South Korea North to South by bike / Rowerem po Korei Południowej, 2014.06

A handful of remarks about cycling Korea:
First of all: Do it. The East cost in particular is a good place to do it – 90% of the route is flat, the cycling track (called Romantic Road of Korea) runs from the very North to the very South (except for the spots where it disappears – from the way it looks on roadside maps it will probably be made soon). There is plenty of expected and unexpected attractions on the way, you should plan many stops.
Second (and this applies to traveling in South Korea in general, not just by bike): Koreans are supernice and uberhelpful. They might sometimes seem a little lost and unable to act without using their smartphone but they will never ever leave you with your problem unsolved. If they don’t know the answer to your question, they will ask their smartphone. Or a friend. Or they will call their mom. And if the mom doesn;t know, she will call her friend. And then call back. I didn’t make that one up – Koreans really do everything they can to help you out, even if your trouble is not even a real trouble. I was guided around the city in the middle of the night just to find an ATM that would accept my card (note: you will not always be successful with ATMs in South Korea… Just be patient, keep trying; if the first machine doesn’t work, the second one will… And if it doesn’t, then the fifth one, or maybe the tenth one will. The 15th ATM will almost definitely do the job), when I arrived in an unknown town some random people helped me to find a place to stay; though I often had to use body language to communicate (English is not very very widely spoken, especially in small places) I would always get the information I needed. The Korean striving to achieve the goal, the efficiency and willing to help the other got me really amazed.
Third: Jinjilbang. Remember that word well if you are traveling on a tight budget accomodation-wise (tight like 5k-10k won). It stands for a public bath, open 24/7, with a relax space that you can use for sleeping after you enjoyed your bath, sauna and jacuzzi. Another accomodation option that I tried were the famous Love Motels – it is actually the best deal when you’re traveling in a team of two, especially if you have some romantic plans. For a single traveler it comes out a little more pricey, but you can always negotiate the price, sometimes even by 50% (but not in the high season).
Fourth: Even if it so happened that you got teleported to Korea without any preparation at all – no worries. Everything in Korea, especially those more touristy places are neatly organized and roadside maps will show you pictures of what you might want to see.
Fifth: When visiting tourist attractions – ask about the free guide at the gate. They can sometimes be really competent people!
Sixth (last): June is a good time for such trip – not too hot, not too cold; and the beaches are not crowded (the water is terribly cold, though).

Anyway, here comes a highly subjective selection of things to see (presented to you in North to South order).

***

Garść uwag odnośnie podróżowania rowerem po Korei:
Po pierwsze: Warto. Zwłaszcza wschodnie wybrzeże się do tego świetnie nadaje – przez 90% trasy jest płasko, trasa rowerowa (nazwana zresztą Romantic Road of Korea) jest wyznaczona od samej północy aż po samo południe (poza fragmentami, gdzie nagle znika – w tych miejscach prawdopodobnie niedługo powstanie, sądząc po wyglądzie rozmieszczonych po drodze map). Atrakcji – spodziewanych i niespodziewanych – na trasie jest sporo, liczcie się z częstymi przystankami.
Po drugie (i dotyczy to podróżowania po Korei Południowej w ogóle, nie tylko rowerem): Koreańczycy są przemili i arcypomocni. Czasami sprawiają może wrażenie nieco pogubionych i niezdolnych do działania bez smartfona, ale nigdy, przenigdy nie pozostawią Was z nierozwiązanym problemem. Jeśli sami nie znają odpowiedzi na Wasze pytanie, to zapytają wspomnianego smartfona. Albo kolegi obok. Albo zadzwonią do mamy. A jeśli mama nie wie, to zadzwoni do koleżanki. Po czym oddzwoni do Waszego bezpośredniego rozmówcy. Niczego nie zmyślam – Koreańczycy zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby wydostać Was z opresji – nawet jeśli opresja ta jest ledwie opresyjką, albo najzwyklejszym przejawem ciekawości. Chodzono ze mną w nocy przez pół miasta, byle pomóc mi znaleźć bankomat obsługujący moją kartę (tu ważna uwaga: nie zawsze się Wam uda i nieraz bankomat odmówi współpracy z zagranicznym plastikiem – nie załamujcie się, próbujcie dalej; jeśli pierwsza machina nie zadziała, to zadziała druga… A jak nie druga, to piąta, a prawie na pewno dziesiąta; piętnasta na prawie 100%), gdy wylądowałem wieczorem w nieznanym mi mieście – grupa przypadkowo spotkanych osób wspólnymi siłami znalazła mi tani hotel; choć często musiałem porozumiewać się na migi (z angielskim, zwłaszcza na prowincji, bywa słabo), to zawsze uzyskałem potrzebną mi informację. Koreańskie dążenie do osiągnięcia celu, skuteczność i pomocność naprawdę mi zaimponowały.
Po trzecie: Dzindzilbang. To słowo należy zapamiętać, jeśli zależy Wam na tanim (5.000 – 10.000 wonów) noclegu. Oznacza publiczną łaźnię, otwartą 24h na dobę, z przestrzenią do odpoczynku po kąpieli, w której, po wykąpaniu się, wysaunieniu i wyjacuzzieniu można wylegiwać się i spać do oporu. Inną opcją noclegową, którą wypróbowałem, są tzw. Love Motels, najbardziej opłacają się, gdy podróżuje się we dwójkę, zwłaszcza jeśli dwójka ta nosi się z zamiarami romantycznymi. W pojedynkę wychodzi trochę drożej, ale warto się potargować, cena może zostać obniżona nawet o połowę (choć raczej nie w sezonie).
Po czwarte: nawet gdybyście zostali teleportowani bez żadnego przygotowania merytorycznego, wszystko w Korei, zwłaszcza w miejscach turystycznych, jest ładnie oznakowane, na przydrożnych mapkach możecie sobie pooglądać obrazki, które dadzą Wam pojęcie, co warto w okolicy zwiedzić.
Po piąte: Odwiedzając rozmaite atrakcje turystyczne – pytajcie na wejściu o darmowego przewodnika w j. angielskim. Bardzo często to bardzo kompetentne osoby.
Po szóste, i ostatnie: czerwiec to dobra pora na wycieczkę – nie za gorąco, nie za zimno, nie za tłoczno na plażach (za to woda lodowata).

Zapraszam zatem do subiektywnego przeglądu atrakcji (podanych w kolejności północ-południe).

DMZ (Demilitarized Zone / Strefa Zdemilitaryzowana)

A sort of practical advice: in order to get into DMZ you need a special permit, which can be obtained in the centre 10 km away from the entrance to the zone. However, to get the permit, you need to have a car. Which means that – in theory – there is no way a tourist like myself could get one. Luckily, the soldiers guarding the DMZ entrance are humans, too, and helped me hitch-hike a car, whose driver had the necessary permit. Mr Kim was a bit suprised at first, but immediately he and his family sitting in the back becam every friendly with the new passenger, somewhat sweaty and un-fresh from long-time cycling uphill.
Once you get in the DMZ, you can look as much as you want at “the other side” but, frankly speaking, there is not that much to see. A couple of mountains and hills. No sign of Northern Koreans hiding out in the bushes.
We spend more time in the museum, where we find lots of 100% biased pro-South point of view on the history of North-South Korean conflict. The strangest are the pompous words about the greatness of the achievement which was the establishment of the Demilitarized Zone. But still, there is a whole lot of documents and object from the conflict to be seen in the museum.

***

Parapraktyczna rada: żeby dostać się do DMZ trzeba uzyskać zezwolenie w centrali zlokalizowanej jakieś 10 km od wjazdu na teren zamknięty. Aby uzyskać zezwolenie, należy posiadać samochód. Tym sposobem, przynajmniej teoretycznie, możliwości wstępu dla turysty takiego jak ja nie ma. Całe szczęście koreańscy żołnierze strzegący dostępu do DMZ to też ludzie i pomogli mi złapać na stopa samochód, którego kierowca dysponował już pozwoleniem. Pan Kim był z początku nieco zaskoczony, ale zarówno on jak i cała jego rodzina, ulokowana na tylnym siedzeniu, bardzo życzliwie podeszła do nowego pasażera – spoconego i nieco nieświeżego po pół dnia pedałowania pod górę.
A w DMZ można sobie popatrzeć na “drugą stronę”, choć nie ma za wiele do oglądania. Ot, trochę gór i pagórków. Próżno wypatrywać Koreańczyka z Północy ukrywająego się w krzakach.
Więcej czasu spędzamy w muzeum, które prezentuje nie silący się na obiektywizm, skrajnie pro-południowy punkt widzenia na historię konfliktu na Półwyspie Koreańskim. Najdziwniej jednak brzmią pompatyczne zdania o wspaniałości osiągnięcia, jakim było ustanowienie Strefy Zdemilitaryzowanej. Bez brnięcia w złośliwości, należy docenić wielość dokumentów i obiektów związanych z konfliktem, zgromadzonych w muzeum.

Hwajinpo

Stop by the picturesque lake and visit the summer residence/castle of Kim Il Sung as well as – much more modest – Syngman Rhee villa.

***

Warto się zatrzymać nad malowniczym jeziorem i zwiedzić letnią rezydencję/zamek Kim Ir Sena, a także sporo skromniejszą “daczę” Syngmana Rhee.

Sokcho

I only dropped by for a short while (to sleep there basically) so I can’t say too much about the place, except that it has an awesome jinjilbang (located far from the centre, though). And a nice park full of interesting sculptures.

***

Wpadłem tu tylko na chwilę, głównie w celach noclegowych. Polecam zatem tutejszy jinjilbang (zlokalizowany kawał drogi od centrum, ale bardzo przyjemny). I park, w którym sporo ciekawych rzeźb.

Gangneung

You can read about Gangneung festival HERE.
This is the place where my bicycle trip started (I cycled up North and then back South). And it started with the purchase of a second-hand bike in a shop near the bus terminal (the price to pay for a decend bike is 40.000 – 50.000 won; it makes no sense to invest in rental if you are planning to cycle more than a couple of days). By the way – big respect for the guy from the Tourist Information Centre near the terminal. First, he tried to help me find the second-hand bike shop by marking the location on the map (not so precisely). When, after an hour or so of fruitless search, I came back to him, he instantly locked his booth, got on his motorbike and gave me the ride to the exact location! Awesome!

***

O festiwalu w Gangneung możecie poczytać (i pooglądać) TUTAJ.
Tutaj zaczęła się moja wycieczka rowerowa (jechałem stąd najpierw na północ a potem z powrotem na południe). A zaczęła się od zakupu używanego roweru w sklepie niedaleko dworca autobusowego (koszt całkiem sensownego wehikułu to 40.000 – 50.000 wonów, nie opłaca się wynajmować, jeśli będziecie jeździć dłużej niż parę dni). Przy okazji – szacunek dla kolegi z przydworcowego Punktu Informacji Turystycznej. Najpierw próbował mi pomóc w znalezieniu rzeczonego sklepu rowerowego dość nieprecyzyjnie umieszczając go na mapie. Gdy, po godzinnych poszukiwaniach, wróciłem “z reklamacją”, facet … zamknął swoją budkę informacyjną, odpalił motocykl i podwiózł mnie na miejsce. Porządna obsługa.

Samcheok

Plenty of spectacular caves here but I have visited none as I only popped in for a night. And made friends with two charming sisters working in NS Motel. And a bicycle repairman (first flat tyre!).

***

Wszędzie dookoła pełno efektownych jaskiń, ja jednak nie zwiedziłem żadnej, bo wpadłem tu tylko na nocleg. Przy okazji poznałem dwie urocze siostry, pracujące w NS Motelu. I speca od napraw rowerów (pierwszy “kapeć”!).

Haesindang Park

Also called “Penis park”. Full of sculptures representing just what you are expecting them to be representing. This strange sculptural obsession of Sinnam villagers originates from long, long time ago as this is precisely when one virgin drowned in the sea. When next morning the fishermen set of catching fish and found their nets empty, they made this odd logical link: virgin in the sea = sea not fertile = empty nets. The solution they came up with was even more odd: they decided to take the matter in their own hands (literally!) and, um, impregnate the sea. It is said to have been successful and the tradition of “impregnation” is said to be still practiced…
In the park you can also find a musem presenting traditional, less obscene, techniques of fishing. Neatly designed exhibitions. Worth a visit.

***

Zwany także “Parkiem penisów”. Pełen rzeźb przedstawiających to, co w nazwie. Dziwna rzeźbiarska obsesja mieszkańców wioski Sinnam wzięła się stąd, iż dawno, dawno temu, pewna dziewica utopiła się w morzu. Gdy nazajutrz rybacy wyruszyli na półów, wrócili z pustymi sieciami. Zaczęli się głowić nad przyczyną i połączyli w logiczny ciąg zdarzenia: martwa dziewica w morzu = “niepłodne” morze = puste sieci. Rozwiązanie, które przyszło im do głowy, było jeszcze bardziej oryginalne: otóż rybacy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce (dosłownie!) i, hm, zapłodnić morze. Ponoć poskutkowało, a tradycja “zapładniania” morza jest ponoć praktykowana do dziś…
W parku znajduje się również muzeum, prezentujące tradycyjne, nieobsceniczne techniki połowów. Pomysłowo zaprojektowane ekspozycje. Warto.

Yeongdeok

An unplanned stop, but I’m far from regretting. They have a nice jinjilbang here (near the supermarket), there is a temple (away from the town, amidst rice fields) and there is Mr Kim: I met him accidentally in front of the shop and he decided he would not let me leave Yeongdeok until he would have shown me around. And so he did, leading me to the temple, feeding me with some tasty noodles and beer. Big thanks!

***

Przystanek z konieczności, ale nie żałuję. Jest tu bardzo przyjemny jinjilbang (w pobliżu supermarketu), jest świątynia (kawałek za miastem, pośród pól ryżowych), jest też Pan Kim: poznany zupełnie przypadkowo pod sklepem, przesympatyczny gość, postanowił sobie za punkt honoru oprowadzić mnie po miasteczku przed moim wyjazdem. Pokazał mi świątynię, nakarmił i napoił. Piękne dzięki!

Yangdong village / Wioska Yangdong

On the way to Gyeongju you can find a UNESCO-listed village. I read that not that long ago the village dwellers were very friendly with the tourists. But with the intensity of tourism nowadays some of them just turned to commerce, and others are simply fed up with all the crowds peeping through their windows. Nevertheless, the traditional architecture looks beautiful, and people still live inside. In theory you should buy a ticket to roam around but practically it is impossible to check it.

***

Po drodze do Gyeongju, UNESCOwa wioska. Ponoć do niedawna jej mieszkańcy chętnie zaprzyjaźniali się z turystami. Jednak przy obecnym obłożeniu, część lokalsów przerzuciła się na gastronomię i pamiątki, a pozostali mają serdecznie dość gapiów zaglądających im przez okna. Tak czy inaczej – bardzo ładna tradycyjna architektura, w dodatku zasiedlona przez ludzi z krwi i kości. Teoretycznie obowiązuje bilet wstępu, praktycznie nie da się tego skontrolować.

Gyeongju

One big open air museum, where all around you get confronted with the glorious past of Silla empire. Gyeongju looks a bit like Ayutthaya in Thailand, though it on a smaller scale and more sterile.
The biggest attraction is Bulguksa temple (UNESCOed) located out of town; you can skip the other UNESCO thingie – the Seokguram grotto; not only you are not allowed to take pictures here but also there is not much to photograph, really: the famous Buddha statue is kept behind the glass and surrounded with steel masts.
For accomodation look around the railway station – you can find yourself a bed in a clean dorm for 15-20k won.

It is in Gyeongju that I said goodbye to my bicycle – a fourth flat tyre was enough for me. I hopped on a bus to get me to Busan.

***

Jeden wielki skansen, w którym można na każdym kroku natknąć się na wspomnienia po imperium Silla. Gyeongju przypomina trochę Ayutthaya w Tajlandii, tyle że skala mniejsza i bardziej tu sterylnie.
Największą atrakcję stanowi umiejscowiona kawałek za miastem świątynia Bulguksa (UNESCOwa), można za to sobie odpuścić inną UNESCOwą miejscówkę – jaskinię Seokguram; nie dość, że nie wolno tu robić zdjęć, to w dodatku nawet nie ma czemu – słynna figura Buddy jest umieszczona za szybą i otoczona metalowymi stelażami.
W sprawie noclegu najlepiej rozejrzeć się wokół dworca kolejowego – w granicach 15-20.000 wonów dostaniemy łóżko w czystym i pachnącym hostelu.

W Gyeongju pożegnałem się z moim rowerem – czwarty kapeć, kolejne naprawy przestały mi się opłacać. Ostatni fragment trasy przebyłem w komfortowym autobusie.

Beomeosa, Busan

In Busan I only visited one place but a major one: the Beomeosa temple. Not only the (reconstructed) buildings themselves are impressive but I was also was lucky to be guided by the best guide ever – Mrs So Young (and what a cool name to have!). She made my visit to the temple meaningful…

***

W Busan zobaczyłem jedno miejsce, za to nie byle jakie: świątynię Beomeosa. Nie dość, że sama (zrekonstruowana) budowla robi wrażenie, to jeszcze trafiłem na świetnią panią przewodnik – o nieźle brzmiącym imieniu (So Young – po naszemu “Jakże młoda”). Dzięki jej wyjaśnieniom zwiedzanie świątyni nagle stało się całkiem sensowne…

Manjaggul Lava Tube, Jeju Island / Korytarz lawowy Manjaggul, Wyspa Jeju

My last stop in South Korea – Jeju Island. I reached it onboard overnight ferry (on which I met a retired truck driver who raked everybody’s ears with folk-disco music played from his pocket boombox; for the finale he danced for me and then bought me a beer; he kept talking to me for hours, not caring that I speak no Korean at all).
I had not much time to sightsee the island called the Hawaii of Jeju (maybe it is for the best – I had no opportunity to meet & hate the hordes of noisy Chinese tourists, so sincerely despised by the locals) so I chose one place, a very characteristic one. The Manjaggul cave is the biggest geological formation of this kind – all sculpted by lava. There is a number of smaller lava tubes around, officially closed to visitors (unoficially you can just climb over the fence).

***

Ostatni przystanek w mojej koreańskiej podróży to wyspa Jeju. Dotarłem na nią nocnym promem, na którym poznałem m.in. emerytowanego kierowcę tirów, który uszczęśliwiał współpasażerów melodiami ludowo-dyskotekowymi, puszczanymi z kieszonkowego boomboxa. W ramach finału zatańczył nawet dla mnie a potem postawił mi piwo. Gadał do mnie przez parę godzin, zupełnie obojętny na fakt, że ni w ząb nie rozumiem koreańskiego.
Na wyspie, zwanej koreańskimi hawajami, nie miałem zbyt wiele czasu na zwiedzanie (może to zresztą i dobrze, bo nie miałem okazji zniechęcić się do hord hałaśliwych chińskich turystów nawiedzających Jeju, których miejscowi szczerze nie znoszą), wybrałem zatem jedno miejsce, za to charakterystyczne. Jaskinia Manjaggul to największy na świecie tego typu twór geologiczny, wyrzeźbiony przez strumień lawy. Takich korytarzy jest zresztą w okolicy jeszcze kilka, z tym że oficjalnie wstęp do nich jest wzbroniony (a nieoficjalnie wystarczy przeleźć przez płot).

Gangneung Dano Festival, 2014.05.31


Dano Festival (Danoje) in Gangneung is not just a regular little party. It has been happening every year for over four hundred years (the exact date depends on the lunar calendar, so be sure to check it beforehand; it usually takes place in May or June) and its awesomeness has been confirmed by UNESCO who designated it a “Masterpiece of the Oral and Intangible Heritage of Humanity”. Hence, I needed to check whether the gig was as cool as advertised:) And I wasn’t disappointed.

Korean people respect their culture and celebrate it skilfully. It managed to survive all the numerous invasions (mostly by Japanese troops) and it has always been bringing Koreans together. And during the Dano festival itself for two weeks that culture is manifested in all sorts of forms: mask play, shaman singing, traditional hair dyeing, drums, barbecue, soju (Korean rice-based alcohol) – you will find something that suits your taste. The biggest crowd always gathers to see the big parade that opens the festival: the streets of Gangneung are taken by the representatives of surrounding townships as well as schools, universities and various professional groups.

Check out the videos and photos to feel the magic of the gig.

***

Festiwal Dano (Danoje) w Gangneung to nie byle jakie wydarzenie. Odbywa się co roku od przeszło czterystu lat (święto ruchome, wypadające w maju lub czerwcu), a jego fajność została nawet doceniona przez UNESCO, które wpisało festiwal na listę Arcydzieł Kulturowego Dziedzictwa Ustnego i Niematerialnego. Postanowiłem zatem sprawdzić, czy ta impreza jest rzeczywiście tak wspaniała, jak o niej piszą. I nie zawiodłem się.

Koreańczycy bardzo szanują i umiejętnie celebrują swoją bogatą kulturę, która przez wieki zdołała się oprzeć najeźdźcom (głównie z Japonii) i która do dziś skutecznie spaja naród koreański. A podczas festiwalu kultura owa przez bite dwa tygodnie przejawia się w najrozmaitszych formach: teatr masek, szamańskie śpiewy, tradycyjne farbowanie włosów, bębny, szaszłyki, soju (koreański alkohol na bazie ryżu)… Dla każdego coś miłego. Najwięcej publiczności gromadzi zawsze otwierająca imprezę parada, podczas której ulicami Gangneung dziarsko maszerują przedstawiciele okolicznych miasteczek, wiosek a także szkół, uniwersytetów i różnych grup zawodowych.

Zapraszam do oglądania filmików i zdjęć, coby poczuć ducha festiwalu.