Tehran, 2010.08.28

Our favourite tourist attraction in Tehran is… the embassy of India. We hope to get our visas quickly and smoothly.

But no, nothing is as easy as we thought. After five hours of waiting for a talk with the consul, we are informed that Mr Consul doesn’t know what to do and he needs to call the embassy in Warsaw, but unfortunately it is closed for a holiday right now, please come in two days, goodbye.

Luckily, our host, the unique Ali, is very patient and lets us stay for a couple of more days, cooking new delicious Iranian meals everyday. In the meantime we book our tickets for Sri Lanka – we don’t have to worry about visas there, we just get them at the airport for free. And – finally – we do a little bit of sightseeing in Tehran! While visiting the Golestan palace (a big structure put together under the reign of Qajar dynasty, the last king being famous for his interest in women – they say he had thousands of them – and the liking for spending money, this palace being a good example; it is also a good example of tasteless eclecticism: the West meets the East but this meeting won’t end up in anything good) we meet Z., the girl who had once helped us to find our way to the National Museum. Our conversation starts in a very innocent way – we listen to the criticism of the last Qajar king, who made Iran lose most of its territory, but soon our talk takes an unexpected turn into modern times.

A couple of years ago Z., eminent employee of the National Museum, was organizing quite a big cultural event – it was supposed to be important enough to draw the attention of the infamous president, Mahmoud Ahmadinejad. He wanted to take part – which should be a good thing after all as it would increase the prestige of the act… But… The very last moment he expressed his objection towards the fact that there would be women-reciters appearing on stage. Z., who had worked a lot to prepare the event in its original form, expressed her frustration during a phone conversation with a friend. What she didn’t know was that it was all recorded. For using the words “stupid president” Z. was facing charges that could make her end up in prison (was it because she gave away the secret?) but eventually she “only” got relegated, threatening phone calls and a couple of friends ceasing to talk to her.

During our evening walk through the streets of Tehran (people are busy celebrating the death of Imam Ali – during this celebration adult guys cry like babies, even though the Imam died 1400 years ago; one other feature of the day is organizing meals for passers-by so that it brings good luck to the cook. Without even asking we get a bowl of ash, delicious thick soup) Z. tells us about demonstrations that took place in Azadi street after presidential election fraud. From her window Z. was watching the 3-million crowd and taking photos. Too bad, one of the soldiers “securing” the demonstration spotted her and pointed his gun towards her. And then… A visit in the apartment, a search and the order to delete all photos, occasional insults and “accidental” hit by a policeman a couple of days later…

And so we sit in a café in Artists’ Park (a great place, where all Tehran art bohemians gather – the cultural life in Iran has not died yet, though Khamenei is trying to do his best… Recently he is planning on passing the law banning all kind of musical education) and think about this extraordinary country, destroyed by its own/un-own government and we admire the courage of the people who, in spite of permanent lack of normality, remain friendly and smiling…

We leave Iran with a mix of feelings… We send a bunch of sms to all the friends whom we met on the way (most of them call us back right away) and on the 2nd of September we get on the plane to Sri Lanka (a stopover in Sharjah), ready for new sensations…

 

***

 

Ze stołecznych atrakcji turystycznych odwiedzamy tym razem… ambasadę Indii, licząc na szybki i łatwy odbiór wizy.

Nie jest to jednak tak proste jak byśmy sobie tego życzyli… Po pięciu godzinach oczekiwania na obowiązkową rozmowę z konsulem, zostajemy poinformowani, że pan konsul nie wie, co z nami zrobić i musi zadzwonić do ambasady Indii w Warszawie, ale tak się właśnie nieszczęśliwie złożyło, że tam akurat świętują, proszę wpaść za dwa dni, żegnam państwa.

Całe szczęście, że nasz gospodarz, Ali, jest bardzo cierpliwy i chętnie nas gości, gotując nam coraz to nowe, przepyszne irańskie dania. My tymczasem rezerwujemy bilety na lot na Sri Lankę, gdzie o wizy martwić się nie trzeba, bowiem Polacy otrzymują je za darmo na lotnisku. Zabieramy się też w końcu na zwiedzanie Teheranu – czynność, która, z różnych względów, głównie indyjskich, pozostawała do tej pory na drugim planie. Podczas zwiedzania pałacu Golestan (okazała budowla wzniesiona za dynastii Qajar, której ostatni przedstawiciel znany był z hulaszczego trybu życia – ponoć miał kilka tysięcy kobiet – i rozrzutności, czego dowodem wspomniany pałac, którego wnętrze stanowi przykład dość zaskakującego eklektyzmu – Zachód spotyka się tu ze Wschodem, ale z tego spotkania nie wyniknie nic dobrego) trafiamy na Z., dziewczynę, która pomogła nam się odnaleźć w okolicach Muzeum Narodowego przy okazji naszej poprzedniej wizyty w stolicy. Wywiązuje się dyskusja, zaczynająca się całkiem niewinnie – od krytyki ostatniego władcy z linii Qajar, za którego panowania Iranowi ubyło większej części terytorium, ale wkrótce wkraczamy w obszary o wiele bardziej współczesne i zatrważające. Kilka lat temu Z., wybitna pracownica Muzeum Narodowego, organizowała duży event kulturalny – na tyle znaczący, że chęć uczestniczenia zgłosił wciąż urzędujący niesławny prezydent Mahmoud Ahmadinedżad. W ostatniej chwili zgłosił jednak obiekcje odnośnie programu – nie spodobało mu się mianowicie, że występować będą kobiety-recytatorki i nakazał skreślić ten punkt. Z., która naprawdę sporo się napracowała nad organizacją imprezy w tej formie właśnie, dała upust swej wściekłości w rozmowie telefonicznej. Nie wiedziała, ma się rozumieć, że jej komórka jest na podsłuchu. Z. groziła nawet kara więzienia za użycie sformułowania „głupi prezydent” (czyżby chodziło o ujawnienie tajemnicy państwowej?), ostatecznie skończyło się na degradacji, telefonach z pogróżkami i zerwaniu kilku przyjaźni.

Podczas wieczornego spaceru ulicami Teheranu (właśnie obchodzona jest rocznica śmierci imama Alego, podczas której dorośli faceci płaczą ze smutku, choć przecież minęło już 1400 lat; innym przejawem świętowania jest organizowanie ulicznego poczęstunku dla przechodniów – coby ten uczynek przyniósł ofiarującym pomyślność. Niepytani o zdanie otrzymujemy po talerzu ash, pysznej gęstej zupy), Z. opowiada nam również o demonstracjach, które odbyły się swego czasu na ulicy Azadi. Ze swojego okna Z. obserwowała 3-milionowy tłum i pstrykała zdjęcia. Niestety, dostrzegł to jeden z żołnierzy „ochraniających” demonstrantów i zaczął do niej mierzyć z karabinu. A potem… wizyta w mieszkaniu, rewizja, nakaz wykasowania zdjęć, szykany i „przypadkowe” spałowanie kilka dni później…

Siedzimy sobie razem przy kawie w Parku Artystów (wspaniałe miejsce, w którym zbiera się teherańska bohema artystyczną, bo życie kulturalne jeszcze w Iranie nie umarło, choć Chamenei czyni wielkie starania, by tak właśnie się stało, m.in. forsując projekt ustawy zakazującej nauki gry na instrumentach muzycznych) i dumamy nad tym niezwykłym krajem, gnębionym przez jego własny-niewłasny rząd i podziwiamy hart ducha ludzi, którzy, mimo chronicznego braku normalności, pozostają życzliwi i uśmiechnięci…

Żegnamy Iran z mieszanymi uczuciami, wysyłając garść sms-ów do wszystkich przyjaciół, których tu poznaliśmy (większość z nich natychmiast oddzwania lub odpisuje). Drugiego września wsiadamy do samolotu na Sri Lankę (przesiadka w Sharjah), gotowi na zupełnie nowe doznania…