Cambodia, 2020.02-03 part 4 (final): Phnom Penh, Kampot

Way to Phnom Penh // Droga do Phnom Penh

No useless babbling here… What I meet on the way is dust, towns, villages … and lots of friendly people, encouraging me to cycle harder with their smiles. The capital city itself greets me with a big fire, traffic chaos (it seems the city sprang out so fast that there was no time to built traffic lights!) and with my friends from Battambang who host me here, too.

//

Tutaj bez zbędnych opisów… Po drodze – kurz, miasta, miasteczka … i mnóstwo przyjaznych ludzi, uśmiechem zachęcających do wzmożonego wysiłku. A sama stolica wita mnie pożarem, chaosem komunikacyjnym (miasto nagle tak się rozrosło, że nie starczyło czasu na wybudowanie sygnalizacji świetlnej!) i … znajomymi z Battambang, którzy i w Phnom Penh mnie goszczą.

 

Kampot

I tag along a group of artists, who organize workshops for kids living in the province. While shooting a video for them, I visit some nice and quaint places.

//

Na wycieczkę po Kampot i okolicach zabiera mnie grupa artystek, która organizuje warsztaty dla dzieciaków na prowincji. Kręcę dla nich klip dokumentujący całe zdarzenie a przy okazji odwiedzam nowe, sympatyczne miejsce.

Cambodia, 2020.02-03 part 3: Angkor Wat temple complex

This is the main reason why everyone comes to Siem Reap and to Cambodia in general. The legendary Angkor temple complex… I hope that the photos will reveal at least a fraction of how majestic the temples feel but also how relentless time is and how intrusive the nature… In a way I am also lucky to be here at this particular moment – the crowds are smaller due to coronavirus…

Practical tip: tourist centre where you purchase entrance tickets is way away from any entrance – better think about it, especially if you are planning a one day visit only. Btw, one day is just enough to see all the temples if you are moving around by bicycle.

//

Oto i główny cel, dla którego przyjeżdża się do Siem Reap i w ogóle do Kambodży. Legendarny kompleks świątyń dawnego imperium Angkor… Mam nadzieję, że zdjęcia, choćby w minimalnym stopniu, oddadzą majestatyczność świątyń, ale i nieustępliwość czasu, który je nadkruszył i natury, która się w nie wdarła… Ja mam dodatkowo to szczęście, że tłumy, przetaczające się przez Angkor Thum (lub Thom, jak kto woli, w granicach którego znajduje się słynna świątynia Angkor Wat) są nieco mniejsze – efekt koronawirusa…

Uwaga praktyczna: centrum, w którym nabywa się bilety, znajduje się zupełnie gdzie indziej, niż sam kompleks świątynny – lepiej uwzględnić to przy układaniu planu zwiedzania, zwłaszcza jeśli to plan jednodniowy. Acha, rower to idealny środek transportu na jeden dzień zwiedzania. Wystarczy wam czasu akurat na zwiedzenie wszystkich świątyń…

Cambodia, 2020.02-03 part 2: Getting to and around Siem Reap

Way to Siem Reap // Droga do Siem Reap

Taking a bus would be the easiest way to go… Or (more expensive and slower) morning tourist boat… But I decided to check whether I could get there by bike. And yes, it is doable but not all the way. At some point, where all roads end I had to negotiate a boat with local fishermen to take me to the next town where I can get back on the road. It cost me 7 USD, though you could probably negotiate it even lower. And then – through the fields and dust I go, back on the main road and to Siem Reap herself.

//

Najłatwiej byłoby się wybrać do Siem Reap autobusem… Albo (droższą i wolniejszą) poranną łodzią turystyczną… Ale ja postanowiłem, czy i jak daleko da się dojechać rowerem. I da się – dosyć daleko. Niemniej jednak w pewnym momencie muszę zagadać z mieszkańcami nadrzecznego miasteczka, w którym wszelkie drogi się urywają i wynająć łódkę do kolejnego miasteczka, z którego można jechać dalej. Koszt: 7 USD, choć prawdopodobnie dałoby się ostrzej negocjować. A potem – jazda przez pola i kłęby kurzu, do drogi głównej i aż do samego Siem Reap.

Siem Reap

is one big tourist attraction, at least that is what it is intened to be according to those who keep erecting ever new Angkor-like hotels, theme parks, pubs… Personally I don’t find anything too charming in this city, though obviously I visit a couple of temples… And I also visit the nearby floating village – Chong Khneas (passing by picturesque but so terribly poor riverside villages built on stilts). I strongly encourage you not to pay the monopolist who organizes boat tours to Chong Khneas – not only did they mess up the whole river bank to build a huge pier but they are also trying – using their security staff – to impose a ban on individual land travel in the direction of floating village, which is super-irritating, especially that the town you pass on the way is a beautiful one. After looooong negotiations, after the arrival of police(!) I finally get granted the rght to pass. Down with all monopolists!;)

//

to jedna wielka atrakcja turystyczna, przynajmniej w założeniu tych, którzy wznoszą kolejne angkoropodobne hotele, parki rozrywki, puby… Ja w samym mieście nie znajduję nic wzruszającego, choć oczywiście parę świątynek zaliczam… A potem wybieram się do pływającej wioski Chong Khneas (mijając malownicze ale też przebiedne nadrzeczne wioski osadzone na palach). Gorąco zachęcam do tego, żeby nie dawać zarobić monopoliście, który organizuje łodzie do Chong Khneas – nie dość, że rozwalił całe nabrzeże, żeby zbudować olbrzymią przystań, to próbuje – za pomocą ochroniarzy – zabronić indywidualnego przejazdu w kierunku pływającej wioski, co jest dla mnie mocno irytujące, zwłaszcza, że wioseczka, którą się przejeżdża po drodze, jest bardzo malownicza. Po dłuuuuugich negocjacjach, przyjeździe policji(!) udaje mi się wymóc prawo przejazdu. Na pohybel monopolistom!;)

Thailand, 2020.02

Thailand… one more time (cycling from Bangkok to Cambodia). // Bangkok raz jeszcze… Rowerem z Bangkoku do Kambodży.

Assumption Cathedral, Bangkok // Katedra Wniebowstąpienia:

Lumpini Park, Bangkok

Chatuchak Market

Wang Saen Suk (Buddhist Hell // buddyjskie piekło)

Wat Sothon Wararam Worawihan (+the town of Chachoengsao)

In between // Pomiędzy

Philippines, 2020.01

Philippines one more time // Filipiny raz jeszcze

A short post this time, mostly photography-filled. And divided into four sections: Lake Taal volcano eruption – Tablas Island – Banton Island – Back to Manila via Lucena + bonus (timetables of ferries connecting different towns/islands).

Tym razem krótki wpis, przede wszystkim fotograficzny. I podzielony na cztery części: wybuch wulkanu-wyspa Tablas-wyspa Banton-droga powrotna do Manili przez Lucenę + bonus w postaci zdjęć harmonogramów kursów promów między poszczególnymi wyspami/miejscowościami.

Lake Taal Volcano Eruption // Wybuch wulkanu na jeziorze Taal

Tablas (Romblon province)

Banton (Romblon province)

On my way back to Manila via Lucena // Z powrotem do Manili przez Lucenę

Ferry timetables // Rozkłady jazdy promów

 

Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 5 (final)

Prespa, Bitola

After returning to Ohrid (btw, the road between Skopje and Ohrid provides quite some views!) I hop back on my bike and cycle in the direction of Greece. I make a little stop on the way at Prespa lake, so peaceful and calm this time of the year… And I pick up a few apples from local gardens…

I reach Bitola through snow (only a short part of the route, luckily for me), which makes me dream of warm Greece even more. The town is a short walk and it’s the mountains around that make it a worthy place to visit. I do try to enjoy the architecture but it’s quite depressing how it is left to rot…

Po powrocie do Ohrid (a trasa między Skopje a Ohrid jest miejscami bardzo malownicza!), wsiadam z powrotem na rower i ruszam w kierunku Grecji. Po drodze warto zrobić sobie przystanek nad jeziorem Prespa, o tej porze roku cichym i spokojnym… I warto zerwać parę jabłek z okolicznych sadów, zwłaszcza jeśli zapomniało się o prowiancie…

Do Bitoli przebijam się przez śnieg (całe szczęście – na krótkim odcinku) i tym bardziej marzę o ciepłej Grecji (taką wizję wtłoczyłem sobie do głowy i wizja ta mnie napędza do dalszego pedałowania). Po dotarciu robię krótką przechadzkę po mieście, ale to chyba góry je otaczające mają największą wartość turystyczną. Próbuję się zachwycić lokalną architekturą ale bardziej jest mi smutno, że jest tak bardzo zaniedbana…

Greece!

I trusted my apps and their maps too much and tried to cross the border where the crossing doesn’t exist anymore. And I quickly get approached by a jeep with Macedonian and… Polish border officer inside. They kindly explain how to get to the real border crossing. And they tell me that this is the region very popular with illegal immigrants, hence lots of border patrols… Anyway, I have to add extra kilometres today, but the sun and the clouds make up for my sweat, displaying a feast for my eyes around the hills.

Grecja!

Zaufawszy apkom i ich mapkom, próbuję przekroczyć granicę tam, gdzie przejścia już dawno nie ma. Zaraz podjeżdża jeep a w nim… w połowie macedońska a w drugiej połowie polska obsada straży granicznej. Uprzejmie tłumaczą, którędy do właściwego przejścia… I powiadają o tym, że tędy przebiega szlak uchodźczy, więc patroli tu sporo. Nadłożyłem kawał drogi, ale słońce i chmury wynagradzają mi mój trud, tworząc wielowątkowe plastyczne prezentacje wokół pobliskich wzniesień.

First stop: Florina

This is where I meet amazing couchsurfing hosts, who bring me to a hut at the foot of a mountain (you sometimes get visits from bears here, and the traces of their claws on the porch are there to prove it), where we have a big Greek feasty night, powered with homemade ouzo brought from a nearby village.

Pierwszy przystanek: Florina

A tam, przewspaniali couchsurfingowi gospodarze, którzy zabierają mnie ze sobą do chatki u stóp gór (zdarza się, że chatkę odwiedzają niedźwiedzie, o czym świadczą ślady pazurów na ganku; tym razem jednak mają inne plany), gdzie odbywamy huczną imprezę, zasilaną sprowadzoną z pobliskiej woski dostawą domowej roboty ouzo.

Thessaloniki

I first reach Edessa, where one should check out the waterfall and walk around here and there… No cheap places to stay here, it makes more sense to get on the train to Thessaloniki, where there is plenty of hostels.

Thessaloniki is amazing mostly because you have all the ancient buildings/ruins popping out of nowhere in the heart of the city… You can sit and watch them with awe… How can that be than the people of Thessaloniki are passing by those layers and layers of history everyday and they can interact with them everyday… Or are they just ignoring them already?

There are also the city walls from where you can see the metropolis crawling into the sea. There is an African street with its bazaar, there are churches, museums, pubs, concerts, and much more…

Thessaloniki

Dojeżdżam do Edessy, w której należy przede wszystkim zaliczyć wodospad i pokręcić się trochę w kółko… Brak tu tanich noclegów, zatem o wiele większy sens ma zapakowanie się w pociąg i dojechanie do Salonik, gdzie hosteli bez liku.

Same Saloniki najbardziej urzekają wszechobecnością wyrastających znienacka budynków i ruin, liczących sobie setki albo i tysiące lat. Powtykane to tu, to tam, zachęcają, żeby przysiąść sobie obok na murku i się zadumać… I jak to być może, że Saloniczanie mijają te warstwy historii codziennie i codziennie mogą sobie z nimi obcować… Albo zupełnie je ignorować.

Są jeszcze mury miasta, z których roztacza się piękny widok na wczołgującą się do morza metropolię. Jest też dzielnica afrykańska z targowiskiem, są kościoły, muzea, knajpy, koncerty… I wiele więcej…

Meteora

(A piece of advice for a budget traveler: stay in Trikala and take the early morning train to Kalambaka, where you can start your Meteora adventure).

And as for the aesthetic impressions… So oddly shaped rocks and on top of them… I think it’s the first time ever that I had the impression that the architecture actually somehow improved the landscape… Without those monasteries the view would be splendid. But this combination of nature and human creation was executed perfectly and added some magical element, who made it all sublime…

Meteora

Protip: najtaniej jest zanocować w Trikali i podjechać sobie rano pociągiem do Kalambaki, skąd można rozpocząć wycieczkę po Meteorach.

A jeśli chodzi o doznania estetyczne… Niesamowicie uformowane skały a na nich… dość powiedzieć, że chyba po raz pierwszy miałem wrażenie, że architektura dodała wartości pejzażowi… Bez tych klasztorów byłby to po prostu piękny widok. Ale to połączenie natury i ludzkiej w nią ingerencji zostało w tym przypadku wykonane wzorowo i dodało całości jakiegoś magicznego elementu, przez który pomnożyła się wartość całości…

Athens, the homework finally done

Even though Acropolis is still under reconstruction and hordes of tourists keep invading it – it is still worth a visit. It is essential that you visit it. When you forget all the Chinese picturesnappers for a while, you can feel that this really is a place where something important originated, something that formed us all into the kind of humans that we are… To read about it and to see it with your own eyes makes a big difference.

And there are so many other monuments, places, views. And I attach some photos of those… And many cosy restaurant and bars and hospitable people. And a moment to take a deep breath, look back at the trip I had and to think… Where next?

Ateny

czyli w końcu odrobione zadanie domowe z historii, historii sztuki i architektury.

Choć Akropolis ciągle w budowie i przetaczają się przezeń tabuny turystów, to i tak warto, co ja mówię, trzeba się tam wybrać. Po usunięciu na chwilę z pola widzenia chińskich pstrykaczy zdjęć, można przez chwilę poczuć, że naprawdę stąd wyszło coś cennego, coś co nas wszystkich uformowało… Czytać o tym a zobaczyć na własne oczy, to wielka różnica.

I jeszcze wiele tu innych zabytków, których zdjęcia tu zamieszczam… I mnóstwo przyjaznych knajp i gościnnych ludzi. I chwila na odsapnięcie, podsumowanie podróży i zastanowienie: dokąd teraz, jaki następny cel?

Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 4

Shkoder

Partly rotten, partly renovated, Shkoder welcomes me with carts full of junk, Romany camp, spacious boulevards, all turned up pavements, pavements where little entrepreneurs sit… and so do lots of gentlemen who wait for something non-specific and they are killing their time with a game of domino… Later on I discover the neat pedestrian walk, mosques, churches… And the lake, where you definitely want to take a tour and hike up some nearby mountains… If the weather permits, that is….

And then, in the early morning, I discover an earthquake.

Nobody is panicking though, those things just happen in these parts of the world.

And I am impressed with the way that Albanians get organized to help those affected by the calamity… I am lucky to meet the great people from EKO Mendje (local NGO) and I join them, documenting their actions. People are bringing groceries, blankets, mattresses, whatever they can… I saw a powerful image in a kid coming by bicycle bringing two loaves of bread… Then we all go to temporary camps to distribute the goods. All is going well until we are requested to leave as the prime minister is coming to snap some photos…

Oh, and I meet the talkative Charles again. We decide to to visit the gypsy camp where we play a football game Europe vs. almost Europe.

Shkoder

Częściowo zaropiały, częściowo odnowiony Shkoder wita mnie wózkami ze złomem, romskim obozowiskiem, przestronnymi bulwarami ze zmasakrowanymi chodnikami, chodnikami zasiedzianymi przez drobnych handlarzy oraz przez panów czekających nie wiadomo na co i ten czas oczekiwania zabijającymi grą w domino… Dopiero później odkrywam schludny deptak, meczety, cerkwie, kościoły… I jezioro, wokół którego warto zrobić sobie rundkę a także wyskoczyć w okoliczne góry… Ale to przy sprzyjających warunkach meteorologicznych…

A potem, nad ranem, odkrywam trzęsienie ziemi.

Nikt nie panikuje, to się w tych rejonach co jakiś czas zdarza.

Za to imponują mi Albańczycy sposobem, w jaki organizują pomoc dla poszkodowanych… Mam to szczęście, że poznaję przefajnych ludzi z NGO o nazwie EKO Mendje i przyłączam się do nich, dokumentując ich akcję. Ludzie zwożą artykuły spożywcze, koce, materace, kto co może… Najbardziej rozbraja mnie chłopaczek, który podjeżdża rowerem i przywozi dwa bochenki chleba… Jedziemy potem rozdawać te dary w tymczasowych obozach. Akcja zostaje zakończona wyproszeniem pomagających z obozu, bo przyjeżdża premier i będzie pozował do zdjęć…

Ach, i w Szkodrze znowu spotykam wygadanego Charlesa. Wybieramy się do cygańskiego obozowiska, w którym rozgrywamy z dzieciakami mecz piłkarski Europa-prawie Europa.

Tirana

I am feeling a little stressed as I suddenly enter the highway… I ride it as fast as possible, just in case… And then there is another chunk of highway that I have to cover… Otherwise I would be adding lots of kilometers and winding tiny roads. At some point, a police car pulls over just in front of me. And so I think I am doomed. But no, they are only here to meet with their friends in a car that pulls over right after. And a few kilometres later I totally get convinced that you should ignore traffic regulations here… As I approach a long tunnel, road workers start waving at me and telling me I should go back and make a 20 km detour as bikes are totally not allowed inside…. And then they throw my bike on the back of their pickup car and give me a ride to the end of the tunnel…

And as for the city of Tirana – it’s big, contrasty, with lots of Hodza-socialist style architecture, patched with more Middle-Eastern squeezey, weird-shapey little buildings… A mosque here, a bazaar there, a museum, a pyramid… And some talkative (Italiano only) local elders, who might not own anything at all but that doesn’t mean they have no bottle of raki to share…

And do join the Free Walking Tour (aka pay as much as you want walking tour) – two hours’ walk fills you with quite some knowledge.

And one more recommendation – The English Hostel – good price, great location, tasty breakfast and the owner, an American guy, obsessed with clarinet music and raki – always ready to share either of those two.

It’s picturesque again on the road to Macedonian border, especially past Elbasan… It is a little somber, autumny but the sun is still sliding down the hills and glitters in ever colder waters of meandering river… The winter is closing on me.

Friendly Albanian people are greeting the freezing cyclist, wishing him good luck, some of them offering him bread… Albania doesn’t want to let me go. At the very end it throws one last barrier at me – the steep uphill ride past Prrenjas. One more look behind at the vast panorama of the valley… And here we are at the border.

Następny przystanek:

Tirana

Po drodze łapię lekki stres, bo ni z tego, ni z owego wjeżdżam na autostradę… Na wszelki wypadek przemykam po niej szybko, tak bardzo poboczem, jak tylko się da. A potem okazuje się, że czeka mnie kolejny kawałek autostrady… Ale gdybym chciał jechać zgodnie z wszystkimi przepisami, to bym się rozbijał krętymi dróżkami, nadkładając dzień drogi. W pewnym momencie, tuż przede mną, zjeżdża na pobocze radiowóz… Oho, czyli limit szczęścia na dziś wyczerpałem… Ale nic z tych rzeczy, przed radiowozem zatrzymuje się kolejne auto, z którego wysiada uśmiechnięty typ – po prostu znajomi, z których jeden jest policjantem, spotkali się się na pogawędkę. A już po paru kilometrach kolejny dowód na to, że przepisy w Albanii można i należy naginać. Na wjeździe do długiego tunelu machają na mnie pracownicy drogowi, że absolutnie nie wolno wjeżdżać rowerem i muszę sobie zrobić 20-kilometrowy objazd… Po czym oferują przewiezienie mnie przez tenże tunel autem roboczym… Niespodziewany rowerowy autostop:)

A Tirana – wielka, z mnóstwem kontrastów, Hodżowo-socjalistyczną morówkową architekturą, poprzetykaną bardziej bliskowschodnimi chaotycznie wobec siebie ustawionymi budyneczkami… Tu meczet, tam bazar, tu muzeum, tam piramida… Tu chętni do pogadania (po włosku!) starsi panowie, którzy choć nic właściwie nie mają, to jednak mają flaszeczkę raki i chętnie poczęstują… Warto wybrać się na dobrowolnie opłacane oprowadzanie po mieście – tzw. Free Walking Tour – w dwie godziny łyka się solidną porcję wiedzy i odbywa się całkiem miłą przechadzkę.

I jeszcze polecę The English Hostel – dobra cena, dobra lokalizacja, świetne śniadanie w cenie i właściciel – Amerykanin z lekką obsesją na punkcie muzyki klarnetowej i raki. Obiema pasjami chętnie się zresztą dzieli:)

Na trasie od Tirany do granicy macedońskiej robi się malowniczo, zwłaszcza za Elbasan… Trochę surowo, jesiennie, ale słońce wciąż przyjemnie rozpływa się po wzniesieniach i migocze na coraz bardziej zmarzniętej powierzchni meandrującej rzeki… Zima czai się za rogiem…

Mili napotkani ludzie pozdrawiają zmarzniętego rowerzystę, życzą powodzenia, częstują chlebem…

Albania nie chce mnie wypuścić… Na sam koniec rzuca mi ostateczną przeszkodę – ostry podjazd pod górę za Prrenjas. Jeszcze tylko spojrzenie za siebie i widok na rozległą panoramę doliny… I już granica.

Ohrid

They warn me about the snow as I cross the border. I choose not to believe them. My non-believing only works out a little as I dash through some snow indeed. I rub my hands and cycle on. I reach the lake from Struga town side… This place is trying to put on a resortey face, though there is plenty of Albanian chaos around. And everything is Albanian here, including the flags on top of the masts. Later I will hear stories of mutual distrust between Macedonians and Albanians living in Macedonia.

The city of Ohrid, however, is very Macedonian already. And I get to experience Macedonian hospitality right away… When I arrive, freezing, at the door of the hostel, the owner’s mother has a quick look at me and rushes me into family room and urges me to sit next to the stove, puts a cup of hot tea in my hands and brings the warm purry cat around. And as the owner arrives I learn he is a very hospitable person, too and he is happy with every guest arriving… Five stars for Point Hostel!

The town itself is worth visiting and experiencing its narrow streets, very Mediterranean-coastal architecture (even though it s a lake and we are quite far from the sea), there is a fortress, there is an amphitheater… And those views of the blue water and the mountains in the background. I bet it’s great to be hear in warm weather and to hike those peaks…

I park my bike here and get on a bus up North.

Ohrid

Na granicy ostrzegają mnie o śniegu na trasie. Postanawiam im nie wierzyć. I tą niewiarą udaje mi się trochę śniegu roztopić, ale tylko trochę. Co jakiś czas rozcieram zmarznięte palce i jadę dalej. Nad jezioro dojeżdżam od strony Strugi – miasteczka starającego się przybrać kurortowy wyraz twarzy, choć wszędzie dookoła wypływa barwny albański chaos… Bo tu wszystko albańskie jest, łącznie z powiewającymi dookoła flagami. Później się jeszcze nasłucham o podziałach i absolutnym braku zaufania Macedończyków do Albańczyków i vice versa…

Miasto Ohrid jest już z kolei bardzo macedońskie… A macedońskie oznacza dla mnie również przegościnne… Kiedy ląduję zziębnięty pod drzwiami hostelu, otwiera mi matka właściciela, szybko lustruje mnie wzrokiem i zaraz zapędza mnie do części budynku zamieszkałej przez gospodarzy, pod sam piec, wesoło buchający ciepłem i wręcza mi gorącą herbatę oraz kota do przytulania. Sam gospodarz też jest przemiły i cieszy się z obecności każdego gościa… Pięć gwiazdek dla Point Hostel:)

Samo miasto warte jest zwiedzenia i doświadczenia jego wąskich uliczek, bardzo śródziemnonadmorsko wyglądającej architektury (choć to przecież jezioro, a do morza kawał drogi!), jest nawet forteca i amfiteatr… I te widoki na błękit wody i góry w tle… Na pewno warto wrócić tu w sezonie i powłóczyć się wzdłuż wybrzeża, może ogarnąć jakiś trekking?

Zostawiam tu rower i robię wypad na północ, najpierw do…

Skopje

The capital city of Macedonia (now officially called North Macedonia) must have the highest number of statues and monuments per square kilometer… And each and every one of them refers to antiquity so intensely that you might start thinking that this is where Greece began… There is also a tightly packed Albanian borrough, reconstructed city walls, huge classicist building of all institutions… But I like Kenzo Tange’s works better – his buildings are a part of never fully realized plan of reconstruction of the city after disastrous earthquake of 1963. And there is also Mother Theresa’s house, with quite a number of interesting photo documenting different stages of her career. A little more interesting than I expected.

I was hoping I would take a train out of here to Kosovo but it’s kind of tough to find operating trains in the Balkans… And this one only runs in summer.

But there is a bus.

Skopje

Stolica Macedonii, obecnie już oficjalnie zwanej Północną, ma chyba największą liczbę rzeźb i pomników na kilometr kwadratowy… A każda z nich przywołuje ducha Antyku tak intensywnie, że aż można uwierzyć, że to Macedończycy dali początek Grecji… Jest też ścieśniona i posklepikowana dzielnica albańska, są zrekonstruowane mury, potężne klasycyzujące gmaszyska urzędów… A mnie się najbardziej podoba odjechana architektura Kenzo Tange – zrealizowana część wielkiego planu odbudowy miasta po tragicznym trzęsieniu ziemi w 1963 r. I jest jeszcze dom Matki Teresy, ze sporą ilością zdjęć z różnych etapów jej kariery. Jest ciekawiej niż można było się spodziewać.

Liczyłem na to, że zrobię sobie stąd kolejowy wypad do Kosowa… Ale na Bałkanach w ogóle coś słabo z pociągami, a ten konkretny kursuje tylko sezonowo.

Ale jest autobus.

Kosovo

Pristina feels chaotic but in a friendly way. Mainly thanks to friendly people, eager to tell you how strongly they feel for their new country. Some places here are a little posh, others half-abandoned (the huge sports complex, what beautiful nightmarish-futuristic architecture!)… And Christmas is in the air…

I also visit Pec (Peje) – finally, a train! – and its ultrared Pec Patriarchate. Once more I arrive in a beautiful place but in the wrong season… The surrounding mountains are demanding that I hike them… But not in this kind of weather…

Kosowo

Prisztina jest wielce chaotyczna, ale w przyjazny sposób. Bo i przyjaźni są ludzie, chętnie opowiadający o tym, jak bliska ich sercu jest ich nowa ojczyzna. Niektóre miejsca są też trochę posh, inne pozostawione same sobie (centrum sportowe, cóż za piękna upiorno-futurystyczna architektura!)… A dookoła krąży duch świąt Bożego Narodzenia…

Odwiedzam jeszcze Pec (Peje) – w końcu połączenie pociągowe! – a w nim przeczerwoną cerkiew Pecowego Patriarchatu. Po raz kolejny kompletnie nie trafiłem z terminem – okoliczne góry aż proszą o wybranie się na przechadzkę… Ale nie przy tej temperaturze i nie w tej mgle…

Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 3

Kotor, Montenegro

(and Herceg Novi on the way, with its lovely compact old town, just the right place for a short break)

The Bay of Kotor makes your jaw drop when you ride/drive in… And this is only the beginning. You have to check out the old town (as well as nearby small towns!), where you can find old Italian villas, cats, churches, winding little roads, cats, countless restaurant and pubs, cats, cats… And the Ladder of Kotor, the trekking trail leading above the town… Each bend of the Ladder is a beautiful view of the city and the bay, each step is a new goat jumping around. The wind is blowing, the clouds are running across the sky… Nest to the tiny church up the hill lays a donkey, waiting for you to take photos… Against the fortress wall stands a ladder and next to it it says you aren’t allowed to climb it to get inside (you should enter from within the old town, waaaay down… and pay for the entrance). Well, everybody has to solve this dilemma on their own…

Evening time. In my hostel I meet a Serb who organizes tours for Chinese tourists who don’t speak any language at all but are still happy… He is telling me that there are no Croats, no Montenegrins or Kosovars – there only exist coastal Serbs, mountainous Serbs and somewhat confused Muslim Serbs… When will they ever understand?

Kotor, Czarnogóra

(A po drodze jeszcze Herceg Novi z uroczym, kompaktowym, starym miastem, w sam raz na krótką przerwę na trasie)

Zatoka Kotorska już z poziomu nabrzeża rozdziawia i zachwyca… A to przecież dopiero początek. Do zwiedzenia i zachwycania zachęca całe stare miasto (a także okoliczne miasteczka!). A tam: starowłoskie rezydencje, koty, kościoły, kościółki, koty, pokręcone uliczki, koty, niezliczone knajpki, koty, koty… I jeszcze Kotorska Drabina, czyli trasa na wzgórza wyrastające Kotorowi za plecami… Każdy zakręt to piękny widok na miasto i zatokę, każdy szczebel wyżej to nowa rozbrykana koza. Wiatr szumi, chmury gonią po niebie… Pod kościółkiem wyleguje się osioł, domagający się wręcz wykonania zdjęcia. Przy murze fortecy wieńczącej wzgórze stoi drabina a obok niej widnieje napis, że nie wolno wchodzić do środka (należy wchodzić na dole, od strony starego miasta, płacąc za bilet). Każdy musi rozwiązać ten dylemat zgodnie z własnym sumieniem…

Wieczorem w hostelu spotykam Serba, organizującego wycieczki chińskim turystom, którzy ni w ząb nie rozumieją żadnego języka… Tłumaczy mi, że nie ma Chorwatów, Czarnogórców czy innych Bośniaków… Są tylko nadmorscy Serbowie, górscy Serbowie i zagubieni muzułmańscy Serbowie… Kiedyż w końcu oni wszyscy to zrozumieją?

Jezerski Vrh

This is where the mausoleum of king Petar II Petrovic-Njegos is located.

The route is pretty demanding as you cycle up from sea leavel to over 1600 m. And you freeze more and more as you ascend. But you don’t complain, you watch the views… The higher, the more breathtaking, the more you see the shore driving its claws into Adriatic Sea… And finally you see nothing as you get surrounded by milky cloudiness… And then it appears – Jezerski Vrh, one of the highest peaks of Lovcen Park, topped with simple and elegant mausoleum building, with steep stairs leading you there. It’s empty at the top… You can get pensive and amazed with the landscape that surrounds you, covered and uncovered by passing clouds…

And now let’s go downhill, to Budva, stopping briefly in Cetinje (in front of a pastry shop I meet two dudes that look like they’re playing in a metal band… “’Cos we do play in a metal band”. They want to leave the town forever. They hate Jews. They are having a birthday party. There will be cake and acid. I pass).

Jezerski Vrh

To tam mieści się mauzoleum króla Petara II Petrovica-Njegosa.

Trasa nie za łatwa, bo z poziomu morza wjeżdża się na ponad 1600 m. Wjeżdża się i się marznie. Ale też się nie narzeka, bo widoki dookoła przepiękne… Im wyżej, tym lepiej widać, jak rozcapierza się wybrzeże i wpija się w Adriatyk… Aż w końcu nic nie widać, bo wjeżdżamy w chmurową mleczność… A potem spośród nich wyłania się Jezerski Vrh, jeden z wyższych szczytów Parku Lovcen, zwieńczony prostym i eleganckim budynkiem mauzoleum, do którego prowadzą strome schody. Pusto na tym szczycie… Można się zadumać i zachwycić, wpatrując się w otaczający nas krajobraz, co chwilę odsłaniany i na powrót zasłaniany przez przepływające chmury…

A teraz w dół, do Budvy, z przystankiem w Cetinje (pod cukiernią spotykam dwóch typów, którzy wyglądają jakby grali w zespole metalowym… „Bo gramy w zespole metalowym”. Chcą wyjechać z Cetinje. Nienawidzą Izraela. Zapraszają na urodziny – będzie tort i będzie kwas; jadę dalej).

Budva & Bar

I’m here after the tourist season ended so I can’t feel the famous Budvan holiday vibes, but I can feel the omnipresence of expats, especially those from Russia (good business relations with the presiditator of Montenegro), who have created a nice little Russian microcosm. The old town is kind of charming, but nothing too impressive after you have seen Kotor…

Lunch in Bar, as everything is half of the price compared with Budva. And make sure to check out Old Bar where they struck the right balance between reconstruction and maintenance of ruins.

And downhill to Shkoder.

Jestem po sezonie, więc słynnych budvowych wczasowych wibracji nie wyczuwam, ale za to wyczuwam wszechobecność ekspatów, zwłaszcza rosyjskich (dobre relacje z prezyfiozem Czarnogóry), którzy zorganizowali tu sobie miły rosyjski mikrokosmos. Stare miasto ma swój urok, choć po Kotorze nie da się zbyt mocno nim wzruszyć…

Obiad w Barze, bo tutaj ceny są o połowę niższe od tych kurortowo-budvowych. I jeszcze Stary Bar, w którym znaleziono dobre proporcje między rekonstrukcją a zachowaniem oryginalnych ruin.

A potem jazda z górki w stronę Szkodra.

Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 2

Sarajevo
I have heard so much about the strange magnetism of the capital city of Bosnia and Herzegovina. I got off the bus and started looking for that Sarajevo magic…
First the hostel disappeared in mysterious ways… I was going up and down the streets, receiving conflicting responses from random people. They were all kind nevertheless, always ready to offer a drink…
I made it.
Inside the hostel I met Charles, the king of hitch-hiking (and a bunch of other colourful characters, including Korean busking guitarist and Venezuelan stone dealer). And it would have been a neat place but: 1. no alcohol allowed 2. a single toilet for the whole hostel (=apartment turned into hostel) + one Kiwi backpacker with constant gastric problems.
Changing the hostel.
Along with Charles and a different Charles not from France we knock the door of Eternal Flame Hostel… And we are firstestest guests. New owners, Ben and Eda are still finishing up paperwork, still getting things organized and ready to make it the best hostel ever. And they take such good care of us it feels like Mom and Grandma and your doctor combined. Ben is a hospitable, friendly and jovial bear (who could crush you in his palm if he wanted to), joking so hard we have to joke back, which makes it hard for Ben’s hernia to cure, which is even funnier so we all end up rolling on the floor laughing, Ben’s intestines included… In the night everybody gets eaten by bedbugs, I don’t. In the morning I get my Tito-themed mug of tea and a forced tiny cup of Bosnian coffee – I keep shaking and chattering all day long. Bedbugs don’t give up. Quarantine time, says Ben and we move out to a different hostel for a day. I bring Ben back Remi – a very interesting traveler, who also has the gift of self-taught throat-singing. We improvise a music video. There is a friend of Ben’s who also wants to make a video so I spend two weeks in town waiting for him to get ready. He never gets ready. Maybe next time…
Maybe I did focus too much on the hostel but that place and those people are such a sample of city’s magic and a trampoline to sightseeing the city… Its sentimental+wild turbofolk concerts (in Kino!), ruins of army barracks, former Olympic games site (bobsleigh track!), jazz-bars, concerts, city walks, comic book stores (with stories about ancient Bosnian pyramids as a bonus)… It really is hard to leave Sarajevo… And I will definitely be coming back one day…

 

Foca
The route to Foca is beyond picturesque, especially when painted with those Autumn colours. It winds along the river, drills into rocks… You want it to go forever. And Foca itself has the looks of a city and the smells of a countryside… Surrounding hills are topped with clouds, it is all getting grey… First big warning – if I don’t speed up, the heavy Autumn will get my back… And, oh, I’m in the Republic of Srpska, where Serbian flags dominate the landscape and so do Serbian orthodox churches and Serbian point of view.

Foca
Trasa do Focy jest przemalownicza, zwłaszcza okraszona jesiennymi kolorami… Wije się wzdłuż rzeki, wbija tunelami w skały… Aż nie chce się, żeby się skończyła. A sama Foca z wyglądu przypomina miasto, a z zapachu konkretną wieś… Na okolicznych szczytach czają się chmury, robi się szaro… Pierwsze poważne ostrzeżenie, że jeśli nie przyspieszę, to jesień mnie dopadnie… A poza tym to już Republika Serbska, tu królują serbskie flagi, serbska cerkiew i serbski punkt widzenia…

Tjentiste
It is a place definitely worth a longer stay so that you can roam those beautiful mountains. That was my plan, too, especially that the weather forecast was good.
The forecast did not work out.
I spent the night in an empty hotel, whose owner was so pleasantly surprised to see me he even gave me an electric heater – that worked until the wind broke the power line. I was hoping that maybe the weather forecast would work out the day after so I switched to a different guesthouse, near a trekking trail.
The forecast did not work out.
I still decided to at least break out of the storm clouds and continue my ride… I was joined by the guesthouse dog, who followed me for 20+ kilometers, in spite of me trying to convince him to turn back. I even stopped some drivers going the opposite way but they were a little distrustful… Finally, with my heart half broken, I had to throw all the worst insults at the poor dog to force him to go home… And I followed my way, through picturesquely located Gacko and Bileca until I reached…

Tjentiste
Zdecydowanie warto tu zostać na dłuższą chwilę i powałęsać się po okolicznych górach. Ja też miałem taki plan, zwłaszcza że prognozy pogody były korzystne.
Prognozy się nie sprawdziły.
Spędziłem noc w zupełnie opustoszałym hotelu, którego właściciel był tak mile zaskoczony moją obecnością, że dostałem do pokoju grzejnik, który działał aż do momentu, w którym przetaczająca się przez dolinę wichura nie zerwała linii energetycznej. Liczyłem na to, że prognozy sprawdzą się kolejnego dnia, więc przeniosłem się do guesthouse’u blisko trasy trekkingowej.
Ale prognozy się nie sprawdziły.
Postanowiłem jednak za wszelką cenę wydostać się z chmur deszczowych i wypedałowałem dalej… Przyłączył się do mnie guesthouse’owy pies i przez co najmniej dwadzieścia kilometrów zasuwał za mną, mimo moich prób przekonania go, że to kiepski pomysł. Zacząłem nawet zaczepiać kierowców, jadących z naprzeciwka, żeby odstawili go z powrotem, ale mój pomysł nie spotkał się z aprobatą… W końcu, z ciężkim sercem, musiałem zwymyślać mojego wiernego kompana… Ze złamanym sercem ruszył w drogę powrotną. A ja tymczasem ruszyłem w dalszą drogę, przez malowniczo położone Gacko i Bilece, do…

Trebinje
…that welcomed me with a spectacular view of the city from the surrounding hills… Upon descending, it remains photogenic, especially those places like Hercegovinska Gracanica an Arslanagic Bridge. And you might want to walk around the old town to see some churches and some mosques…

…które wita spektakularnym widokiem na miasto z okalających je wzniesień… Po zjechaniu do centrum wciąż jest fotogenicznie, zwłaszcza miejsca takie jak wzgórze z Hercegowińską Gracanicą oraz Most Arslanagica. I warto się trochę powłóczyć po starym mieście, w którym trochę cerkwi, a trochę meczetów…

Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 1

Zadar

Late October in Poland. The Autumn cool is here already, announcing the time for me to leave… And why Zadar? It’s simple – the cheapest airplane ticket that brings me to a destination that is still relatively warm. And on top of that – I had long promised myself to complete the Balkan tour (that had begun with my trip to Serbia…

It felt nice to walk the slippery stone streets among bars, shops and other spots providing tourists with all that a lazy vacation requires. It felt nice, too, sitting on Sea Organs, listening to sound compositions created by nature and captured and amplified by man made structure. And it was still nice watching all those churches, squares, parks…

But it is time to move elsewhere… But where? And by what means? Or maybe I should reconsider the idea of cycling across the Balkans? And yes, a bicycle is found! They are clearing all the old gear in the rental shop, selling for next to nothing… And even those pennies will be earned back when I sell this bike at the end of the trip, in Greece…

*

Koniec października w Polsce. Nadszedł i zadomowił się jesienny chłód, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że czas się stąd zwijać… Dlaczego Zadar? Bo najtańszy bilet do wciąż jeszcze ciepłych okolic. Poza tym, obiecałem sobie dawno temu, że dokończę zwiedzanie Bałkanów, rozpoczęte podróżą do Serbii…

Miło było przejść się wyślizganymi kamiennymi uliczkami pośród knajp i knajpeczek, butików i innych miejsc serwujących rozleniwionym turystom wszystko to, czego podczas leniwego urlopu się poszukuje. I miło było przysiąść sobie na morskich organach, wsłuchując się w kompozycje tworzone przez naturę, a uchwycone i nagłośnione przez człowieka. Miło też było pooglądać kościoły, place i parki…

Ale trzeba się stąd ruszyć. Ale dokąd i jak? A może wrócić do pomysłu przejechania przez Bałkany rowerem? I rower właśnie się znalazł! W wypożyczalni pozbywają się starego sprzętu za drobne pieniądze… Które planuję odzyskać, sprzedając mój nowy nabytek pod koniec podróży, w Grecji…

Sibenik

is my next stop. In the ueber posh dorm of somewhat hidden hostel I meet Tomek, who runs his project called Podróże za Stówę (Travel for 100 bucks). He is going in a different direction and has some tips to share about what to see in Croatia… I am not expecting any astonishing experiences here – the Balkan chaos that I am longing for has long been sanded down and wrapped into a tourist-friendly package. There still is some charm to those stony, well-maintained little townships, tiny beaches (the water feels a little cold but I can’t resist the urge to splash) but they won’t hold me for long until…

Mój kolejny przystanek to Sibenik. W dość dobrze ukrytym (ale jakże zadbanym!) hostelu spotykam Tomka, prowadzącego m.in. projekt Podróże Za Stówę, jedzie w innym kierunku, trochę opowiada mi o tym, co warto zobaczyć w Chorwacji… Ogólnie nie spodziewam się tutaj żadnych dramatycznych doznań – bałkański chaos został tutaj mocno utemperowany i opakowany w atrakcyjną turystycznie formę. Nie da się co prawda odmówić uroku kamiennym, zadbanym miasteczkom, maleńkim plażom (woda nieco zimna, ale nic to, popluskać się trzeba), ale nie zatrzymują mnie na dłużej aż do…

Split

This is where I log in for a bit longer than expected… Because of Marjan Park, where you should definitely relax, have a walk, take a swim (could be the last outdoor swim this year!)… And because of the impressive architecture that the Old Town boasts… But chiefly thanks to the wonderfully wild bunch of backpackers from Outlanders Tribe Hostel… This is where I met a certain Charles from France, an outspoken hitch-hiker, whom I will meet later and not only once….

But before Split happened, I checked out Krka, the massive national park of which I only saw a fraction… But at least I did it when it was not crowded… A tiny little tip: if you come early in the morning, you not only skip the crowds but also the cashiers and the guards. The whole trick is to get sorted with the transport from Sibenik (regular buses only start running after they officially open the gates in the park). Now I am feeling thankful for my bike…

And further we go, still so many countries on my improvised route…

*

… aż do Splitu. Tutaj osiadam na o nieco dłużej niż przewidywałem… Za sprawą parku leśnego Marjan, w którym można i trzeba się zrelaksować, pochodzić, pobiegać, popływać (może to już ostatni raz w tym roku!)… I za sprawą imponującej architektury Starego Miasta… A przede wszystkim dzięki świetnej międzynarodowej grupie goszczącej w hostelu Outlanders Tribe… To tutaj poznałem m.in. rozgadanego Charlesa, autostopowicza z Francji, którego jeszcze nie raz spotkam na trasie…

Ale zanim był Split, to jeszcze zahaczyłem o Krkę, wielki park krajobrazowy, którego ledwie ułamek obejrzałem, za to w porannej samotności i spokoju… Drobna rada: przychodząc rano, zanim w kasach zasiądą pracownicy a w budkach sprawdzający bilety – wchodzimy za darmo. Cała sztuka to zorganizować sobie z Sibenika odpowiednio wczesny transport (autobusy kursują dopiero po otwarciu kas). Dzięki ci, o sprzedawco mojego roweru…

Jedziemy dalej, wszak tyle jeszcze krajów czeka na mojej (improwizowanej) trasie…

I just passed through Makarska (I had already experienced the charm of Croatian seaside towns and that was it), rode through the border with Bosnia and Herzegovina (no traffic whatsoever, which made the officers even more curious about this cyclist), visited Medjugorje (watch out for Polish invasion… and terrible souvenirs) and so I reached Mostar

Makarską odfajkowałem (już poznałem urok nabrzeżnych chorwackich miejscowości, wystarczy mi), granicę z Bośnią i Hercegowiną przekroczyłem (zero ruchu na przejściu, tym większe zainteresowanie rowerzystą), Medjugorje zwiedziłem (inwazja Polaków, wszechobecna religijna cepelia), do Mostaru dotarłem…

Mostar

I was brought in by winding, steep roads, occasionally decorated with fruit stalls (where kind sellers stuff my pockets with tangerines, asking nothing in exchange, wishing me good luck). The city itself welcomes me with a very Balkan architectonic chaos, traces of war (+numerous monetizing projects), mixture of religions… And there is a big souvenirey / money-exchangey groove near the famous bridge (where the city takes its name from). The old town has a certain charm, especially now, during Halloween, when one can bump into zombies and nazis soldiers marching hand in hand…

Once again I’m feeling grateful for having this specific bike and not any other… It can fold, which means I can put it on a bus (the whole process is assisted by a kind bus station dweller, happily sharing stories from war era and after). Why would I put it on the bus, you might ask? Weather forecast is terrible and I would rather not get all soaked on my way to Sarajevo.

The forecast was all wrong.

***

Doprowadziły mnie tam kręte, lekko strome drogi, okraszone tu i ówdzie straganami z mandarynkami (którymi życzliwi sprzedawcy wypychają mi kieszenie, życząc powodzenia). A miasto wita mnie już prawdziwie bałkańskim chaosem architektonicznym, śladami po wojnie (i próbami jej zmonetyzowania), wymieszaniem religii… i dużą pamiątkowościo-straganowością wokół legendarnego mostu, od którego wzięło nazwę to miejsce. Stare miasto ma swój urok, zwłaszcza w okresie Halloween, podczas którego wieczorową porą wąskimi uliczkami przemykają ramię w ramię zombies i hitlerowscy szeregowcy…

Po raz kolejny moje myśli, przepełnione wdzięcznością, wędrują ku sprzedawcy roweru… Bo tenże (rower, nie sprzedawca) to model składany, który można zapakować do autobusu, w którym to procesie towarzyszy mi życzliwy żulik urzędujący na dworcu, chętnie dzielący się historiami z czasu wojny i z czasu dorabiania wszędzie, gdzie się dało za granicą (w Polsce też się dało).

A dlaczego autobus? Prognozy pogody są fatalne, a nie chciałbym całej trasy do Sarajewa odbyć, przesiąkając deszczem.

Prognozy się nie sprawdziły.