Cambodia, 2020.02-03 part 4 (final): Phnom Penh, Kampot

Way to Phnom Penh // Droga do Phnom Penh

No useless babbling here… What I meet on the way is dust, towns, villages … and lots of friendly people, encouraging me to cycle harder with their smiles. The capital city itself greets me with a big fire, traffic chaos (it seems the city sprang out so fast that there was no time to built traffic lights!) and with my friends from Battambang who host me here, too.

//

Tutaj bez zbędnych opisów… Po drodze – kurz, miasta, miasteczka … i mnóstwo przyjaznych ludzi, uśmiechem zachęcających do wzmożonego wysiłku. A sama stolica wita mnie pożarem, chaosem komunikacyjnym (miasto nagle tak się rozrosło, że nie starczyło czasu na wybudowanie sygnalizacji świetlnej!) i … znajomymi z Battambang, którzy i w Phnom Penh mnie goszczą.

 

Kampot

I tag along a group of artists, who organize workshops for kids living in the province. While shooting a video for them, I visit some nice and quaint places.

//

Na wycieczkę po Kampot i okolicach zabiera mnie grupa artystek, która organizuje warsztaty dla dzieciaków na prowincji. Kręcę dla nich klip dokumentujący całe zdarzenie a przy okazji odwiedzam nowe, sympatyczne miejsce.

Cambodia, 2020.02-03 part 3: Angkor Wat temple complex

This is the main reason why everyone comes to Siem Reap and to Cambodia in general. The legendary Angkor temple complex… I hope that the photos will reveal at least a fraction of how majestic the temples feel but also how relentless time is and how intrusive the nature… In a way I am also lucky to be here at this particular moment – the crowds are smaller due to coronavirus…

Practical tip: tourist centre where you purchase entrance tickets is way away from any entrance – better think about it, especially if you are planning a one day visit only. Btw, one day is just enough to see all the temples if you are moving around by bicycle.

//

Oto i główny cel, dla którego przyjeżdża się do Siem Reap i w ogóle do Kambodży. Legendarny kompleks świątyń dawnego imperium Angkor… Mam nadzieję, że zdjęcia, choćby w minimalnym stopniu, oddadzą majestatyczność świątyń, ale i nieustępliwość czasu, który je nadkruszył i natury, która się w nie wdarła… Ja mam dodatkowo to szczęście, że tłumy, przetaczające się przez Angkor Thum (lub Thom, jak kto woli, w granicach którego znajduje się słynna świątynia Angkor Wat) są nieco mniejsze – efekt koronawirusa…

Uwaga praktyczna: centrum, w którym nabywa się bilety, znajduje się zupełnie gdzie indziej, niż sam kompleks świątynny – lepiej uwzględnić to przy układaniu planu zwiedzania, zwłaszcza jeśli to plan jednodniowy. Acha, rower to idealny środek transportu na jeden dzień zwiedzania. Wystarczy wam czasu akurat na zwiedzenie wszystkich świątyń…

Cambodia, 2020.02-03 part 2: Getting to and around Siem Reap

Way to Siem Reap // Droga do Siem Reap

Taking a bus would be the easiest way to go… Or (more expensive and slower) morning tourist boat… But I decided to check whether I could get there by bike. And yes, it is doable but not all the way. At some point, where all roads end I had to negotiate a boat with local fishermen to take me to the next town where I can get back on the road. It cost me 7 USD, though you could probably negotiate it even lower. And then – through the fields and dust I go, back on the main road and to Siem Reap herself.

//

Najłatwiej byłoby się wybrać do Siem Reap autobusem… Albo (droższą i wolniejszą) poranną łodzią turystyczną… Ale ja postanowiłem, czy i jak daleko da się dojechać rowerem. I da się – dosyć daleko. Niemniej jednak w pewnym momencie muszę zagadać z mieszkańcami nadrzecznego miasteczka, w którym wszelkie drogi się urywają i wynająć łódkę do kolejnego miasteczka, z którego można jechać dalej. Koszt: 7 USD, choć prawdopodobnie dałoby się ostrzej negocjować. A potem – jazda przez pola i kłęby kurzu, do drogi głównej i aż do samego Siem Reap.

Siem Reap

is one big tourist attraction, at least that is what it is intened to be according to those who keep erecting ever new Angkor-like hotels, theme parks, pubs… Personally I don’t find anything too charming in this city, though obviously I visit a couple of temples… And I also visit the nearby floating village – Chong Khneas (passing by picturesque but so terribly poor riverside villages built on stilts). I strongly encourage you not to pay the monopolist who organizes boat tours to Chong Khneas – not only did they mess up the whole river bank to build a huge pier but they are also trying – using their security staff – to impose a ban on individual land travel in the direction of floating village, which is super-irritating, especially that the town you pass on the way is a beautiful one. After looooong negotiations, after the arrival of police(!) I finally get granted the rght to pass. Down with all monopolists!;)

//

to jedna wielka atrakcja turystyczna, przynajmniej w założeniu tych, którzy wznoszą kolejne angkoropodobne hotele, parki rozrywki, puby… Ja w samym mieście nie znajduję nic wzruszającego, choć oczywiście parę świątynek zaliczam… A potem wybieram się do pływającej wioski Chong Khneas (mijając malownicze ale też przebiedne nadrzeczne wioski osadzone na palach). Gorąco zachęcam do tego, żeby nie dawać zarobić monopoliście, który organizuje łodzie do Chong Khneas – nie dość, że rozwalił całe nabrzeże, żeby zbudować olbrzymią przystań, to próbuje – za pomocą ochroniarzy – zabronić indywidualnego przejazdu w kierunku pływającej wioski, co jest dla mnie mocno irytujące, zwłaszcza, że wioseczka, którą się przejeżdża po drodze, jest bardzo malownicza. Po dłuuuuugich negocjacjach, przyjeździe policji(!) udaje mi się wymóc prawo przejazdu. Na pohybel monopolistom!;)

Cambodia, 2020.02-03 part 1: Poipet, Battambang

First Contact // Pierwszy kontakt

Cambodia welcomes me with a slight disorder (btw, the rumours about border officers trying to charge for “express” visa service have proven to be true; my non-express service took around 5 minutes though), omnipresent in side roads of Poipet border town (make sure to stray away from the main road for a while, to witness how everything is being constructed and overconstructed in anticipation of future tourist invasion).

Those thick lines on the map look trustworthy… And they kind of should, however, most of those roads are under (re)construction, which will not only slow you down but also throw a lot of dust in your face…

//

Kambodża przywitała mnie lekkim rozgardiaszem (przy okazji sprawdziły się pogłoski o nienachalnym, acz obecnym zwyczaju dopraszania się o uiszczenie dodatkowej opłaty za “ekspresowe” wystawienie wizy na przejściu granicznym; moja nieekspresowa usługa zajęła jakieś 5 minut), utrzymującym się wciąż w zakamarkach przygranicznego miasta Poipet (warto zboczyć z głównej drogi, przecinającej je na pół i obejrzeć, jak wszystko nagle się buduje, przebudowuje i nadbudowuje, w oczekiwaniu na przyszłą inwazję turystów).

Na mapie grube linie, oznaczające główne drogi, wzbudzają zaufanie. I właściwie zasłużenie, pominąwszy fakt, że większość z tych dróg jest tworzona albo przetwarzana, co skutkuje częstymi przewężeniami, spowolnieniami i wszechobecnym kurzem…

Battambang

First stop for real – Battambang. Here I find the almost dry Sangker river (they weren’t joking about dry season! Tourist boats that connect with Siem Reap can hardly pull through, grinding against the shallow bottom; it is plain to see that the river banks are being redesigned and remodelled too, which results in a huge mess), a couple of temples (including the most famous one – Ek Phhom, older than Angkor Wat), market places… And the most surprising accommodation in Lucky Hostel, where the low price includes… a swimming pool, neatly hidden in the reception area!

I am also lucky to meet one very kind family who invite me to their house in the suburbs. I stay there for a couple of days, touring the area, experiencing the slow and hot villagey-farmerey life…

//

Pierwszy prawdziwy przystanek… Battambang. A w nim prawie wyschnieta rzeka Sangker (pora sucha jest naprawdę sucha! Turystyczne łodzie, kursujące do Siem Reap ledwie wyrabiają, szorując tu i ówdzie po dnie; widać również, że jesteśmy w środku procesu przekonstruowania nabrzeża, co owocuje straszliwym rozgardiaszem), parę świątyń (w tym ta najsłynniejsza, Ek Phnom, starsza od kompleksu Angkor Wat), targowiska… I najbardziej zaskujący budżetowy nocleg w Lucky Hostel, w cenie którego jest… basen, sprytnie ukryty tuż przy recepcji!

Mam też szczęście trafić na przemiłą rodzinę, która zaprasza mnie do siebie na przedmieścia. Zostaję tam parę dni i jeżdżę po okolicy, doświadczając powolnego i upalnego życia farmersko-wioskowego…

Thailand, 2020.02

Thailand… one more time (cycling from Bangkok to Cambodia). // Bangkok raz jeszcze… Rowerem z Bangkoku do Kambodży.

Assumption Cathedral, Bangkok // Katedra Wniebowstąpienia:

Lumpini Park, Bangkok

Chatuchak Market

Wang Saen Suk (Buddhist Hell // buddyjskie piekło)

Wat Sothon Wararam Worawihan (+the town of Chachoengsao)

In between // Pomiędzy

Philippines, 2020.01

Philippines one more time // Filipiny raz jeszcze

A short post this time, mostly photography-filled. And divided into four sections: Lake Taal volcano eruption – Tablas Island – Banton Island – Back to Manila via Lucena + bonus (timetables of ferries connecting different towns/islands).

Tym razem krótki wpis, przede wszystkim fotograficzny. I podzielony na cztery części: wybuch wulkanu-wyspa Tablas-wyspa Banton-droga powrotna do Manili przez Lucenę + bonus w postaci zdjęć harmonogramów kursów promów między poszczególnymi wyspami/miejscowościami.

Lake Taal Volcano Eruption // Wybuch wulkanu na jeziorze Taal

Tablas (Romblon province)

Banton (Romblon province)

On my way back to Manila via Lucena // Z powrotem do Manili przez Lucenę

Ferry timetables // Rozkłady jazdy promów

 

Laos, 2017.02

(Scroll down for videos and photos:)

My stay in Laos triggered a reflexion on directions and boundaries of tourism industry development, the development that caters for more and more spleen-ed and lazy tourists (did I just say tourists? My bad – I mean, travelers… None of the thousands or millions of youngsters scaling the very same banana pancake trail would ever want to be called a tourist) and brings them the most amazing and authentic experience. Laos is a great place to ponder on it as – compared with neighbouring countries – their tourism awesomeness level is very moderate, nevertheless, the Laotians keep trying to somehow sell their resources to the visitors. And how, you might ask? They wrap the same old product, pimping it with the “adventure” and “authenticity”. I put those terms in inverted commas because oftentimes that “adventure” boils down to just laying back and letting the guide (of varying degree of competence) do the job and bring the customer to places that he himself could easily reach if he only made a small effort (instead of walking to a nearby village or waterfall just asking the locals about the way many people would hire a guide, who in turn hires a boat that you don’t need and organizes food that you can easily buy yourself). As for the “authenticity” bases on the homestay system: the tourist takes the best spot in the house while the hosts hide in the corners and both parties live next to each other, one being a very profitable piece of furniture/animal and the other – a monkey to take photos of. You can go very “authentic” with all the daytrips available from your local tour operator – you can see the real dwellers of villages, doing their traditional stuff using their traditional ways… That is, until the tourist’s visit is over – then they pack all the traditional stuff up and get back to real life. Some might say – so what, as long as they are earning money that lifts them from poverty… And it is true, to some extent. It’s just that the way that the money goes from the tour operator to the hands of local villagers is not always a very straight one. Oh, and most of tourism-related businesses are foreigner-owned (an interesting thing: you can see a switch in the ownership from Western hands to Chinese hands; either way, it seems that Laotians don’t have the skills, and – more importantly – the capital to own anything in their country).

And one more thing money-wise: it seems that the locals are pretty good at turning the Westerner’s guilt (that applies to the Americans in particular as their bombs punctured the country so badly that the forest fauna has not yet recovered to this day) into money – they charge you everywhere and for everything. Although the whole region is perceived as cheap, Laos, when compared with the neighbours, seems a little expensive, especially given the comparatively modest quantity and quality of tourist attractions.

And I don’t want to discourage you from visiting Laos – not at all! You just need to realize that with those numbers of people visiting the country – and this number is constantly growing as more and more people decide to have a “gap year” and find the true self somewhere on the way (plus hordes of Chinese tourists with their own travel culture; avoid traveling anywhere in Asia the months of January/February, April and early October as these are the times where they all flock to spend their holidays abroad) – this kind of tourism market deformation cannot be avoided. The more you want the authentic experience, the more authentic-ish product you get… And if you want a deeper level of authenticity and uniqueness – the industry will find a way to cater for your needs.

But enough complaining now… Let’s begin the tour. Laos is actually a nice place to visit – beautiful landscapes, numerous temples, picturesque villages, warm and helpful people. And try hitch-hiking there – they don’t even understand the concept but hey are very willing to help you out, including hosting you for the night when you get stuck on the way.

Just ignore the tourist folklore, all the hawkers and children trying to get money from you (whoever taught them that should be severly punished) and find your own way of exploring the beauty of the country.

***

Pobyt w Laosie zachęcił mnie do refleksji nad kierunkami i granicami rozwoju przemysłu turystycznego, celem zapewnienia coraz bardziej znudzonym i rozleniwionym turystom (przepraszam, podróżnikom, żaden z tysięcy a nawet milionów młodych ludzi, przemierzających dokładnie ten sam szlak po Azji Środkowo-Wschodniej, nie życzyłby sobie, żeby go nazwać turystą) jak nawspanialszych i jak najbardziej autentycznych doznań. Laos jest idealnym miejscem do takich rozważań, bo – porównując go z sąsiednimi krajami – nie dysponuje nadmiarem charakterystycznych atrakcji, a mimo to, swoje skromne zasoby próbuje jakoś sprzedać. A jak? Otóż opakowując na nowo to, co wszyscy znamy, umiejętnie operując czynnikiem “przygodowości” i “autentyczności”. Opatrzyłem te pojęcia cudzysłowem, bo w wielu przypadkach ta “przygodowość” oznacza kompletne lenistwo oraz brak samodzielności turysty, zagospodarowane przejęciem danego osobnika/grupy pod opiekę lokalnego – mniej lub bardziej kompetentnego – przewodnika i prowadzenie go do miejsc, do których sam by dotarł przy odrobinie wysiłku (zamiast przejść się do pobliskiej wioski czy wodospadu, pytając o drogę, wiele osób zatrudnia przewodnika, który z kolei wynajmuje łódkę i przygotowuje po drodze posiłek). Z kolei “autentyczność” opiera się np. na homestayach, tworzących już dość solidną gałąź biznesu, polegających na tym, że turyście przydziela się najwygodniejsze miejsce w chacie, podczas gdy rodzina mości się po kątach i przez parę dni jedni żyją obok drugich, traktując się z jednej strony jak dziwnego (i dochodowego) egzotycznego zwierza i z drugiej strony jak małpy do ofotografowania (tym bardziej atrakcyjne, im bardziej tradycyjnie wyglądające i tradycyjnie wykonujące tradycyjne czynności). Wiele “autentycznych” wrażeń dostarczają też rozmaite daytripy, podczas których odwiedza się prawdziwych mieszkańców wiosek, wykonujących rozmaite tradycyjne rękodzieła, tradycyjnie przyrządzających tradycyjne potrawy itp. Natychmiast po zakończeniu wizyty, mieszkańcy rzucają całą tą tradycję w kąt i wracają do normalnych zajęć. Ktoś powie- i cóż z tego, przynajmniej pieniądze z tego przedstawienia trafiają do lokalnych społeczności… I jest w tym sporo prawdy, choć droga, którą gotówka przebywa od organizatora do szeregowego wieśniaka, bywa dość kręta… Swoją drogą, organizator ten często jest obcokrajowcem (przy tej okazji krótka dygresja: o ile do niedawna wszelkie biznesy turystyczne tworzyli biali ludzie z Zachodu, to obecnie nie da się nie zauważyć, że coraz większej ilości miejsc – na razie przede wszystkim hoteli i hosteli – szefują Chińczycy; Laotańczycy najwyraźniej nie mają zmysłu organizacyjnego, a przede wszystkim kapitału)…

I jeszcze parę słów w sprawie pieniędzy – Laotańczycy zmyślnie wykorzystują poczucie winy Zachodu (zwłaszcza Amerykanów, którzy tak im podziurawili kraj bombami, że do tej pory nie odrodziła się fauna leśna) i kasują wszędzie i za wszystko. I za dużo… Choć według standardów europejskich cały region jest tani, to na tle krajów ościennych, Laos wypada dość drogo, zwłaszcza zważywszy na brak spektakularnych atrakcji turystycznych.

Nie chcę bynajmniej zniechęcać do zwiedzania Laosu, wręcz przeciwnie… Po prostu przy takiej liczbie odwiedzających – a liczba ta będzie wzrastać, bo co roku miliony ludzi robią sobie “gap year” i ruszają w drogę celem odnalezenia siebie w pięknych okolicznościach przyrody (do tego dochodzą chmary chińskich turystów, którzy – oprócz tego, że zawsze zjawiają się w dużych ilościach – reprezentują dość specyficzną, hm, kulturę podróżowania; terminy, w których należy spodziewać się chińskiej inwazji w całej Azji to styczeń/luty, początek października, okolice kwietnia) – taka deformacja rynku turystycznego jest nie do uniknięcia… Miliony ludzi pojawiają się, oczekując/żądając autentycznych i niepowtarzalnych doświadczeń, zatem rynek odpowiada na te potrzeby oferując namiastkę tej autentyczności (bo przy takich liczbach odwiedzin na autentyczną autentyczność nie ma szans)… A skoro ta namiastka nam nie wystarcza, skoro potrzebujemy pogłębionej “autentyczności” i wyjątkowości, rynek kombinuje i wykonuje wygibasy, żeby tylko nam zaoferować produkt, jak najbardziej zbliżony do naszych oczekiwań…

Dość narzekań, czas zabrać się za zwiedzanie:) Bo w Laosie wcale nie jest źle – ładne pejzaże, rozliczne świątynie i świątynki, malownicze wioski, sympatyczni i uczynni ludzie. Acha, i spróbujcie autostopu – choć większość Laotańczyków nie rozumie tej idei, to zrobi wszystko, żeby Wam pomóc, łącznie z ugoszczeniem na noc… Wystarczy tylko przymknąć oko na cepeliowość, opędzić się od wszelkiej maści naganiaczy, pogonić dzieciaki z wyrobionym automatyzmem proszenia białego o pieniądze i znaleźć swój sposób na zachwycenie się miejscem, które odwiedzamy.

Poniżej znajdziecie parę filmików i garść zdjęć z mojej wycieczki.

Free the Bears Laos:

Healer’s Visit: