Da Qing, 2010.10.19

This time my visit in China was more personal than touristy, thus I will limit myself to describing the interesting para-professional experience in Da Qing and art-oriented sightseeing in Shanghai.

During yet another stay in chilly north (the temperature will soon reach -20 degrees during the day) I had the opportunity to make myself useful: I was invited to do some ordering works in a place schemed for afternoon school for kids. The previous owner of the estate left quite a mess – a lot of work to do and the grand opening will happen in just a couple of days! The reward for the job well done is the possibility of covering the walls with paintings. I am free to choose what to paint and I decide to go for animal world, the idea that the kids enjoy a lot (the classes have already started!), they even help me paint. My presence in the school is highly desired for other reasons, too – I am supposed to pretend an English teacher. Da Qing is a small, provincial town (2-3 millions of people) and a white face can still attract parents, less interested in teaching skills of the lecturer, his whiteness being the key factor. My face is also very useful when distributing our school’s leaflets – it only takes a quarter of an hour to distribute hundreds! Passers-by, shocked to see an European (who also speaks some Chinese), take the leaflets without hesitation; the kids run up to me and ask for more…

I leave Da Qing on the 15th of November, the moment when heavy frost and snow arrive. I will soon miss my school…

 

***

 

Tym razem moja wizyta w Chinach ma charakter wybitnie osobisty, toteż relację z tej części podróży skrócę do minimum, nadmieniając jedynie o interesującym doświadczeniu parazawodowym w Da Qing i artystycznie ukierunkowanym zwiedzaniu Szanghaju.

Podczas kolejnego pobytu na chłodnej północy (codzienne przymrozki, a już wkrótce temperatura dzienna dobije do -20 stopni) miałem okazję uczynić moją osobę pożyteczną: zostałem zagoniony do prac porządkowych w pomieszczeniach mających już za chwilę służyć za sale do zajęć nowo otwieranej szkoły popołudniowej dla dzieciaków. Poprzedni właściciel lokalu zostawił po sobie niezły bajzel, toteż roboty co niemiara, a czas nagli – wielkie otwarcie już za parę dni! Nagrodą za wzorowe wysprzątanie (aż sam nie mogę uwierzyć, że jam ci to, nie chwaląc się, uczynił) jest możliwość udekorowania ścian szkoły malowidłami, których tematykę mogę dowolnie wybrać – zabieram się zatem ochoczo do zapełniania pustych wnętrz najrozmaitszymi zwierzakami, co na tyle podoba się dzieciakom (w międzyczasie rozpoczęły się zajęcia), że przyłączają się do działań malarskich. Moja obecność w szkole jest pożądana również i z innych względów – mam tu również udawać nauczyciela języka angielskiego. Da Qing to nieduże (2-3 miliony mieszkańców) prowincjonalne miasto i biała twarz wciąż potrafi przyciągnąć uwagę rodziców, mniej zainteresowanych kwalifikacjami nauczyciela, a bardziej białością jego gęby. Moja fizjonomia przydaje się także przy rozdawaniu ulotek reklamujących naszą placówkę – w ciągu parunastu minut rozdaję kilkaset egzemplarzy! Przechodnie, oszołomieni widokiem Europejczyka, w dodatku posługującego się podstawowym chińskim, dają sobie wcisnąć ulotkę, zaś dzieci same podbiegają i proszą o więcej…

Da Qing opuszczam 15 listopada, równo z nadejściem ciężkich mrozów i obfitych opadów śniegu. Jeszcze zatęsknię za moją szkołą…