Thailand, 2020.02

Thailand… one more time (cycling from Bangkok to Cambodia). // Bangkok raz jeszcze… Rowerem z Bangkoku do Kambodży.

Assumption Cathedral, Bangkok // Katedra Wniebowstąpienia:

Lumpini Park, Bangkok

Chatuchak Market

Wang Saen Suk (Buddhist Hell // buddyjskie piekło)

Wat Sothon Wararam Worawihan (+the town of Chachoengsao)

In between // Pomiędzy

Thailand again: Khao Yai Park, Kho Samed, Nakhon Phanom + more, 2016.03

Just a few snaps from the Khao Yai National Park (totally worth it! Especially when camping surrounded by Sambar deers with occasional small Indian Civet and porcupine running around; plus lots more if you venture deeper into the forest, preferably with a guide) + few other spots that I visited and re-visited in Thailand.

***

Parę fotek z Parku Narodowego Khao Yai (polecam! Niezapomniane wrażenia z noclegu pod namiotem w otoczeniu jeleni oraz przebiegających tu i ówdzie wiwer malajskich i jeżozwierzy; a oprócz tego, całe mnóstwo zwierzaków ukrytych w lesie, po którym chętnie oprowadzą Was przewodnicy) a także z paru innych miejscówek, które odwiedziłem podczas kolejnej wycieczki po Tajlandii.

2012/13 Back to China

Back to China / Powrót do Chin

I’m leaving the place where the time has frozen (in a way), at least for local Chinese who are still cultivating old traditions, and head for modern amnesiac China, where they sometimes try to refresh their memories by going on a trip to places like Penang.

Just a stopover in Singapore (one of the most entertaining airports I have ever seen – better go through the security check as quickly as possible and use all those – mostly free of charge – benefits that the airport offers: video games, cinema room, gym…) and I’m already shaking the humid and cold hand of Shanghai. Luckily I’m bringing a backpack full of warm memories of my trip through Thailand (and through that little tasty bit of Malaysia)…

Z miejsca, w którym czas w pewnym sensie się zatrzymał, przynajmniej dla Chińczyków, którzy wciąż kultywują dawne tradycje, wracam do Chin współczesnych, cierpiących na amnezję, czasami odświeżających sobie pamięć wycieczkami do miejsc takich jak Penang.

Jeszcze tylko międzylądowanie w Singapurze (jedno z najbardziej rozrywkowych lotnisk, jakie miałem okazję odwiedzić – warto jak najszybciej przejść security check i skorzystać ze wszystkich – zazwyczaj darmowych – dobrodziejstw oferowanych przez port lotniczy: gier wideo, salki kinowej, siłowni…) i już witam się z szanghajską chłodną, wilgotną i wietrzną zimą. Całe szczęście, przywożę ze sobą spory bagaż ciepłych wspomnień z podróży po Tajlandii. I smakowitym kawałeczku Malezji…

2012/13 Thailand, Sungai Kolok

This is where I say goodbye to Thailand. I didn’t have the time to experience the bad reputation of this border town. Before I reach Malaysia I notice the results of floods that visit the region of Golok river every year (hence so many houses on pales).

Tutaj żegnam się z Tajlandią, nie zdążywszy posmakować nienajlepszej reputacji, jaką cieszy się to nadgraniczne miasto. Przed przejściem na stronę malajską zauważam za to skutki powodzi, które co roku o tej porze podmywają okolice rzeki Golok (stąd często spotykane domy na palach).

2012/13 Thailand, Chana

Deep south, very Muslim. In these parts of the country religious and political conflicts are not rare. The Muslim minority (who makes a majority in the South) wants to split from Thailand; hence the presence of fully armed troops in railway stations as well as inside the trains.

I was invited to Chana by Sudiman, a friendly guy met on a train. Riding his scooter together we attract many curious eyes. I am introduced to the family and to a bunch of kids who enter Sudiman’s house without knocking (nobody closes their doors here, everybody is welcome). Apart from my host nobody here speaks English so our communication is limited to gestures and drawings. Drawings, or to be more precise – portraits that I made, made everybody draw closer with Sudiman’s buddies, who show me their own personal technique of making low-relief in mirrors.

To już głębokie południe, w zdecydowanej większości muzułmańskie. W tych rejonach na tle religijnym i politycznym co jakiś czas wybuchają zamieszki – muzułmańska malajska mniejszość chce oderwania się od Tajlandii; stąd obecność uzbrojonego po zęby wojska na stacjach kolejowych i w pociągach.

Do Chana zaprosił mnie Sudiman, sympatyczny gość poznany w pociągu. Jeżdżąc jako pasażer na skuterze nowo poznanego kolegi robię furorę na mieście jako jedyny biały. Zostaję przedstawiony rodzinie i chmarze dzieciaków, która bez pytania ładuje się Sudimanowi do domu (nie ma tu zwyczaju zamykania drzwi, wszyscy są zawsze mile widziani). Oprócz mojego gospodarza właściwie nikt nie mówi tu po angielsku, stąd nasza komunikacja sprowadza się często do gestów albo rysunków. Rysunki, a konkretnie wykonane przeze mnie portrety, zbliżają mnie z kumplami Sudimana, którzy z kolei prezentują mi opracowaną przez siebie technikę płaskorzeźbienia na lustrach.

2012/13 Thailand, Koh Tao

One of the three famous islands in Gulf of Thailand (two others are Koh Samui and Koh Phangan), in theory it is the one that is the least damaged by tourism. At least this is what I was hoping for when boarding the ferry to Chumphon (a small but very comfortable ferry with air conditioning; the return trip will not be so comfortable anymore – I get on board of what could be described as chickenboat – 150 people stuffed on narrow mattresses, toilet with no water, windows that won’t shut…).
When I get there I discover that Koh Tao is full of Europeans who came here to admire underwater views (the island is famous for its transparent waters and rich sea fauna) and taste the evening alcohol.
However, if you leave the partying whiteys and hotels invading the land more and more out of the frame, you can still be amazed by the island. Numerous beaches of all kinds (sandy, stony), high palm trees, colorful butterflies, scenic hills and boulders thrown here and there make you feel that you are not that far away from paradise.

*

Jedna z trzech słynnych wysp w Zatoce Tajlandzkiej (dwie pozostałe to Ko Samui i Ko Phangan), teoretycznie najmniej zniszczona przez ruch turystyczny – taką przynajmniej miałem nadzieję wskakując na prom w Chumphon (prom niewielki ale za to elegancki, z klimatyzacją; powrót z wyspy nie będzie już tak luksusowy – dostaję się na pokład czegoś, co można by określić mianem chickenboatu – 150 osób ułożonych jedna obok drugiej na materacach, toaleta bez bieżącej wody, niedomykające się okna…).
Na miejscu okazało się, że Ko Tao wypełniona jest po brzegi Europejczykami, spragnionymi zwłaszcza widoków podwodnych (wyspa słynie z przejrzystej wody i bogatej fauny morskiej) i wieczornego alkoholu.
Jeśli jednak wyciąć z kadru imprezujących białasów i nieskończoność hotelików, wdzierających się coraz bardziej w głąb lądu (ceny nie najniższe ale wciąż do przełknięcia), to miejscem tym da się zauroczyć. Mnogość plaż we wszelkich odmianach (piaszczyste, kamieniste), strzeliste palmy, kolorowe motyle, malownicze wzgórza i porozrzucane to tu, to tam głazy koją zmysły i budują klimat rajskości (umiarkowanej).

*

Sairee Beach
The most popular beach, meeting point for those who set off for diving; a party and sleeping place.

Najbardziej znana z plaż, punkt zborny dla wyruszających na nurkowanie, imprezownia i sypialnia.

Ao Hin Wong
East coast of the island. Stones, scenics. You have to climb a steep hill before you get there – you won’t be able to do it on an ordinary scooter.

Wschodnia część wyspy. Kamieniście, malowniczo. Po drodze do pokonania stromy pagórek – na skuterze nie da rady.

Temple of Goddess of Mercy / Świątynia Bogini Miłosierdzia
Located on the peak of the hill – it might not be very impressive as for architecture but it makes a nice refuge from the Sairee bustle as well as a tap with cold water. I also meet a monk from Korea here, who suddenly gives me a blessing and even does not insist on a donations as he had just received a 1000 baht banknote from another blessed person.

Ulokowana na szczycie wzgórza – może nie poraża architekturą, ale za to oferuje schronienie przed turystycznym zgiełkiem i kranik z chłodną wodą. Poza tym trafiam tu na mnicha z Korei, który znienacka oferuje mi błogosławieństwo i nawet nie nalega na ofiarę, bo przed chwilą otrzymał 1000 bahtów od innego pobłogosławionego.

2012/13 Thailand, Prachuap Khiri Khan

This is southern Thailand already. I chose a place with literally nothing special to see (except for one temple – Wat Thammikaram, visited often by locals as well as by monkeys). Just sea and beaches (I recommend the beach within air force unit – clean, orderly, reasonable infrastructure and friendly soldiers offering a ride).

To już południe Tajlandii. Celowo wybrałem miejsce, w którym właściwie nic nie ma (no, może poza jedną świątynią – Wat Thammikaram, odwiedzaną chętnie przez miejscowych ale także przez małpy). Tylko morze i plaże (polecam plażę na terenie bazy wojskowej – czysto, schludnie, rozsądna infrastruktura i żołnierze, którzy chętnie podwiozą).

2012/13 Thailand, Chiang Rai


https://www.youtube.com/watch?v=hZEVgfKzkvg

 Chiang Rai

A tip for those travelling from Chiang Mai to Chiang Rai: use Arcade coach station (North East of the moat), not any other.

The town itself might be nothing special but it offers nice temperatures (around 20 degrees in the evening, everybody puts on sweaters and coats). Plus all that surrounds the Chiang Rai makes it an important starting point for all sorts of treks and trips.

I am lucky again – I arrive in the midst of flower festival (festival might be too big a word – it’s just an excuse to party a bit). I join the crowd in dancing and taste the deliciacies offered by nearby stalls.

Uwaga praktyczna dla wybierających się do Chiang Rai z Chiang Mai: należy wybrać się na dworzec autobusowy Arcade (północny wschód względem fosy), a nie żaden inny!

Miasto samo z siebie może nie porywa ale za to oferuje przyjemniejsze temperatury (wieczorem ok. 20 stopni, wszyscy zakładają swetry i kurtki). Poza tym wszystko to, co dookoła miasta powoduje, że Chiang Rai jest ważnym punktem wypadowym na trekkingi i innego typu wycieczki.

Ja osobiście mam szczęście – trafiam akurat na festiwal kwiatowy (taki tam festiwal, po prostu wymówka, żeby poimprezować:) Przyłączam się ochoczo do wspólnych tańców w rytm muzyki bardzo biesiadnej i kosztuję specjałów oferowanych przez pobliskie stragany.

Akha Hilltribe Hotel

I wouldn’t want to advertise that place but it so happened that I got their leaflet attached to my coach ticket and I decided to try them out. Free of charge transport from Chiang Rai (4 PM) and back (9 AM, I skipped that) as well as reasonable price (from 150 baht) were enough to convince me to stay in the hill village. The hotel itself doesn’t rock, especially the low price variant (other guests living in more “exclusive” bungalows were not impressed either), but the surroundings are a whole different story. 10 minutes on foot – a waterfall, 15 minutes on foot – tea fields. You can have your own individual trek through neighbouring villages and hot springs (the hotel owner will try to discourage you talking nonsense about guide being necessary). Before I leave in the morning I am woken up at 4 AM: loud squealing, fireworks, music – what on Earth is that?! Well, that’s Christmas. Yes, the hill tribe folks are mostly catholic and today, on December the 24th in the morning (or night, depending on the way you see it) kill the Christmas pig. The traditional Christmas Eve meal consists of pork and sticky rice.


https://www.youtube.com/watch?v=LfG5O-cAX5g

Nie chciałbym tu reklamować wspomnianego przybytku, ale tak się złożyło, że do biletu autobusowego dołączono ich folder reklamowy i… dałem się skusić. Darmowy transport z Chiang Rai w tę (4 po południu) i z powrotem (9 rano, odpuściłem sobie) i sensowna cena (od 150 bahtów) przekonały mnie, że warto ulokować się w górskiej wiosce. Sam hotel nie zachwyca, zwłaszcza w tej najtańszej wersji (inni goście, ulokowani w bardziej „ekskluzywnych” bungalowach też nie byli jakoś szczególnie wzruszeni), za to okolica – jak najbardziej. 10 minut spacerkiem – wodospad, 15 – pola herbaciane. Można się też wybrać na indywidualną przechadzkę do sąsiednich wiosek i gorących źródeł (choć właściciel hotelu będzie się starał wciskać kit, że to niebezpieczne i bez przewodnika – słono opłacanego – nie da się nigdzie dotrzeć). Zanim wyruszę na poranny spacer, zostanę obudzony o 4 nad ranem: głośne kwiczenie, fajerwerki i muzyka? Co to może znaczyć? Jak to co? Dziś przecież Boże Narodzenie! Tak tak, mieszkańcy górskich wiosek to w większości katolicy i właśnie 24 grudnia rano, a właściwie jeszcze w nocy, zarzynają bożonarodzeniową świnię. Bo tradycyjną wigilijną potrawą jest właśnie wieprzowina z klejącym ryżem.

Karen Long Necks village / Wioska Długich Szyj

A warning: better skip it. At first glance it all looks OK – here you have the famous long necks and wooden huts but… A distaste remains. What you get for your 300 baht is entrance to a sort of open air living/dead museum plus bazaar plus zoo, with animals being replaced with the aforementioned long necked women and girls. All day long they do nothing just pose for the photos (as soon as they spot a camera in somebody’s hand they switch to well-trained photo-pose) and create souvenir clothes, products that nobody needs and nobody buys (with rare exceptions). Other minorities that work in that place don’t look any better: when they see a tourist from a distance they quickly put on those traditional clothes and present a pseudo-traditional pseudo-dance (I couldn’t stand it, left the performance before it was over) and ask for donations. I feel really sorry for those little girls who are forced into this weird tourist project with all those coils put on their necks so that the next generation of tourists has a photo object at their disposal. I have to admit I was hypnotized, too and couldn’t stop taking photos. You can see them here and please limit yourself to watching photos: do not go there! You will not find the real Karen women in real life conditions in that zoo…

The best thing to see were the butterflies and a nearby quiet wat.

Ostrzegam, lepiej sobie odpuścić. Niby wszystko gra – są legendarne długie szyje, są drewniane chatki, ale… jest też wielki niesmak. W zamian za 300 bahtów otrzymuje się wstęp do skansenu-bazaru z pamiątkami połączonego z zoo, przy czym rolę zwierząt grają tu rzeczone długoszyje kobiety i dziewczynki. Cały dzień właściwie nic nie robią tylko pozują do zdjęć (jak tylko zobaczą w dłoni aparat, zaraz przybierają zawodową foto-pozę) i tworzą na krosnach tkanino-pamiątki, produkty, których nikt nie potrzebuje – nikt z wyjątkiem co setnego turysty, który się zlituje i kupi bezwartościowe rękodzieło. U innych mniejszości w skansenie też nie jest lepiej: na widok zbliżającego się turysty baby zarzucają na siebie tradycyjne stroje i prezentują pseudotradycyjny pseudotaniec (nie dotrwałem do końca występu) i proszą o datki. Najbardziej szkoda młodych dziewcząt, które wtłacza się w ten groteskowy projekt turystyczny, zakładając im na szyje kolejne metalowe kręgi, coby w przyszłości kolejne pokolenia turystów mogły im cykać fotki. I ja, przyznaję się, gapiłem się jak zahipnotyzowany i pstrykałem zdjęcia. Obejrzyjcie je sobie, ale proszę Was, nie odwiedzajcie takich miejsc. Prawdziwych kareńskich kobiet nie ma co tam szukać…

A najfajniejsze z całej wycieczki do „Union of Hilltribe Villages” były latające wszędzie kolorowe motyle oraz pobliski maleńki wat.

Wat Phra Kaeo

Another wat with another replica of emerald Buddha. For hardcore temple travellers.

Kolejny wat z kolejną repliką szmaragdowego Buddy. Dla zatwardziałych zwolenników zwiedzania świątyń.

Wat Prasingha

The last wat on the list:)

To już ostatni wat na liście:)

2012/13 Thailand, Chiang Mai

Having left Lopburi, I reach Chiang Mai after 17 hours train ride (13 hours travel; 2 hours waiting in the station; 2 hours delay on the way, including switching the trains in the middle of the jungle due to engine breakdown). Luckily the train was half empty and I could sleep quite comfortably.

Chiang Mai (“New City”) was officially founded in 1296 by king Mengrai, though before there already existed a town called Wiang Nopburi. Chiang Mai replaced Chiang Rai as Lanna kingdom capital. The city is located amidst picturesque mountains that make the biggest highlight for travellers (plus the all-night party centre and over 300 temples to see). Chiang Mai can really be addictive – you can ask those many individuals who only stopped here for a couple of days and have been living here for years already.

Do Chiang Mai docieram z Lopburi po ok, 17 godzinach (wobec 13 planowanych; 2 godziny oczekiwania na stacji, kolejne dwie opóźnienia na trasie, w tym przesiadka do innego składu w związku z awarią naszej lokomotywy). Całe szczęście pociąg był dość pusty i można było przespać się wygodnie.

Chiang Mai (dosł. „Nowe miasto”) zostało oficjalnie założone w 1296 r. przez króla Mengraia, choć już wcześniej na tym terenie istniała osada/miasto o nazwie Wiang Nopburi. Chiang Mai zastąpiło Chiang Rai jako stolica królestwa Lanna. Miasto położone jest wśród malowniczych gór, które – obok rozrywkowości centrum i ponad 300 świątyń do zwiedzenia – stanowią najskuteczniejszy magnes dla turystów. Chiang Mai naprawdę wciąga, świadczą o tym liczne przypadki obcokrajowców, którzy wpadli tu na parę dni i od kilku lat nie mogą się stąd ruszyć.

Wat Phrathat Doi Suthep

You can find this temple in the crest of Chiang Mai. Located in the premises of National Park (you can ask the guards at the entrance checkpoint for an improvised map), 15 km away from the centre, it can be reached by taxi, on foot or by bike (the hills are quite steep so it is best to check if your brakes are working as they should before going downhill; the bike I borrowed from my friend was not in the perfect condition and – after using my shoe soles as brakes for a while – I decided to switch to ever-efficient hitch-hiking). The legend has it that the temple was built on a temple chosen by an elephant carrying Buddha’s bone on his back as its final stop. Where the elephant died now stands all-gold compound that can make you blind on a sunny day.

Świątynia obecna w herbie miasta. Położona na terenie parku narodowego (od strażników na wjeździe można uzyskać improwizowaną mapkę), 15 km od centrum, jest osiągalna taksówkowo, pieszo i rowerowo (ze względu na stromość zjazdu w drodze powrotnej warto sprawdzić, czy ma się dobre hamulce; pożyczony od koleżanki rower okazał się być nie do końca niezawodny i – po paru kilometrach hamowania podeszwami – zdecydowałem się przerzucić się na zawsze niezawodny autostop). Według legendy świątynię zbudowano na górze, na której padł słoń, dźwigający na grzbiecie kość Buddy. Na miejscu jego zgonu upakowano przezłocony kompleks, który potrafi oślepić w słoneczne dni.

Bhubing Palace / Pałac Bhubing

A few kilometres further on. Racist tickets (foreigners pay a lot more only because they are foreigners). The palace buildings are nothing special, it can be interesting, though, for those who like flowers, especially roses – there is abundance to be found in the royal gardens.

Położony parę kilometrów dalej, na przedłużeniu trasy do Wat Phrahat Doi Suthep. Obowiązują, czasem spotykane w Tajlandii, rasistowskie bilety – obcokrajowiec płaci kilka razy więcej od miejscowego. Same budowle pałacowe to nic specjalnego, za to dla wielbicieli róż i innych kwiatów ogrody pałacowe będą stanowiły sporą przyjemność.

Hmong Village / Wioska Hmongów

Still some kilometres further on is a Hmong minority village. The main square and adjacent streets have been transformed into a tourist bazaar that has nothing to do with authentic Hmonginess. However, if you walk up the little roads you can admire the wooden architecture and local life.

Z kolei jeszcze parę kilometrów dalej położona jest wioska mniejszości Hmong. Główny plac i pobliskie uliczki zostały przerobione na turystyczny bazar, niemający nic wspólnego z autentyczną hmongowością, za to po spacerze w głąb (i wzwyż) wioski można podejrzeć życie codzienne i sympatyczną drewnianą architekturę domostw.

Wat Chedi Luang

No matter how tired with all the wat-watching, you have to see at least a couple of those. There are so many splendid little temples at every corner – and you don’t have to pay to enter. One of the most important ones is Wat Chedi Luang – with (poorly) reconstructed chedi, that, when constructed (between 14th and 15th century) was the tallest man made structure in the whole Lanna kingdom. This Wat used to host the famous emerald Buddha. In one of side chapel you can find the sculpture of a monk that is said to have been so beautiful that many people around him were mistaking him for Lord Buddha. He decided to get fat then to avoid the confusion. And it is his fat form that is depicted in the sculpture.

Mimo zmęczenia watami zwiedzonymi w innych miastach,w Chiang Mai nie sposób nie zwiedzić przynajmniej kilku – wszak na każdym rogu czai się efektowna świątynia albo świątynka, w dodatku niewymagająca biletów wstępu. Jednym z ważniejszych sanktuariów jest Wat Chedi Luang – z (nieprawidłowo) zrekonstruowaną chedi, która w momencie powstania (między XIV a XV w.) była najwyższą budowlą na terenie całego królestwa Lanna. Wat ten gościł niegdyś słynną figurę szmaragdowego Buddy. Z ciekawostek: w jednej z bocznych kaplic znajduje się figura mnicha, który ponoć był tak piękny, że był często mylony z samym Buddą. Postanowił zatem się roztyć, żeby uniknąć nieporozumień. I właśnie jego postać po metamorfozie została uwieczniona w rzeźbie.

Wat Phan Tao

Right next to Chedi Luang is located one of my favourite wats – Wat Phan Tao, created at the end of 15th century. The most important part of the temple – the viharn (chapel) is made of teak wood and above the entrance hangs a beautiful low-relief depicting a peacock – the symbol of Chiang Mai. Here there you can see colourful tungs – prayer flags.

Tuż obok Chedi Luang znajduje się eden z moich ulubionych watów – Wat Phan Tao, powstały w pod koniec XV w. Najważniejszy element świątyni – viharn (kaplica) wykonana jest z drewna tekowego a nad wejściem widnieje piękna płaskorzeźba przedstawiająca pawia – symbol Chiang Mai. Wewnątrz tu i ówdzie zwisają tungi – flagi modlitewne.

Wat Phra Singh

Construction of the temple was started in 1345, initiated by king Phayu of Mangari dynasty, who decided to build a chedi to host his father’s ashes. You can find a copy of the emerald Buddha here.

Konstrukcję świątyni rozpoczęto w 1345 z inicjatywy króla Phayu z dynastii Mangrai, który postanowił zbudować chedi dla prochów swojego ojca. Znajduje się tu kopia wspomnianego szmaragdowego Buddy.

Wat Bupparam

Erected in 15th century in Burmese style, reconstructed in mid 20th.

Wzniesiona w XV w. w stylu birmańskim, odbudowana (oraz przebudowana i nadbudowana) w połowie XX w.

Three Kings Monument / Pomnik Trzech Króli

King Mengrai – the founder of the city, king Ramkamhaeng of Sukhotai and king Ngam Muang of Phayao.

Król Mengrai – założyciel miasta, król Ramkamhaeng z Sukhotai i król Ngam Muang z Phayao.

Women’s correctional institution / Zakład poprawczy dla kobiet

Worth a visit – those inmates who are about to leave that place are trying to earn some money for their „new start” by offering traditional Thai massage. I find this idea quite smart – anyway, when in Thailand you should try the massage, right? The massage was OK, it’s just towards the end of the treatment she started insisting too much on the fact that she was leaving in two weeks, feels lonely and has no friends in the town. On the other hand, an old git massaged next to me was trying to chat up his masseuse a little too openly.

Warto odwiedzić – te z osadzonych, które niedługo wyjdą na wolność, starają się zarobić na „nowe życie”, oferując tradycyjny tajski masaż w przystępnej cenie. Inicjatywa całkiem słuszna, a przecież będąc w Tajlandii nie sposób nie skusić się na masaż, zatem i ja skorzystałem z oferty zakładu poprawczego. Masaż był całkiem w porządku, tylko pod koniec masażystka trochę za bardzo zaczęła podkreślać, że wychodzi za dwa tygodnie, że jest sama i nie ma żadnych znajomych w mieście. Z kolei stary dziad masowany obok bez żenady próbował poderwać inną masażystkę.

Huai Nam Dang Park

Together with my host, Jin, we set off for the mountain trip. We choose hitch-hiking as our means of transportation – it is the first experience of this kind for my friend. And it is definitely a positive experience – the views from the back of the pick-up car are stunning (and stunned we are, especially that the road is bending a lot). We reach our destination in the evening and we await the sunrise with hundreds of Thai tourists around.

Wraz z moją gospodynią, Jin, wybieramy się w góry. Za środek lokomocji obieramy autostop – dla koleżanki to pierwsze w życiu tego typu doświadczenie. W dodatku pozytywne – bo choć z tyłu trochę rzuca na zakrętach, to widoki wspaniałe. Docieramy do celu wieczorem i – podobnie jak setki Tajów – rozkładamy się na kempingu w oczekiwaniu na wschód słońca…

Pai

We only stop for a while on our way back to Chiang Mai. I had enough time, though, to realize that this place is very scenic and …hippie (I only know this from the stories I was told).

W drodze powrotnej do Chiang Mai dosłownie na chwilę przystanęliśmy w Pai. Miałem jednak czas zorientować się, że to miejsce bardzo malownicze i… hippisowskie (choć o tym drugim wiem raczej z opowieści niż z własnych doświadczeń).

Mai Mae Sa waterfall and Samoeng Forest / Wodospad Mai Mae Sa i Las Samoeng

Another trip out of town – this time by car – organized by Jin. The waterfall is quite nice, in some places you can have a fun splash, in other places you can enjoy a natural water massage. Jin’s parents who accompany us show me olives laying here and there and encourage me to have a taste. If you drink some water immediately after eating – it is acceptable. Talking about tasting: on our way to Samoeng Forest viewpoint we stop by numerous roadside strawberry stalls. Such variety, so many different tastes!

Wycieczka za miasto – tym razem samochodowa – zorganizowana przez Jin. Wodospad całkiem sympatyczny, w niektórych miejscach można się wygodnie popluskać, w innych zażyć naturalnego wodnego masażu. Towarzyszący nam rodzice Jin zwracają mi uwagę na walające się dookoła oliwki i zachęcają do degustacji. Jeśli natychmiast popije się wodą – da się wytrzymać. A propos degustacji – w drodze do punktu widokowego Samoeng forest zatrzymujemy się przy licznych przydrożnych stoiskach z truskawkami. Mnóstwo odmian, a każda smakuje zupełnie inaczej!

Wat Chen Lin

A cute temple with a pond and non-golden wooden elements.

Sympatyczna świątynka ze stawem i niezaśmieconymi złotem elementami drewnianymi.

*

Wat Saen Mueang

Early 19th century temple, with multi-level roof of viharn.

Świątynia z początków XIX w. z charakterystycznym wielopozoimowym dachem viharnu.

Wat Chang Taem

Another elegant wat.

Kolejny elegancki wat.

Wat Dubphai

Small wat with elegant mosaic decoration.

Mały wat z eleganckimi mozaikowymi zdobieniami.

Wat Inthakhin Saudemuang

A mini-wat, very wooden and cosy, though located next to a busy road.

Miniwat, bardzo drewniany i kameralny, choć położony przy ruchliwej drodze.

2012/13 Thailand, Lopburi

Another stop on the way is Lopburi – a little town where you can stop for a day, not necessarily longer than that. There is a couple of wats to be found here but it’s not them who make the biggest tourist attraction. The most important are the macaques. They have taken over Wat Phra Prang Sam Yot temple and the streets around. In theory, the monkey problem could be dealt with easily but the Thais – real Buddhists – don’t want to harm the animals so they just put grids over the windows, drive the monkeys away with sticks, shoot them with catapults (they never actually aim at the animals)… All in vain, the monkey invasion continues…

I happened to witness a celebration in memory of former local ruler, founder of the biggest temple in the town – Wat Phra Si Ratana Mahathat. First the local students painted religious images on a very long roll of canvas, then marched the streets exhibiting the work of art (they managed to get some monkeys interested, too) and decorated the mentioned temple with the painting. And in the evening a religious ceremony was held.

It is in Lopburi railway station that I met Kris, the crazy artist, who got on the wrong train and, while waiting for the right one, drew my portrait on a T-shirt that he was so kind to offer me…

/

Kolejnym przystankiem na mojej trasie jest Lopburi – miasteczko, w którym warto zatrzymać się na jeden dzień, niekoniecznie dłużej. Jest tu parę watów, ale to nie one stanowią największą atrakcję. Najważniejsze są makaki. Opanowały całkowicie świątynię Wat Phra Prang Sam Yot i jej okolice. Teoretycznie z małpim problemem można by sobie łatwo poradzić ale Tajowie – głęboko wierzący buddyści – nie chcą krzywdzić zwierząt, więc montują kraty w oknach, odganiają małpy patykami, strzelają (nigdy nie celują tak, by je trafić!) z proc… Na nic to się zdaje, małpia inwazja wciąż postępuje…

Przypadkiem załapałem się też na święto ku czci dawnego lokalnego władcy, fundatora najgłówniejszej świątyni w mieście – Wat Phra Si Ratana Mahathat. Najpierw miejscowa młodzież wymalowała na na arcydługiej beli płótna obrazy religijne, potem przeszła z nimi przez centrum miasta (wzbudzając zainteresowanie małp) i udekorowała tymże płótnem rzeczoną świątynię, w której wieczorem odbyło się uroczyste nabożeństwo.

To ta dworcu w Lopburi właśnie spotkałem Krisa, szalonego artystę, który pomylił pociągi i, dysponując nadmiarem wolnego czasu, narysował na sprezentowanym mi podkoszulku mój portret…

Wat Phra Prang Sam Yot

Loads of fun for tourists – unless until the macaques that roam the temple get their hands on the backpacks. It is best not to carry any food in and take a stick from the ticket office guys. You can also hide inside the temple (and watch the bats hanging from the ceiling inside).

Mnóstwo frajdy dla turystów – do czasu, gdy spacerujące po świątyni makaki nie zaczną się dobierać do plecaków. Najlepiej nie mieć ze sobą żadnej spożywki i pobrać w kasie kijek do odganiania wredot. W akcie desperacji można się schronić wewnątrz świątyni, w którym to wnętrzu królują z kolei drzemiące nietoperze.

Wat Phra Si Ratana Mahathat

Located in this temple, dated as 14th century (though there are some controversies; some claim it existed already in 12th century), is probably the first really Thai (as opposed to Khmer) prang, built right after becoming independent from Angkor.

W świątyni tej, datowanej na XIV w. (choć niektórzy twierdzą, że sanktuarium to istniało już w XII w.), znajduje się prawdopodobnie pierwszy prawdziwie tajski (a nie khmerski) prang, zbudowany zaraz po uwolnieniu się z orbity wpływów Angkoru.