Shanghai, 2010.11.16

I get to Shanghai the right moment – there is the modern art biennial going on, entitled “Rehearsal”. The core of the whole event is the exhibition in Modern Art Museum, located next to the People’s Square. Some of the artists took the title too literally, simply completing their artwork with the documentation of the creative process or just transferring their studios in 1:1 scale. Fortunately, some artists were more creative – for example, Qiu Zhijie filled a room with humorous, useless machines (those female guards who never let you interact with the artwork!), Verdensteatret (Norway) put up a stunning musical-mechanical-image show, Mou Boyan brought his “breathing” animal sculptures… You can’t really find anything you would call entirely new, it all feels very safe, as if nobody wanted to cross any frontiers of political correctness… The exhibition is still an interesting walk through Asian art, with Chinese art being the main focus and some Western bits added here and there.

Next stage of my art-walk is Moganshan 50 district – a charming spot in the town, where buildings that had once been used as factories now have been taken over by numerous modern art galleries, selling products of local artists – one of them better, other worse, but always excessively expensive. And again this thought is haunting me – why no “liberation” in works collected in here? Even those paintings or objects that involve political or revolutionary motifs cannot be interpreted as criticizing anything – they look plain commerce, playing with Western customers’ sensitivity and his love for all things revolting, even if it’s fake and superficial.

I also find time to check out the Shanghai classic – colonial architecture and the Bund, filled with skyscrapers of weird shapes (you can see the panorama of the city taking a lift to the top of those buildings, but this is quite pricey).

Acculturated a little bit I begin my journey back to Poland… All things good can’t last forever… My first stop will be Malaysia.

***

Do Szanghaju trafiam w dobrym momencie – trwa właśnie biennale sztuki współczesnej pod hasłem „Rehearsal (Próby)”. Trzon imprezy stanowi wystawa w Muzeum Sztuki współczesnej, mieszczącego się w sąsiedztwie Placu Ludowego. Kilku artystów potraktowało temat nieco zbyt dosłownie, prezentując obok gotowych prac dokumentację z ich powstawania albo po prostu przenosząc swoje studio w skali 1:1 do wnętrz muzeum. Całę szczęście, nie zabrakło również klimatycznych instalacji, jak choćby sala wypełniona humorystycznymi, bezużytecznymi machinami autorstwa Qiu Zhijie (ach, te panie strażniczki, nie pozwalające na choćby odrobinę interakcji z dziełem!), muzyczno-mechaniczno-ruchomoobrazkowy spektakl Verdensteatret z Norwegii czy „oddychające” zwierzaki Mou Boyan… Trudno tu znaleźć coś naprawdę odkrywczego, razi wręcz pewna zachowawczość i brak chęci przekraczania barier poprawności politycznej, niemniej jednak wystawa stanowi ciekawy przekrój sztuki azjatyckiej, z głównym akcentem na chińską i z paroma doklejonymi dla przyzwoitości artystami zachodnimi.

Kontynuując artystyczną wycieczkę, wybieram się do dzielnicy Moganshan 50 – urokliwego zakątka miasta, w którym budynki służące dawniej za pomieszczenia fabryczne zostały zaanektowane przez rozliczne galerie sztuki współczesnej, sprzedające produkty lokalnych artystów – jednych lepszych, innych gorszych, ale zawsze nieprzyzwoicie drogich. I znowu rzuca się w oczy brak „wyzwolenia” w dziełach tu zgromadzonych – nawet obrazy i obiekty wplatające motywy rewolucyjne i okołopolityczne trudno uznać za krytyczne – sprawiają raczej wrażenie czysto komercyjnych, łechczących mile wrażliwość zachodniego klienta, miłującego w sztuce ferment, choćby fałszywy i powierzchowny.

Znajduję również parę chwil na zwiedzenie szanghajskiej klasyki – dzielnic kolonialnych i Bund, wypełnionego drapaczami chmur w fantazyjnych kształtach (z niektórych budynków można popodziwiać panoramę miasta, wjeżdżając windą na ich szczyt, niemniej przyjemność taka jest dosyć kosztowna).

Pokrzepiony jakże sycącym łykiem kultury, rozpoczynam podróż powrotną do Polski (niestety, wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć). Pierwszy przystanek: Malezja.