Malacca, 2010.11.23

Malacca is a must-see on Malaysia tourist map. Old colonial streets, eclectic Hinduist, Muslim and Buddhist temples… And – first of all – the Chinatown that has a lot more charm than old boroughs of real Chinese towns. Here in Malaysia, the Chinese put a lot more effort into preserving their own culture. The façades of houses are beautiful not only to look nice for tourists – the owners just like taking care of their property. And in the backyards of shops and in small side streets there is the real Chinese life going on – the life that is gone in post-revolutionary China. Here I meet a certain Charles Cham, a painter exhibiting his works in all important world’s galleries and in his hometown Malacca… he is selling T-shirts with a monkey. A very friendly dude that has a certain view on art critics, he really is liberated through his creation.

In one of tiny Chinese restaurants I I start a conversation with the owner, who starts stuffing me with extra delicacies after hearing my elements of Chinese and after she gets to know I come from the Pope country – she is a freshly converted catholic and we are having an interesting cross-culture talk. She insists that next time I visit her house where she lives with her Portugese husband. And I would love them to visit my place, too.

It is also in Malacca that I have a completely impossible meeting – how possible is it that while walking one of the tiny streets I meet Chuck, the crazy globetrotter whom I had met half a year before in a hotel in Pamukkale? But it happened! Chuck is visiting this town for one day together with his Chinese friend. And that friend of his is from …Lijiang. Though we’re all tired, we won’t finish talking early, that’s for sure!

 

***

 

Melacca to obowiązkowy punkt na mapie turystycznej Malezji. Stare kolonialne uliczki, eklektyczne świątynie hinduskie, muzłmańskie i buddyjskie… I przede wszystkim Chinatown, o wiele bardziej urokliwe niż stare dzielnice miast w samych Chinach, bowiem tutaj, w Malezji, Chińczycy czynią o wiele więcej, by zachować własną kulturę. Fasady domów są piękne nie tylko po to, by podobać się turystom – ich właściciele po prostu lubią o nie dbać. A na zapleczu sklepików i w bocznych uliczkach tętni prawdziwe chińskie życie – takie, którego już nie uświadczysz w porewolucyjnym Państwie Środka. Spotykam tu niejakiego Charlesa Cham, malarza wystawiającego swe prace w uznanych galeriach na całym świecie, a w rodzinnej Melacce… sprzedającego T-shirty z orangutanem. Bardzo przystępny koleś, mający sprecyzowane zdanie o krytykach sztuki, naprawdę wyzwolony poprzez własną twórczość.

W jednej z chińskich knajpek wdaję się w rozmowę z właścicielką która zaczyna mnie zapychać ponadprogramowymi przysmakami, gdy tylko słyszy moje chińskie postękiwania i dowiaduje się, że jestem z kraju papieża – trafiłem na świeżo nawróconą, żarliwą katoliczkę. Nalega, bym przy następnej wizycie odwiedził jej rodzinny dom, w którym pomieszkuje z portugalskim mężem a i ja chętnie ugościłbym w Polsce uroczą panią wraz z jej rodziną…

W Melacce dochodzi również do spotkania zupełnie niemożliwego – bo na ile prawdopodobne jest spotkanie podczas spaceru jedną z uliczek Chucka, odjechanego obieżyświata, którego spotkałem pół roku wcześniej w hotelu w Pamukkale? A jednak! Chuck wpadł tu właśnie na 1 dzień ze swoją chińską przyjaciółką z … Lijiang. Mimo zmęczenia wszystkich stron, rozmowom nie ma końca!