmiech (miałem zresztą okazję być świadkiem rozmowy dwóch francuskich turystów, znaczy podróżników, w hippisowskim Julie’s hostel w Chiang Mai, w której to rozmowie obaj panowie narzekali, że ci Tajowie to wcale się nie szczerzą tak, jak to opisują w przewodnikach, zwłaszcza w sklepach całodobowych; spróbuj zatem się pouśmiechać po całym dniu pracy przy kasie, cwaniaczku), to gościnność Tajów nie zna granic. Miałem okazję jej doświadczyć poprzez couchsurfing oraz poprzez przypadkowo spotkane osoby. Zawsze chętnie ugoszczą, pokażą, oprowadzą, poczęstują. Przechodnie chętnie do zdjęcia zapozują i porozmawiają (zachowaj zdrowy rozsądek i jeśli rozmowa niepostrzeżenie schodzi na temat zwiedzenia sklepu z pamiątkami/skórą/odkurzaczami – grzecznie pożegnaj rozmówcę). Uśmiechem – i w tym tkwi cały sekret – na Twój (szczery) uśmiech odpowiedzą.

***

Hitch-hiking

Hitch-hikers paradise. Thai people might not always quite understand the whole concept but they are always willing to help. Even in the middle of the city, in the darkest night. Moreover – they often give you a lift driving a pick-up car, which gives you a 360 degree view around (and which also means you will be rolling around when the road bends – Thais rarely use brakes).

/

Autostop

Tajlandia to kraj wręcz stworzony do łapania okazji. Tajowie może nie zawsze do końca rozumieją ideę autostopu ale zawsze chętnie pomogą. Choćby w środku miasta i w środku nocy. Ponadto, często podwożą pickupami, dzięki czemu zyskujemy niczym nieograniczoną przestrzeń do podziwiania widoków (często też turlamy się na tyle auta, bo tutejsi kierowcy nie mają w zwyczaju zwalniać na zakrętach).

***

The King

Respect the king (the King). No excuses. This man is a symbol, he has been ruling the country for more than 60 years. Don’t expect them to be “reasonable” about the subject. Even if a taxi driver asks you whether you think the king (the King) is beautiful, tell him he is. And you can add that the queen (the Queen) is elegant (she is actually).

/

Król

Królowi należy się szacunek i już. To człowiek-symbol, u władzy od ponad 60 lat. Tajowie do tematu nie mają i nie będą mieć dystansu. Nawet jeśli kierowca taksówki Cię zapyta, czy uważasz, że król (Król) jest piękny, to odpowiedz, że jest. I dodaj, że królowa (Królowa) jest elegancka (co zresztą jest prawdą).

***

Girls and all else

For many the first association they make when thinking of Thailand is sex-tourism, sex-liberty etc. While it might be true to some extent, luckily that sex is not all over the place. For a sex-oriented tourist there are special districts, all else looks normal. Moreover, regular Thai girls are quite shy. And suspicious about white men, they do know what those guys came here for. On the other hand, there are many Thai women hunting for a white husband – this is related to both economy and demography of the country. Women make most of Thailand’s population. What is more, a part of the male minority are monks. Another part are so called ladyboys – physically born as men and on the way to transform into opposite sex. And even if a man is a 100% man, he is probably gay… Poor Thai girls, not much to choose from.

I mentioned the girls being shy. But the gays and ladyboys are definitely not! A guy travelling alone should always stay alert. The most embarrassing situation that happened to me was when I was cycling uphill and was taken over by a shared open-back taxi. I had to listen to love declarations shouted out by one Thai guy while the cab was slowly climbing up. As the hill was really steep, the only sound I was able to make was loud panting, which made the perv even more horny…

Anyway, let’s start the trip!

/

Dziewczyny i cała reszta

Wiadomo – pierwsze skojarzenie to Tajlandia-seksturystyka, seks-wyzwolenie itp. Jest w tym odrobina prawdy, ale całe szczęście seks nie wylewa się wszędzie drzwiami i oknami. Dla turysty o sprecyzowanym profilu są odpowiednie dzielnice, poza nimi wszystko w normie. Ba, tajskie dziewczyny są wręcz bardzo nieśmiałe! A do białego często podchodzą z nieufnością, świadome, czego biały w Tajlandii szuka. Z drugiej strony, wiele Tajek „poluje” na białego męża, co wiąże się nie tylko z sytuacją ekononiczną ale i demograficzną kraju. Otóż w Tajlandii większość obywateli stanowią kobiety. Ponadto, część męskiej mniejszości to mnisi. Kolejna część to tzw. ladyboys czyli fizycznie faceci na różnych etapach transformacji w kobietę. A jak już facet jest facetem, to i tak jest spore prawdopodobieństwo, że to gej. Biedne Tajki naprawdę nie mają w czym wybierać…

Wspominałem, że dziewczyny bywają nieśmiałe. Za to geje i ladyboys – wręcz przeciwnie! Samotny facet musi się od nich bez przerwy opędzać! Najbardziej żenująca sytuacja, która mi się przydarzyła, miała miejsce podczas wycieczki rowerowej: pedałując (tfu!) pod stromą górkę, musiałem wysłuchać deklaracji miłosnych pewnego Taja, siedzącego w zbiorczej pickup-taksówce, ślimaczącej się przede mną. A że podjazd był naprawdę stromy, jedynym dźwiękiem, który byłem w stanie z siebie wydobyć, było głośne dyszenie, co jeszcze pewnie dodatkowo świntucha nakręciło…

Tak czy inaczej – po krótkim wstępie czas rozpocząć wycieczkę:)