Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 1

Zadar

Late October in Poland. The Autumn cool is here already, announcing the time for me to leave… And why Zadar? It’s simple – the cheapest airplane ticket that brings me to a destination that is still relatively warm. And on top of that – I had long promised myself to complete the Balkan tour (that had begun with my trip to Serbia…

It felt nice to walk the slippery stone streets among bars, shops and other spots providing tourists with all that a lazy vacation requires. It felt nice, too, sitting on Sea Organs, listening to sound compositions created by nature and captured and amplified by man made structure. And it was still nice watching all those churches, squares, parks…

But it is time to move elsewhere… But where? And by what means? Or maybe I should reconsider the idea of cycling across the Balkans? And yes, a bicycle is found! They are clearing all the old gear in the rental shop, selling for next to nothing… And even those pennies will be earned back when I sell this bike at the end of the trip, in Greece…

*

Koniec października w Polsce. Nadszedł i zadomowił się jesienny chłód, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że czas się stąd zwijać… Dlaczego Zadar? Bo najtańszy bilet do wciąż jeszcze ciepłych okolic. Poza tym, obiecałem sobie dawno temu, że dokończę zwiedzanie Bałkanów, rozpoczęte podróżą do Serbii…

Miło było przejść się wyślizganymi kamiennymi uliczkami pośród knajp i knajpeczek, butików i innych miejsc serwujących rozleniwionym turystom wszystko to, czego podczas leniwego urlopu się poszukuje. I miło było przysiąść sobie na morskich organach, wsłuchując się w kompozycje tworzone przez naturę, a uchwycone i nagłośnione przez człowieka. Miło też było pooglądać kościoły, place i parki…

Ale trzeba się stąd ruszyć. Ale dokąd i jak? A może wrócić do pomysłu przejechania przez Bałkany rowerem? I rower właśnie się znalazł! W wypożyczalni pozbywają się starego sprzętu za drobne pieniądze… Które planuję odzyskać, sprzedając mój nowy nabytek pod koniec podróży, w Grecji…

Sibenik

is my next stop. In the ueber posh dorm of somewhat hidden hostel I meet Tomek, who runs his project called Podróże za Stówę (Travel for 100 bucks). He is going in a different direction and has some tips to share about what to see in Croatia… I am not expecting any astonishing experiences here – the Balkan chaos that I am longing for has long been sanded down and wrapped into a tourist-friendly package. There still is some charm to those stony, well-maintained little townships, tiny beaches (the water feels a little cold but I can’t resist the urge to splash) but they won’t hold me for long until…

Mój kolejny przystanek to Sibenik. W dość dobrze ukrytym (ale jakże zadbanym!) hostelu spotykam Tomka, prowadzącego m.in. projekt Podróże Za Stówę, jedzie w innym kierunku, trochę opowiada mi o tym, co warto zobaczyć w Chorwacji… Ogólnie nie spodziewam się tutaj żadnych dramatycznych doznań – bałkański chaos został tutaj mocno utemperowany i opakowany w atrakcyjną turystycznie formę. Nie da się co prawda odmówić uroku kamiennym, zadbanym miasteczkom, maleńkim plażom (woda nieco zimna, ale nic to, popluskać się trzeba), ale nie zatrzymują mnie na dłużej aż do…

Split

This is where I log in for a bit longer than expected… Because of Marjan Park, where you should definitely relax, have a walk, take a swim (could be the last outdoor swim this year!)… And because of the impressive architecture that the Old Town boasts… But chiefly thanks to the wonderfully wild bunch of backpackers from Outlanders Tribe Hostel… This is where I met a certain Charles from France, an outspoken hitch-hiker, whom I will meet later and not only once….

But before Split happened, I checked out Krka, the massive national park of which I only saw a fraction… But at least I did it when it was not crowded… A tiny little tip: if you come early in the morning, you not only skip the crowds but also the cashiers and the guards. The whole trick is to get sorted with the transport from Sibenik (regular buses only start running after they officially open the gates in the park). Now I am feeling thankful for my bike…

And further we go, still so many countries on my improvised route…

*

… aż do Splitu. Tutaj osiadam na o nieco dłużej niż przewidywałem… Za sprawą parku leśnego Marjan, w którym można i trzeba się zrelaksować, pochodzić, pobiegać, popływać (może to już ostatni raz w tym roku!)… I za sprawą imponującej architektury Starego Miasta… A przede wszystkim dzięki świetnej międzynarodowej grupie goszczącej w hostelu Outlanders Tribe… To tutaj poznałem m.in. rozgadanego Charlesa, autostopowicza z Francji, którego jeszcze nie raz spotkam na trasie…

Ale zanim był Split, to jeszcze zahaczyłem o Krkę, wielki park krajobrazowy, którego ledwie ułamek obejrzałem, za to w porannej samotności i spokoju… Drobna rada: przychodząc rano, zanim w kasach zasiądą pracownicy a w budkach sprawdzający bilety – wchodzimy za darmo. Cała sztuka to zorganizować sobie z Sibenika odpowiednio wczesny transport (autobusy kursują dopiero po otwarciu kas). Dzięki ci, o sprzedawco mojego roweru…

Jedziemy dalej, wszak tyle jeszcze krajów czeka na mojej (improwizowanej) trasie…

I just passed through Makarska (I had already experienced the charm of Croatian seaside towns and that was it), rode through the border with Bosnia and Herzegovina (no traffic whatsoever, which made the officers even more curious about this cyclist), visited Medjugorje (watch out for Polish invasion… and terrible souvenirs) and so I reached Mostar

Makarską odfajkowałem (już poznałem urok nabrzeżnych chorwackich miejscowości, wystarczy mi), granicę z Bośnią i Hercegowiną przekroczyłem (zero ruchu na przejściu, tym większe zainteresowanie rowerzystą), Medjugorje zwiedziłem (inwazja Polaków, wszechobecna religijna cepelia), do Mostaru dotarłem…

Mostar

I was brought in by winding, steep roads, occasionally decorated with fruit stalls (where kind sellers stuff my pockets with tangerines, asking nothing in exchange, wishing me good luck). The city itself welcomes me with a very Balkan architectonic chaos, traces of war (+numerous monetizing projects), mixture of religions… And there is a big souvenirey / money-exchangey groove near the famous bridge (where the city takes its name from). The old town has a certain charm, especially now, during Halloween, when one can bump into zombies and nazis soldiers marching hand in hand…

Once again I’m feeling grateful for having this specific bike and not any other… It can fold, which means I can put it on a bus (the whole process is assisted by a kind bus station dweller, happily sharing stories from war era and after). Why would I put it on the bus, you might ask? Weather forecast is terrible and I would rather not get all soaked on my way to Sarajevo.

The forecast was all wrong.

***

Doprowadziły mnie tam kręte, lekko strome drogi, okraszone tu i ówdzie straganami z mandarynkami (którymi życzliwi sprzedawcy wypychają mi kieszenie, życząc powodzenia). A miasto wita mnie już prawdziwie bałkańskim chaosem architektonicznym, śladami po wojnie (i próbami jej zmonetyzowania), wymieszaniem religii… i dużą pamiątkowościo-straganowością wokół legendarnego mostu, od którego wzięło nazwę to miejsce. Stare miasto ma swój urok, zwłaszcza w okresie Halloween, podczas którego wieczorową porą wąskimi uliczkami przemykają ramię w ramię zombies i hitlerowscy szeregowcy…

Po raz kolejny moje myśli, przepełnione wdzięcznością, wędrują ku sprzedawcy roweru… Bo tenże (rower, nie sprzedawca) to model składany, który można zapakować do autobusu, w którym to procesie towarzyszy mi życzliwy żulik urzędujący na dworcu, chętnie dzielący się historiami z czasu wojny i z czasu dorabiania wszędzie, gdzie się dało za granicą (w Polsce też się dało).

A dlaczego autobus? Prognozy pogody są fatalne, a nie chciałbym całej trasy do Sarajewa odbyć, przesiąkając deszczem.

Prognozy się nie sprawdziły.