Balkan countries 2019.10 – 2019.12 part 1

Zadar

Late October in Poland. The Autumn cool is here already, announcing the time for me to leave… And why Zadar? It’s simple – the cheapest airplane ticket that brings me to a destination that is still relatively warm. And on top of that – I had long promised myself to complete the Balkan tour (that had begun with my trip to Serbia…

It felt nice to walk the slippery stone streets among bars, shops and other spots providing tourists with all that a lazy vacation requires. It felt nice, too, sitting on Sea Organs, listening to sound compositions created by nature and captured and amplified by man made structure. And it was still nice watching all those churches, squares, parks…

But it is time to move elsewhere… But where? And by what means? Or maybe I should reconsider the idea of cycling across the Balkans? And yes, a bicycle is found! They are clearing all the old gear in the rental shop, selling for next to nothing… And even those pennies will be earned back when I sell this bike at the end of the trip, in Greece…

*

Koniec października w Polsce. Nadszedł i zadomowił się jesienny chłód, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że czas się stąd zwijać… Dlaczego Zadar? Bo najtańszy bilet do wciąż jeszcze ciepłych okolic. Poza tym, obiecałem sobie dawno temu, że dokończę zwiedzanie Bałkanów, rozpoczęte podróżą do Serbii…

Miło było przejść się wyślizganymi kamiennymi uliczkami pośród knajp i knajpeczek, butików i innych miejsc serwujących rozleniwionym turystom wszystko to, czego podczas leniwego urlopu się poszukuje. I miło było przysiąść sobie na morskich organach, wsłuchując się w kompozycje tworzone przez naturę, a uchwycone i nagłośnione przez człowieka. Miło też było pooglądać kościoły, place i parki…

Ale trzeba się stąd ruszyć. Ale dokąd i jak? A może wrócić do pomysłu przejechania przez Bałkany rowerem? I rower właśnie się znalazł! W wypożyczalni pozbywają się starego sprzętu za drobne pieniądze… Które planuję odzyskać, sprzedając mój nowy nabytek pod koniec podróży, w Grecji…

Sibenik

is my next stop. In the ueber posh dorm of somewhat hidden hostel I meet Tomek, who runs his project called Podróże za Stówę (Travel for 100 bucks). He is going in a different direction and has some tips to share about what to see in Croatia… I am not expecting any astonishing experiences here – the Balkan chaos that I am longing for has long been sanded down and wrapped into a tourist-friendly package. There still is some charm to those stony, well-maintained little townships, tiny beaches (the water feels a little cold but I can’t resist the urge to splash) but they won’t hold me for long until…

Mój kolejny przystanek to Sibenik. W dość dobrze ukrytym (ale jakże zadbanym!) hostelu spotykam Tomka, prowadzącego m.in. projekt Podróże Za Stówę, jedzie w innym kierunku, trochę opowiada mi o tym, co warto zobaczyć w Chorwacji… Ogólnie nie spodziewam się tutaj żadnych dramatycznych doznań – bałkański chaos został tutaj mocno utemperowany i opakowany w atrakcyjną turystycznie formę. Nie da się co prawda odmówić uroku kamiennym, zadbanym miasteczkom, maleńkim plażom (woda nieco zimna, ale nic to, popluskać się trzeba), ale nie zatrzymują mnie na dłużej aż do…

Split

This is where I log in for a bit longer than expected… Because of Marjan Park, where you should definitely relax, have a walk, take a swim (could be the last outdoor swim this year!)… And because of the impressive architecture that the Old Town boasts… But chiefly thanks to the wonderfully wild bunch of backpackers from Outlanders Tribe Hostel… This is where I met a certain Charles from France, an outspoken hitch-hiker, whom I will meet later and not only once….

But before Split happened, I checked out Krka, the massive national park of which I only saw a fraction… But at least I did it when it was not crowded… A tiny little tip: if you come early in the morning, you not only skip the crowds but also the cashiers and the guards. The whole trick is to get sorted with the transport from Sibenik (regular buses only start running after they officially open the gates in the park). Now I am feeling thankful for my bike…

And further we go, still so many countries on my improvised route…

*

… aż do Splitu. Tutaj osiadam na o nieco dłużej niż przewidywałem… Za sprawą parku leśnego Marjan, w którym można i trzeba się zrelaksować, pochodzić, pobiegać, popływać (może to już ostatni raz w tym roku!)… I za sprawą imponującej architektury Starego Miasta… A przede wszystkim dzięki świetnej międzynarodowej grupie goszczącej w hostelu Outlanders Tribe… To tutaj poznałem m.in. rozgadanego Charlesa, autostopowicza z Francji, którego jeszcze nie raz spotkam na trasie…

Ale zanim był Split, to jeszcze zahaczyłem o Krkę, wielki park krajobrazowy, którego ledwie ułamek obejrzałem, za to w porannej samotności i spokoju… Drobna rada: przychodząc rano, zanim w kasach zasiądą pracownicy a w budkach sprawdzający bilety – wchodzimy za darmo. Cała sztuka to zorganizować sobie z Sibenika odpowiednio wczesny transport (autobusy kursują dopiero po otwarciu kas). Dzięki ci, o sprzedawco mojego roweru…

Jedziemy dalej, wszak tyle jeszcze krajów czeka na mojej (improwizowanej) trasie…

I just passed through Makarska (I had already experienced the charm of Croatian seaside towns and that was it), rode through the border with Bosnia and Herzegovina (no traffic whatsoever, which made the officers even more curious about this cyclist), visited Medjugorje (watch out for Polish invasion… and terrible souvenirs) and so I reached Mostar

Makarską odfajkowałem (już poznałem urok nabrzeżnych chorwackich miejscowości, wystarczy mi), granicę z Bośnią i Hercegowiną przekroczyłem (zero ruchu na przejściu, tym większe zainteresowanie rowerzystą), Medjugorje zwiedziłem (inwazja Polaków, wszechobecna religijna cepelia), do Mostaru dotarłem…

Mostar

I was brought in by winding, steep roads, occasionally decorated with fruit stalls (where kind sellers stuff my pockets with tangerines, asking nothing in exchange, wishing me good luck). The city itself welcomes me with a very Balkan architectonic chaos, traces of war (+numerous monetizing projects), mixture of religions… And there is a big souvenirey / money-exchangey groove near the famous bridge (where the city takes its name from). The old town has a certain charm, especially now, during Halloween, when one can bump into zombies and nazis soldiers marching hand in hand…

Once again I’m feeling grateful for having this specific bike and not any other… It can fold, which means I can put it on a bus (the whole process is assisted by a kind bus station dweller, happily sharing stories from war era and after). Why would I put it on the bus, you might ask? Weather forecast is terrible and I would rather not get all soaked on my way to Sarajevo.

The forecast was all wrong.

***

Doprowadziły mnie tam kręte, lekko strome drogi, okraszone tu i ówdzie straganami z mandarynkami (którymi życzliwi sprzedawcy wypychają mi kieszenie, życząc powodzenia). A miasto wita mnie już prawdziwie bałkańskim chaosem architektonicznym, śladami po wojnie (i próbami jej zmonetyzowania), wymieszaniem religii… i dużą pamiątkowościo-straganowością wokół legendarnego mostu, od którego wzięło nazwę to miejsce. Stare miasto ma swój urok, zwłaszcza w okresie Halloween, podczas którego wieczorową porą wąskimi uliczkami przemykają ramię w ramię zombies i hitlerowscy szeregowcy…

Po raz kolejny moje myśli, przepełnione wdzięcznością, wędrują ku sprzedawcy roweru… Bo tenże (rower, nie sprzedawca) to model składany, który można zapakować do autobusu, w którym to procesie towarzyszy mi życzliwy żulik urzędujący na dworcu, chętnie dzielący się historiami z czasu wojny i z czasu dorabiania wszędzie, gdzie się dało za granicą (w Polsce też się dało).

A dlaczego autobus? Prognozy pogody są fatalne, a nie chciałbym całej trasy do Sarajewa odbyć, przesiąkając deszczem.

Prognozy się nie sprawdziły.

Iceland 2018.07

A very pleasant 1 week stopover on my way back from the United States… If somewhat cold (and cold it was indeed – it seems it was the coolest and the rainiest summer in 100 years, at least that’s what I was told by Western Islanders, those from the East seemed surprised, the two parts of the island tend to have a totally different kind of weather; and when it’s raining everywhere – seek shelter South of the glacier, it stops all the clouds)…

Iceland has been designed very well as far as tourism industry is concerned – all the main attractions, wonders of nature that is, are located right next to the road called the Golden Circle. Which means there are lots of tourists everywhere (except for night hours… but they are surprisingly bright in summer) so forget about experiencing the nature all by yourself (unless you venture into the interior but then you need appropriate gear which I did not have)… But on the other hand, you will not wait at the side of the road for too long when hitch-hiking (I don’t advise any other means of transportation here – everything is terribly expensive) – you can always hope for a friendly driver:)

***

Przyjemny tygodniowy przystanek w drodze powrotnej z USA… Choć trochę chłodny (w rzeczy samej – ponoć to najchłodniejsze i najbardziej deszczowe lato od 100 lat, tak przynajmniej twierdzą mieszkańcy zachodniej Islandii, ci ze wschodniej pukają się w czoło – wschodnia i zachodnia część wyspy mają zupełnie inny klimat; protip: jeśli wszędzie pada, to trzeba uciekać pod lodowiec, od południowej strony, lodowiec zatrzymuje wszelkie chmury)…

Islandia została świetnie zaprojektowana pod względem turystycznym – najgłówniejsze atrakcje, czyli same cuda natury, są tuż przy drodze, zwanej Golden Circle. Wiąże się to, niestety – albo stety, z tym, że wszędzie pełno jest turystów (poza godzinami nocnymi i wczesnoporannymi, podczas których – przynajmniej w lecie – jest całkiem jasno), więc o samotnym i pogłębionym doświadczaniu natury można zapomnieć (chyba, że ktoś się wybierze w interior, ale ja nie miałem ze sobą sprzętu odpowiedniego do takich wycieczek)… Za to nie trzeba długo wystawać przy drodze łapiąc stopa (inne formy transportu odradzam – bardzo tu drogo), zawsze szybko się trafi życzliwy kierowca:)

USA, 2018.06

Brace yourself – there is a lot of visual content to go through here… To make things easier though, I grouped the photos (and one video, at the very end) into logical blocks:

In-between – all that happened when hitchhiking;
NYC closer – slowing down to see the details of urban landscape;
NYC wider – more focusing on architecture;
NYC Pride – rainbow people;
Central Park – green microcosm in the heart of the city;
Chicago and suburbs;
Mount Rushmore & Crazy Horse – two important monuments – one for the white Americans and the other for the Native Americans (though started by a Pole – Korczak Ziółkowski);
Glacier National Park – at the very border with Canada, a place of sheer beauty, good for a loooong exploration;
And North American Indian Days (+video) – American Indian festival in the town of Browning

I won’t waste your and my time writing the trip itself – I guess the photos show all that is important. I will mention, however, and I will make it sound and clear – that hitchhiking in the United States of America is an extraordinary experience that everybody should try… To make it short – the hitchhiker here is a sort of a VIP, if a driver is not going your way, he will at least ask if you have enough water… Or better still, he will hand you a bottle of ice cold delicious water without asking… Or he will offer food… Or money (I made the point of refusing it but sometimes you just can’t… Like when a driver dropped me off at a gas station, we said our goodbyes, he drove away… and came back ten minutes later, handing me a handful of banknotes, excusing himself for not have given the money to me earlier but he had no cash in his wallet and had to drive home to get it)… And don’t be too surprised when a driver… says a prayer for the safety of your humble person during the trip. Even the cops are helpful and even give you rides(except for those in the state of Illinois, they sometimes apply the rules too strictly, forbidding you to hitchhike at all.. you have to do it “undercover” in gas stations; rules and their application vary from state to state). And if you’re a Pole – you can count on your fellow countrymen living in the U.S. in big numbers. I also recommend you staying in truckers’ lounges, where you can sleep and even take a shower (you can do the latter for free if you ask politely for a spare shower card – the truckers usually have too many of these).

***

Lojalnie uprzedzam – materiału (wizualnego) jest dużo i z góry gratuluję tym, którzy przebrną przez całość:) Dla ułatwienia, pogrupowałem zdjęcia (i jeden filmik, na samym końcu) w bloki tematyczne:

Pomiędzy – czyli to, co wydarzyło się podczas autostopowania;
NYC bliżej – zatrzymanie się na detalach i zaskakujących fragmentach pejzażu miejskiego;
NYC szerzej – szersze kadry, próbującego ogarniać nowojorską architekturę;
NYC Pride – czyli tęczowa parada równości;
Central Park – zielony mikrokosmos w sercu miasta;
Chicago i okolice;
Mount Rushmore & Crazy Horse – dwa ważne pomniki, jeden dla białych Amerykanów, a drugi dla Indian (choć zapoczątkowany przez Polaka – Korczaka Ziółkowskiego);
Park Lodowcowy – pod samą granicą z Kanadą, przepiękne miejsce, do dłuuugiej eksploracji;
I w końcu North American Indian Days (+video) – festiwal Indian w mieście Browning

Nie będę się tutaj zanadto rozpisywał nad przebiegiem podróży – myślę, że to, co ważne, widać na zdjęciach. Wspomnę tylko, za to głośno i wyraźnie, że podróż autostopem po Stanach to doświadczenie absolutnie konieczne do zaliczenia… W skrócie – autostopowicz to tutaj VIP, jeśli kierowca akurat nie jedzie w daną stronę, to zapyta, czy mamy zapas wody… Albo nie zapyta, tylko od wręczy nam butelkę – świeżo zakupioną z myślą o nas, chłodniutką… Albo zaproponuje jedzenie… Albo pieniądze (starałem się odmawiać, ale czasami po prostu się nie da: jeden facet podwiózł mnie na stację benzynową, pożegnaliśmy się, odjechał… i po parunastu minutach wrócił, wręczając mi garść dolarów i przepraszając, że wcześniej mi nie dał, ale nie miał ze sobą gotówki i musiał po nią pojechać do domu… trudno w takim przypadku odmówić:)… Może nas także spotkać  – i to mnie totalnie rozwaliło – modlitwa kierowcy o bezpieczeństwo naszej podróży.  Nawet policjanci są pomocni i udzielają podwózki (poza tymi w Illinois, niektórzy z nich zbyt ściśle przestrzegają przepisów i w ogóle zabraniają autostopować – trzeba się wtedy przyczaić na stacji; w każdym stanie przepisy i stosunek do nich stróżów prawa są inne). W dodatku w wielu stanach mieszka wielu Polaków, bardzo chętnie pomagających rodakom. Polecam też korzystanie z truckers’ lounges, w których można się wygodnie przekimać, a nawet wziąć prysznic (za darmo, jeśli wydębimy od tirowca karnet, których zazwyczaj ma w nadmiarze).

In-between // Pomiędzy:

NYC a little closer // Bliżej:

NYC a little wider // Szerzej:

NYC Pride:

Central Park:

Chicago & suburbs // Chicago i okolice:

Mount Rushmore & Crazy Horse:

Glacier National Park // Park Lodowcowy:

North American Indian Days, Browning, Montana:

… and the POW-WOW video:

South Africa, 2018.05

My trip to South Africa was more of a time-travel as I was visiting a friend from long ago, hence this time I did not experience awesome wildlife and exoticism etc. but I think I will make up for it next time I visit this country:)

This time, though, while in SA (Hibiscus Coast and around Cape Town mostly) I managed to spot some semi-exotic and semi-wild wildlife – deers of all sorts, monkeys, seals and penguins… And I also met some interesting people – stoned and talkative employees and guests of a hostel in Cape Town, buskers, small time crooks and muggers, a Polish priest, Mrs Irena (aged 90+) with lots of stories about her soviet era deportation, I was lucky enough to take part in Zulu wedding (I was called as an emergency cameraman as the local “videofilming” company failed to deliver)… All in all, a fruitful trip, with lots of things to think about, especially regarding interracial relations. I keep processing that issue in my head and I still can’t understand how people manage to live in such isolation – the whites are desperately scared of the blacks and – if they can only afford it – they enclose themselves with high walls surrounding their mansions and keep complaining every time they need to to deal with the blacks (whose accommodation standards are much lower) for whatever reason, which doesn’t stop them from hiring them as housemaids and handymen …and complaining constantly about the quality of their service. You have black and white people standing in separate queues to get to the doctor, with separate waiting rooms – and guess which waiting room has a higher standard? On the other hand, the government is favoring black people in universities and manager posts – which seems to be not working out so great for the economy. And everybody is afraid of going out in the evening due to high crime rates… Everybody was warning me about it but luckily I had no such experience… Except for my very last day when I was flying out from Cape Town. There were some crooks around trying to convince me to visit an ATM together. And one desperate fellow that walked up to me in plain sight trying to extort money from me telling me “not to force him to become a criminal, I have two kids etc.” I heard this kind of phrasing elsewhere, too: there are all sorts of local entrepreneurs trying to blackmail tourists by telling them that if they weren’t selling these bottles of water or training those seals, they would turn criminals. And a sensitive white tourist wouldn’t want such a bad thing to happen to the local, right?

***

Moja podróż do RPA była bardziej podróżą w czasie, bo odwiedzałem starego znajomego, zatem tym razem nie zaliczyłem ekstremalnych wrażeń związanych ze spotkaniami z wielkim zwierzem i egzotyką itp., ale myślę, że nadrobię to przy okazji następnej wizyty:)

Tym razem, podczas pobytu w RPA (głównie Hibiscus Coast i okolice Cape Town) udało się zobaczyć umiarkowanie dzikie zwierzęta – jelenie różnego typu, małpy, foki i pingwiny… Poza tym spotkałem parę ciekawych osób – wiecznie upalonych i rozgadanych pracowników i gości hostelu w Cape Town, ulicznych muzyków, oszustów i oszuścików, polskiego księdza, Panią Irenę (90+) wspominającą radzieckie czasy zesłania i tułaczki po świecie, zakończonej zakotwiczeniem w RPA, miałem okazję uczestniczyć w zuluskim weselu (które awaryjnie dokumentowałem, bo lokalna firma “videokamerująca” nawaliła)… Ogólnie, owocny wyjazd, z materiałem do przemyśleń, zwłaszcza w zakresie stosunków międzyrasowych. Wciąż mielę ten temat w głowie i wciąż nie pojmuję, jak ludziom udaje się żyć w takiej izolacji – biali trzęsą portkami przed czarnymi i – jeśli tylko mogą –  zamykają się w rezydencjach, ogrodzonych wysokimi murami i narzekają przy każdej okazji, gdy muszą coś załatwić z czarnymi (którzy mieszkają zdecydowanie skromniej), co nie przeszkadza im zatrudniać ich w charakterze pomocy domowej, oczywiście przy ciągłym narzekaniu na jakość wykonywanej przez czarnych pracy. Do lekarza pacjenci ustawiają się w dwóch kolejkach – białej i czarnej, z osobnymi poczekalniami – i zgadnijcie, która z nich jest o wyższym standardzie? Z drugiej strony rząd stara się faworyzować czarnych przy przyjmowaniu na studia a także przy obsadzaniu wszelkich stanowisk kierowniczych, co ponoć nie odbija się zbyt korzystnie na stanie gospodarki. Wszyscy za to boją się chodzić po zmroku, ze względu na wszechobecną przestępczość… Przed przestępczością byłem ciągle i przez wszystkich ostrzegany, całe szczęście udało mi się uniknąć problemów – poza dosłownie ostatnim dniem przed wylotem, spędzonym w Cape Town, gdzie paru cwaniaczków próbowało mnie namówić na wspólną wizytę w bankomacie a jeden typ próbował w biały dzień wydusić ode mnie pieniądze tekstem typu “nie zmuszaj mnie, żebym zrujnował sobie życie, stosując przemoc, mam dwójkę dzieci itd.”. Formułę tę słyszałem zresztą gdzie indziej, wiele osób próbuje wyciągać od turystów kasę, oświadczając, że gdyby nie to, co robi (sprzedaż wody, tresura fok itd.), to musiałby być przestępcą. A wrażliwy biały turysta nie chce przecież sprowadzać biednego miejscowego na złą drogę, prawda?

Bushbuck Lodge video:

Peter John Batho performing in the station:

Yarchen Gar + near Tagong, 2018.04

Sharing some images from the trip I had to one of the most amazing places in Sichuan, China: Yarchen Gar (Yaqing Si) buddhist monastery. The view of the monk shanty town (female monks living within the “island”, male monks – outside)  enclosed by meandering river is simply surreal. Too bad the authorities are “developing” the place and tearing it down…

Plus some photos from near Tagong.

//

Wrzucam kilka obrazków z jednego z najbardziej niesamowitych miejsc, które można odwiedzić w regionie Siczuan: klasztor i świątynia Yarchen Gar (Yaqing Si). Widok wyspy szczelnie zabudowanej mnisimi chatkami z byle czego robi spore wrażenie. Z perspektywy turysty – trochę szkoda, że władze próbują “udoskonalić” mnisie miasteczko, głównie poprzez wyburzanie jego części…

Plus kilka zdjęć z okolic Tagong.

Woodstock Poland Festival, 2017.08

And now, for something completely different: a video documenting the last ever Woodstock Poland festival (and I say “the last one” because the next edition was renamed to “Pol’and’rock” and the future of the whole project is unknown) – the biggest free of charge open air music gig in the world. And probably the most beautiful one, too:) August 2017, Kostrzyn nad Odrą

 

***

 

Tym razem coś z zupełnie innej beczki: klip dokumentujący ostatni Przystanek Woodstock (ostatni, bo kolejna edycja została przemianowana na “Pol’and’rock” a przyszłość festiwalu w ogóle jest niepewna) – największą darmową imprezę muzyczną świata. I być może najpiękniejszą:) Sierpień 2017, Kostrzyn nad Odrą

Bali, Indonesia 2017.07

Get prepared for all that Bali has to offer – you will have it all brought to you on a golden platter, you will have to try hard to shake off all the hawkers, you will be offered all that you don’t need from drinks to stone massage to zipline to banana boat; and you will be expected to pay a much higher price than a local would… But once you get out of those ultra-touristy areas (that cover a big part of the island, but not all of it …yet) Bali can still impress you – beautiful landscapes, thousands of family temples, delicious street food, smiling and kind people (protip: when on tight budget and not willing to spend money on transportation, politely refuse all the scooter drivers that pull over offering to give you a ride for money, by telling them you will just walk; once he realizes you are serious and he won’t be able to squeeze any money of you, the driver will bring you to your destination for free; it only works out of touristy zones).

I was lucky enough to have contacted Friends of the National Parks Foundation before arriving to Bali and that organized my stay around shooting a video about their activities (and it brought me to the neighbouring island – Nusa Penida). And when not shooting I just roamed around the place:)

***

O Bali powiem krótko: według mnie trzeba mieć jakiś pomysł na tą wyspę, inaczej jej turystyczność potrafi przytłoczyć… Zachodni turysta ma tu wszystko podane na talerzu, nie może się opędzić od różnego rodzaju naganiaczy i naciągaczy, tutaj zrobią mu drinka a tam masaż kamieniami, zipline albo banana boat; oczekuje się od niego, że za wszystko zapłaci kilkukrotnie wyższą cenę niż miejscowy… Ale gdy wydostanie się ze stref turystycznych (które obejmują sporą część wyspy, ale – całe szczęście – jeszcze nie całą) Bali wciąż może oczarować – piękne krajobrazy, tysiące przydomowych świątyń, pyszny street food, uśmiechnięci i życzliwi ludzie (protip: jeśli podróżujesz niskobudżetowo i nie chcesz wydawać kasy na transport, odmów typowi na skuterze, oferującemu podwózkę za pieniądze i powiedz, że pójdziesz piechotą; w wielu przypadkach, uznawszy, że i tak nic z Ciebie nie wyciśnie, kierowca podwiezie Cię za darmo; działa tylko poza strefą turystyczną).

Ja miałem to szczęście, że przed dotarciem na Bali skontaktowałem się z Friends of the National Parks Foundation, co ukierunkowało mój pobyt na nakręcenie materiału video o ich działalności (i zawiodło mnie m.in. na sąsiednią wyspę – Nusa Penida). A w chwilach wolnych od kręcenia – włóczyłem się to tu, to tam:)

FNPF video:

Sumatra, Indonesia 2017.06

Of all the countless islands of Indonesia I decided to visit two: Sumatra and Bali (Lombok doesn’t count as I was there for half a day only just to hop on a plane). Below are some impressions of Sumatran part of my trip.

I owe huge thanks to Rudy, the greatest ever couchsurfing host from Medan and to his flatmate William… It is them (and their jolly bunch of friends) I had a very soft landing in Indonesia and I got introduced to many a local custom. The care they took of me even felt too much at some point but only until I watched some videos of people getting mugged in many cruel ways at night (especially by guys on electric scooters)… It was only then that I understood better why my friends would always give their buddies a ride back right to their door and wait until they safely got in… And the security of Indonesian Chinese (and my hosts are members of that minority) is something one should not take for granted: being the best educated, best earning and not-so-willing-to-marry-Indonesians social group they face some hostile looks from locals on everyday basis and you can sense that there still exists the potential to repeat the pogroms like that one that took place in 1998. Nobody got really punished for 1965-66 anticommunist raids that targeted many innocent Chinese either… And Pancasila, the omnipresent paramilitary organization that very often replaces police in their actions has many of those who caused the above mentioned trouble in their ranks. By the way, I found it astonishing how many of such paramilitary groups were active in almost every borough of the city, advertising their activities on big banners… The police and the army don’t seem to mind…

Enough of that nit-picking though… I began my Sumatran experience with sightseeing the city of Medan – colorful, seemingly quite conservative but a very multicultural city (for North Sumatran standards). An experience I recommend: hang around the mall and let local students interview you… The benefits are mutual – the students get what they need for their classes and you, the foreigner, feel like a superstar for a moment:) I also came across a guy who makes tiny glass buildings using scrap bottles – a very nice person but his business is not going too good and he lives in terrible conditions. If I only had a way to fit his stuff in my backpack I would have bought a glass house or two…

Next stop – Berastagi. This is the perfect place to begin your volcano experience… The trail leading to inactive Mount Sibayak is nice and easy and when you go down on the other side you can jump into (paid) pool with hot (and stinky) water. Mount Sinabung, on the other hand, was a bit too angry to climb it so I only got as close as I could and watched it from a safe distance…

One more important place to visit when in Sumatra is Lake Toba. A very popular tourist destination once, it became a mess after ecological disaster brought upon by sensless fishing. It is slowly getting back in shape but you can clearly see that many of lodging places remember the long gone glory and do nothing to bring the establishment to more recent standards (like something better than a hole and rubber hose in the bathroom – but hey, it’s affordable!).

The Somosir island that rests in the middle of the lake (which in turn is a huge crater covered with water) invites you to wander around and look at the wicked architecture of Batak minority. You can also check out the places that remind you of the rich Batak culture across the ages…

***

Z niezliczonej liczny wysp i wysepek, którymi kusi Indonezja, zdecydowałem się odwiedzić dwie: Sumatrę i Bali (Lombok się nie liczy, bo byłem tam ledwie pół dnia, żeby wsiąść w samolot powrotny). Poniżej trochę wrażeń z pobytu na Sumatrze w formie wizualnej.

Winien jestem wielkie podziękowania Rudy’emu, przesympatycznemu couchsurfingowemu gospodarzowi z Medan i jego współlokatorowi, Williamowi… Dzięki nim (i całej ichniej wesołej kompanii), miałem miękkie lądowanie w Indonezji i ciekawe wprowadzenie w meandry miejscowych zwyczajów. Opieka, którą zostałem objęty, w pewnym momencie wydawała mi się być nadopiekuńczością, dopóki nie obejrzałem sobie internetowych filmików pokazujących nocne napady wszelkiej maści (zwłaszcza z użyciem wszechobecnych skuterów)… Dopiero wtedy trochę się przekonałem do eskortowania każdego ze znajomych pod same drzwi i czekania, aż wejdą do domu i zaryglują drzwi… Inną sprawą jest, że chińska mniejszość w Indonezji (do której zaliczają się moi gospodarze) ma więcej powodów do obaw o bezpieczeństwo: będąc najlepiej wykształconą, najlepiej zarabiającą i niespecjalnie wżeniającą się w indonezyjskie rodziny grupą, na codzień spotykają się z mało życzliwymi spojrzeniami miejscowych, a podskórnie da się wyczuć potencjalną gotowość do powtórek pogromów, jak np. ten z 1998 roku. Wciąż nie jest też rozliczony temat gnębienia Chińczyków podczas czystek antykomunistycznych w latach 1965-66… A Pancasila, wszechobecna paramilitarna organizacja, która wyręcza policję w jej działaniach, ma w swych szeregach autorów wyżej wspomnianych okropieństw. Swoją drogą, zdumiewająca jest mnogość takich instutucji i instytucyjek paramilitarnych – odniosłem wrażenie, że każda dzielnica miasta ma swoich “żołnierzy” i zachęca do wstępowania we własne szeregi na wielkich bannerach… A policja i wojsko nie protestują, chyba tak jest im wygodniej…

No dobrze, dość szukania dziury w całym… Zwiedzanie Sumatry zacząłem od miasta Medan, barwnego, niby dość konserwatywnego ale dość multikulturowego jak na standardy północnosumatrańskie. Z nietypowych doświadczeń – polecam powłóczenie się po mallu i pozwolenie medańskim studentkom anglistyki na przeprowadzenie wywiadu z obcokrajowcem… Korzyść obopólna, studentki mają materiał na zajęcia, a obcokrajowiec przez chwilę czuje się jak gwiazda:) Przypadkiem wpadłem też na Pana, który tworzy rzeźby z odpadów szklanych – bardzo sympatyczny gość, stara się jak może być twórczy, ale biznes kiepsko się kręci i facet mieszka w warunkach urągających człowieczeństwu. Gdybym miał jak toto zapakować, to bym może i od niego kupił jakiś szklany budyneczek…

Kolejny przystanek to Berastagi – to idealne miejsce dla tych, którzy chcą zapoznać się z wulkanami… Trasa do nieczynnego już wulkanu Mount Sibayak jest łatwa i przyjemna, a schodząc z drugiej strony, można wskoczyć do (płatnego) basenu z gorącą (i śmierdzącą) wodą. Mount Sinabung z kolei był akurat trochę zbyt wzburzony, żeby można było się nań wspiąć, ale podjechałem w miarę blisko i popodziwiałem górę z bezpiecznej odległości…

Jeszcze jeden ważny punkt do odwiedzenia na Sumatrze to dla mnie Jezioro Toba. Niegdyś bardzo popularne miejsce turystyczne, popadło w ruinę po katastrofie ekologicznej, którą spowodowało niekontrolowane rybołóstwo. Teraz powoli wraca do formy, ale wiele z miejsc noclegowych jest wyraźnie zaniedbanych i dysponuje standardem z poprzedniej epoki (dziury w podłodze + gumowy wąż jako wyposażenie toalety/łazienki)… Za to ceny przystępne, więc nie ma co narzekać:)

Na wyspie Somosir, mieszczącej się na środku jeziora (które jest samo w sobie zalanym wodą kraterem olbrzymiego – nieczynnego już – wulkanu), można się powłóczyć i popodziwiać odjechaną architekturę mniejszości etnicznej Batak i pozwiedzać miejsca, które przypominają o batakowej kulturze sprzed wieków…

Medan:

Berastagi:

Lake Toba:

Kuwait, 2017.04

On my way back home from the Philippines I had a somewhat long stopover in Kuwait. After a bit of visa-issuing chaos I walked out of the airport and did some sightseeing…

***

W drodze powrotnej z Filipin zaliczyłem przydługą przesiadkę w Kuwejcie. Po chaotycznej walce o wizę (potrzebnej na jeden jedyny dzień pobytu:) wydostałem się z lotniska i pokręciłem się po okolicy…