Sumatra, Indonesia 2017.06

Of all the countless islands of Indonesia I decided to visit two: Sumatra and Bali (Lombok doesn’t count as I was there for half a day only just to hop on a plane). Below are some impressions of Sumatran part of my trip.

I owe huge thanks to Rudy, the greatest ever couchsurfing host from Medan and to his flatmate William… It is them (and their jolly bunch of friends) I had a very soft landing in Indonesia and I got introduced to many a local custom. The care they took of me even felt too much at some point but only until I watched some videos of people getting mugged in many cruel ways at night (especially by guys on electric scooters)… It was only then that I understood better why my friends would always give their buddies a ride back right to their door and wait until they safely got in… And the security of Indonesian Chinese (and my hosts are members of that minority) is something one should not take for granted: being the best educated, best earning and not-so-willing-to-marry-Indonesians social group they face some hostile looks from locals on everyday basis and you can sense that there still exists the potential to repeat the pogroms like that one that took place in 1998. Nobody got really punished for 1965-66 anticommunist raids that targeted many innocent Chinese either… And Pancasila, the omnipresent paramilitary organization that very often replaces police in their actions has many of those who caused the above mentioned trouble in their ranks. By the way, I found it astonishing how many of such paramilitary groups were active in almost every borough of the city, advertising their activities on big banners… The police and the army don’t seem to mind…

Enough of that nit-picking though… I began my Sumatran experience with sightseeing the city of Medan – colorful, seemingly quite conservative but a very multicultural city (for North Sumatran standards). An experience I recommend: hang around the mall and let local students interview you… The benefits are mutual – the students get what they need for their classes and you, the foreigner, feel like a superstar for a moment:) I also came across a guy who makes tiny glass buildings using scrap bottles – a very nice person but his business is not going too good and he lives in terrible conditions. If I only had a way to fit his stuff in my backpack I would have bought a glass house or two…

Next stop – Berastagi. This is the perfect place to begin your volcano experience… The trail leading to inactive Mount Sibayak is nice and easy and when you go down on the other side you can jump into (paid) pool with hot (and stinky) water. Mount Sinabung, on the other hand, was a bit too angry to climb it so I only got as close as I could and watched it from a safe distance…

One more important place to visit when in Sumatra is Lake Toba. A very popular tourist destination once, it became a mess after ecological disaster brought upon by sensless fishing. It is slowly getting back in shape but you can clearly see that many of lodging places remember the long gone glory and do nothing to bring the establishment to more recent standards (like something better than a hole and rubber hose in the bathroom – but hey, it’s affordable!).

The Somosir island that rests in the middle of the lake (which in turn is a huge crater covered with water) invites you to wander around and look at the wicked architecture of Batak minority. You can also check out the places that remind you of the rich Batak culture across the ages…

***

Z niezliczonej liczny wysp i wysepek, którymi kusi Indonezja, zdecydowałem się odwiedzić dwie: Sumatrę i Bali (Lombok się nie liczy, bo byłem tam ledwie pół dnia, żeby wsiąść w samolot powrotny). Poniżej trochę wrażeń z pobytu na Sumatrze w formie wizualnej.

Winien jestem wielkie podziękowania Rudy’emu, przesympatycznemu couchsurfingowemu gospodarzowi z Medan i jego współlokatorowi, Williamowi… Dzięki nim (i całej ichniej wesołej kompanii), miałem miękkie lądowanie w Indonezji i ciekawe wprowadzenie w meandry miejscowych zwyczajów. Opieka, którą zostałem objęty, w pewnym momencie wydawała mi się być nadopiekuńczością, dopóki nie obejrzałem sobie internetowych filmików pokazujących nocne napady wszelkiej maści (zwłaszcza z użyciem wszechobecnych skuterów)… Dopiero wtedy trochę się przekonałem do eskortowania każdego ze znajomych pod same drzwi i czekania, aż wejdą do domu i zaryglują drzwi… Inną sprawą jest, że chińska mniejszość w Indonezji (do której zaliczają się moi gospodarze) ma więcej powodów do obaw o bezpieczeństwo: będąc najlepiej wykształconą, najlepiej zarabiającą i niespecjalnie wżeniającą się w indonezyjskie rodziny grupą, na codzień spotykają się z mało życzliwymi spojrzeniami miejscowych, a podskórnie da się wyczuć potencjalną gotowość do powtórek pogromów, jak np. ten z 1998 roku. Wciąż nie jest też rozliczony temat gnębienia Chińczyków podczas czystek antykomunistycznych w latach 1965-66… A Pancasila, wszechobecna paramilitarna organizacja, która wyręcza policję w jej działaniach, ma w swych szeregach autorów wyżej wspomnianych okropieństw. Swoją drogą, zdumiewająca jest mnogość takich instutucji i instytucyjek paramilitarnych – odniosłem wrażenie, że każda dzielnica miasta ma swoich “żołnierzy” i zachęca do wstępowania we własne szeregi na wielkich bannerach… A policja i wojsko nie protestują, chyba tak jest im wygodniej…

No dobrze, dość szukania dziury w całym… Zwiedzanie Sumatry zacząłem od miasta Medan, barwnego, niby dość konserwatywnego ale dość multikulturowego jak na standardy północnosumatrańskie. Z nietypowych doświadczeń – polecam powłóczenie się po mallu i pozwolenie medańskim studentkom anglistyki na przeprowadzenie wywiadu z obcokrajowcem… Korzyść obopólna, studentki mają materiał na zajęcia, a obcokrajowiec przez chwilę czuje się jak gwiazda:) Przypadkiem wpadłem też na Pana, który tworzy rzeźby z odpadów szklanych – bardzo sympatyczny gość, stara się jak może być twórczy, ale biznes kiepsko się kręci i facet mieszka w warunkach urągających człowieczeństwu. Gdybym miał jak toto zapakować, to bym może i od niego kupił jakiś szklany budyneczek…

Kolejny przystanek to Berastagi – to idealne miejsce dla tych, którzy chcą zapoznać się z wulkanami… Trasa do nieczynnego już wulkanu Mount Sibayak jest łatwa i przyjemna, a schodząc z drugiej strony, można wskoczyć do (płatnego) basenu z gorącą (i śmierdzącą) wodą. Mount Sinabung z kolei był akurat trochę zbyt wzburzony, żeby można było się nań wspiąć, ale podjechałem w miarę blisko i popodziwiałem górę z bezpiecznej odległości…

Jeszcze jeden ważny punkt do odwiedzenia na Sumatrze to dla mnie Jezioro Toba. Niegdyś bardzo popularne miejsce turystyczne, popadło w ruinę po katastrofie ekologicznej, którą spowodowało niekontrolowane rybołóstwo. Teraz powoli wraca do formy, ale wiele z miejsc noclegowych jest wyraźnie zaniedbanych i dysponuje standardem z poprzedniej epoki (dziury w podłodze + gumowy wąż jako wyposażenie toalety/łazienki)… Za to ceny przystępne, więc nie ma co narzekać:)

Na wyspie Somosir, mieszczącej się na środku jeziora (które jest samo w sobie zalanym wodą kraterem olbrzymiego – nieczynnego już – wulkanu), można się powłóczyć i popodziwiać odjechaną architekturę mniejszości etnicznej Batak i pozwiedzać miejsca, które przypominają o batakowej kulturze sprzed wieków…

Medan:

Berastagi:

Lake Toba:

Shanghai, Zderzanie kultur / The bumping of cultures, 2012.05

Street art

Shanghai is stunning with its dimensions, noise, density of everything and everybody… There is no free space to be found, no matter day or night. Even when you take the last subway you cannot just sigh and sink into your own thoughts. You have to think collectively here, immersing yourself into the stream of people flowing one way or the other. One of the most amazing things is the lack of accidents between the participants of the traffic, even though nobody respects traffic signs or regulations – bicycles and scooters dash through the pavement and cars hardly ever respect the red light. I kind of tried to collide with cyclists and motorcyclists rushing through MY pavement. And I almost got it, it’s just that the very last moment they twist and dodge like some evil snake – they don’t even touch you and there is no way you can let go of your frustration. You can only collide on the subway where – especially in rush hours – nobody waits for you until you leave the train, they just keep pushing in. And those who alight never even complain! They just squeeze together and flow outside in a smooth stream. The smoothness is only broken when a whitey has this stupid idea to alight the normal way – then the bumps happen, then the faces turn in surprise: “but this is the way we have been pushing for ages”. Surprised was the driver of the bus that would always block the pedestrian crossing, forcing people to walk around his vehicle. When finally one whitey drew his attention to the fact that he is blocking our way he gave me a puzzled stare, looked around and… re-parked his bus. He really did not know he was being troublesome to the others and the others never thought of even mentioning it to him, either. Here nobody cares about those things. If you find an obstacle on your way, just flow around it. And let others flow around you, too.
Shanghai is breathtaking architecture, the Bund taken in thousands of photos, nightlife with its absurd high prices for everything, ridiculously low prices for everything in old boroughs that fall apart, destroyed by bulldozers (sometimes the destruction and the commerce happen at the same time); Shanghai is rich cultural life with trendy galleries for snobs, hundreds of small galleries located in special cultural districts, Shanghai is street stalls, Shanghai is endless shopping, highways winding in craziest ways in city centre(s), hookers trying to get into your cab offering “mashiaj” for 300, 200, 100, French concession, colonial houses, huge glass buildings, parks full of 2+1 families and old ladies dancing disco, heat and occasional typhoon. It takes a while to get used to that…

***

Szanghaj oszałamia swoimi rozmiarami, hałasem, zagęszczeniem wszystkiego i wszystkich… Tutaj nie ma miejsc pustych, niezależnie od pory dnia i nocy. Nawet w ostatnim nocnym metrze nie można westchnąć i samotnie pogrążyć się we własnych myślach. Tu trzeba myśleć kolektywnie, włączając się w strumień ludzi pędzących w tym czy w innym kierunku. Jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy jest brak wypadków czy chociażby zderzeń między uczestnikami ruchu (drogowego i niedrogowego), choć żadnych przepisów ruchu drogowego tu nikt nie przestrzega – po chodnikach pędzą skutery i rowery a samochody nagminnie przejeżdżają na czerwonym świetle. Na próbę starałem się doprowadzić do kolizji z cyklistami i moto-cyklistami prującymi po MOIM chodniku. I już, już prawie się udało, ale zawsze w ostatniej chwili wywiną się jak zaskrońce i nawet Cię nie musną i nie ma jak wyładować frustracji. Pozderzać można się tylko w metrze, gdzie – zwłaszcza w godzinach szczytu – nikt nie czeka, aż pasażerowie opuszczą wagon, tylko dawaj, pchamy się do środka. Co dziwne, wysiadający nie protestują, tylko prześlizgują się na zewnątrz i wszystko przelewa się niezakłóconym strumieniem. No, chyba że trafi się nieprzystosowany białas, który ma kaprys normalnie wysiąść, wtedy następują zderzenia a na twarzach zderzonych maluje się wyraz autentycznego zaskoczenia: „Jak to? Przecież wszyscy zawsze się pchają”. Zaskoczony był też kierowca autobusu regularnie stającego na przejściu, przez co zmuszał pieszych do obchodzenia pojazdu dookoła. Kiedy w końcu jeden z pieszych (białas) zwrócił mu uwagę, że blokuje nam drogę, kierowca wytrzeszczył oczy, rozejrzał się i … przeparkował autobus. Wtedy zrozumiałem, że naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że utrudniał innym życie, bo tutaj nikt, łącznie z poszkodowanymi, nie zawraca sobie głowy takimi rzeczami. Przeszkody, w postaci chociażby innych osób, należy opływać i samemu być opływanym, dzięki temu miasto funkcjonuje bez większych zatorów.
Szanghaj to zapierająca dech w piersiach architektura, Bund ofotografowany na tysiące sposobów, życie nocne z absurdalnie wysokimi cenami za wszystko, absurdalnie niskimi cenami wszystkiego w sypiących się starych dzielnicach sukcesywnie równanych z ziemią przez buldożery (czasami handel i rozbiórka odbywają się równolegle); Szanghaj to także bogate życie kulturalne z modnymi galeriami dla snobów, niezliczoną ilością małych galeryjek w kilku dzielnicach wydzielonych pod działalność kulturalną, Szanghaj to handel uliczny, Szanghaj to shopping w nieskończoność, autostrady wijące się w centrum (centrach) miasta, starsze panie tańczące disco w parku, dziwki próbujące się władować do taksówki, oferując „masiaź” za trzy stówy, dwie, za stówę, francuska dzielnica, kolonialne domki, szklane wieże, zielone parki wypełnione rodzinami 2+1 i starszymi paniami tańczącymi disco, upały i co jakiś czas tajfun. Można się przyzwyczaić, ale trochę to potrwa…

Zhenjiang – Perfect Timing, 2012.04.04

Before I actually get to Shanghai I visit Zhenjiang (check the previous post), the town that I could call my hometown with so many friends living there. It’s just that Chinese home towns are better not to be left alone for more than a month, otherwise you might feel lost when you get back there. The places I was filming in 2010 have got all covered with skyscrapers, some boroughs have been demolished, others built anew… Luckily nothing has changed about Fei and his family – Auntie “Eat a little more” is still in good shape, Uncle Big Belly is still trying to convince me into drinking a few and Fei is still the same loony artist, with his head covered with more tangled hair than before.
I arrive in Zhenjiang for a job interview (the whole job thing will eventually not work out but that’s ok) and I could not even dream of a better timing. Picture this: a posh restaurant, a VIP room, round tables all full of delicacies, big plasma screen on the wall. Enter the Polish guy, I greet all the super-duper personalities already waiting and at the same time they show the infamous train crash in Poland on TV. Well, here is a topic to talk about. Polish railway vs Chinese railway. Snail versus cheetah. Ferrari versus Fiat. I manage to get the tasties bits out of the heaps of food, answering job-related questions once in a while, a Very Important Lady is buying a new car on the (I)phone, an ambiance so friendly, people so nice, the would-not-be employer is very pleased…
A different experience: celebrating QingMingJie – Tomb Sweeping Day, celebrated on 106th day after winter solstice. The story of this custom dates 2,500 years back. Its origins are quite sad: there used to be a guy called Jie Zitui, a faithful companion of Prince Wen. In the terrible time of exile, Jie would stick to his master and take care of him. Actually, he went as far as preparing a stew with meat cut out from his own thigh. After Wen got back on the throne their ways parted. Trying to find his benefactor the prince ordered to burn down the forest where Jie was said to be hiding. Unfortunately, the fire consumed Jie, too. Wen decided to commemorate his friend, establishing the holiday of Hanshi that transformed into QingMingJie later on.
OK, that’s the beautiful story behind it. And what is there left of the tradition? Basically, once a year the whole family gather, they go and sweep tombs together (the tombs are sometimes located somewhat picturesquely in hills out of town, but nowadays more often they are located in public cemeteries) then they all go to a restaurant, order lots of food that later on goes to waste and they drink like crazy (they drink baijiu, the traditional 52% strong alcohol). And then they go and visit another cemetery and then yet another… I don’t remember that many details – the sun, the heat, the smoke, food lying around the tombs, sellers of “paper money” for the dead jumping from one tombstone to the other, trying to make a good deal, baijiu, lots of baijiu. All other details can be found in the photos. Taken with my own shaking hands.

***

Zanim na dobre dotrę do Szanghaju, czeka mnie jeszcze wizyta w Zhenjiang (patrz wcześniejszy wpis), mieście, które – ze względu na liczbę przyjaciół i znajomych tam pomieszkujących – mógłbym traktować niemalże jak rodzinne. Miasta rodzinne w Chinach mają to do siebie, że lepiej ich nie opuszczać na dłużej niż kilka miesięcy, w przeciwnym wypadku możemy mieć problemy z rozpoznaniem okolicy. Miejsca, które filmowałem w 2010 r. zarosły wieżowcami, parę dzielnic wyburzono, kilka innych wybudowano… Całe szczęście Fei i jego rodzina nie zmienili się zanadto, Cioteczka „Zjedz Troszeczkę” wciąż w formie, Wujaszek „Balonowy Brzuch” wciąż namawia do wychylenia paru kielonków, Fei nadal jest tym samym szalonym artystą, tyle że głowa mu zarosła dżunglą artystycznie zmierzwionych włosów.
W Zhenjiang mam rozmowę kwalifikacyjną (z roboty nic ostatecznie nie wyjdzie ale nie ma nad czym rozpaczać), na którą docieram w idealnym momencie. Elegancka knajpa, salon dla VIP-ów, suto zastawione stoły, na ścianie wielka plazma. Wchodzę i witam się z tak ważnymi i dzianymi osobistościami, że aż nie jestem w stanie tego pojąć (i nawet nie próbuję), a spiker w TV anonsuje kolejny news – katastrofę kolejową w Polsce. I już mamy ciekawy temat do rozmów. Polskie koleje vs. chińskie. Ślimak vs. gepard. Ferrari vs. Polonez. Z góry żarcia krążącego po stołach wyskubuję to, co najlepsze, co jakiś czas odpowiadając na pytania o doświadczenie zawodowe, bodaj najważniejsza przy stole Pani VIP kupuje przez komórkę (Iphone ma się rozumieć) nowe auto, przyjazna atmosfera, przyszły-niedoszły pracodawca już jest ze mnie zadowolony a ja go wcale nie wyprowadzam z błędu.
Innym ciekawym doświadczeniem było świętowanie z całą Feiową rodziną QingMingJie czyli Święta Zmarłych (obchodzone w 106. dzień po przesileniu zimowym) lub inaczej Święta Sprzątania Grobów. Obyczaj ten jest praktykowany od 2,500 lat, jego początki wiążą się ze smutną historią Jie Zitui, wiernego towarzysza księcia Wen. W trudnych chwilach wygnania Jie nie odstępował swojego pana na krok i służył mu z tak wielkim zaangażowaniem, że przygotował mu zupę z mięsem wykrojonym z własnego uda. Gdy Wen wrócił na tron, ich drogi się rozeszły. Próbując znaleźć swojego dobroczyńcę, książę kazał spalić las, w którym Jie się ponoć ukrywał. Niestety, pożar pożarł również samego Jie a Wen postanowił uczcić pamięć swojego druha, ustanawiając święto Hanshi, które potem wyewoluowało w QingMingJie, ogólnonarodowe Święto Zmarłych.
Tyle pięknej teorii, obecnie praktyka wygląda tak, że raz do roku cała rodzina się zjeżdża i idzie odkurzać groby (czasami porozrzucane po górach za miastem, coraz częściej poustawiane w rządku na cmentarzach) a potem wspólnie udaje się do knajpy, gdzie nie jest w stanie przejeść zamówionej góry jedzenia (marnotrawienie jedzenia w restauracjach to temat na osobną analizę) ani przepić hektolitrów baijiu (tradycyjny chiński napitek o mocy 52%). A potem wizyta na następnym cmentarzu, a potem jeszcze kolejnym… Nie wszystko pamiętam całkiem jasno – żar z nieba, gryzący dym, porozrzucane dookoła jedzenie, złożone w ofierze przodkom, sprzedawcy papierowych „pieniędzy dla zmarłych” skaczący po grobach w pogoni za potencjalnymi klientami, baijiu, dużo baijiu. Reszta na zdjęciach, wykonanych drżącymi rękami.