Tabriz, 2010.08.16

After reaching Tabriz we have to leave our kind Turkish driver who becomes very sad that he won’t be able to see us anymore… And our interaction was limited to just a couple of words in Russian and English.

First thing to do is purchasing tickets to Tehran. It is not easy as we were expecting it to be – it is best to book a couple of days in advance. After some bustle we manage to buy tickets for a night train – second class, 5 dollars per person for some 800 km.

We leave our luggage in lockers and star a one-day sightseeing of Tabriz. Our somewhat chaotic stroll becomes more orderly after meeting Hossein, 20-year old chap, who approaches us in the street, invites us to his house, presents us to his family, feeds us and organizes a walk and bicycle ride in Tabriz, the town of mosques (one of them being one of the oldest in the whole Iran, other one – the Blue Mosque – suffered a lot from the earthquake but it is still impressive with all the remains of mosaics). The must-see place, however, is the Grand Bazaar – really grand, as the total length of its walks sums up to around 13 kilometres! While we sightsee, Hossein loads us with information about Azeri-Turk soul of the region, cultural differences between locals and Persians, about compulsory military service (2 years, he will have to do it soon) and about… moral police, bothering everyone in everyday life. For example, a boy and a girl walking the street can be asked to show their id’s at any time and – if they are not married or brother and sister – they will be punished severely. The worst possible combo is a married woman and a stranger – in that case, if the husband so wishes, the woman can get the death penalty.

Complaints about the regime continue on the train (separate compartments for men and women!). My interlocutor, a medium-rank employee of state petroleum company expresses his views on religious doctrinairism that limits economic development of the country.

By the way – for this kind of money I wasn’t expecting the train to be so luxurious – 5 dollars for 800-kilometre ride in a clean, comfortable sleeper is a bargain!

 

***

 

Po dojechaniu do Tabriz rozstajemy się z naszym sympatycznym Turkiem, któremu robi się bardzo smutno, iż może więcej nas nie zobaczyć… A przecież interakcja między nami ograniczyła się do kilku zaledwie słów po rosyjsku i turecku.

Na początek wybieramy się na dworzec kolejowy, gdzie postanawiamy nabyć bilety do Teheranu. Sprawa nie jest prosta (bilety kolejowe lepiej tu kupować z wyprzedzeniem), ale ostatecznie udaje nam się kupić bilety na nocny pociąg – 2. klasa, 5 dolarów od osoby za ok. 800 km.

Wrzucamy bagaż do dworcowych szafek i rozpoczynamy dzienny obchód miasta. Nasza chaotyczna wędrówka zostaje ukierunkowana przez Hosseina, 20-letniego chłopaka, który przykolegowuje się do nas na ulicy, zaprasza do domu, poznaje z rodziną, odżywia i organizuje spacer i objazd rowerowy po Tabriz, mieście imponujących meczetów (jeden z nich należy do najstarszych w całym Iranie, inny – błękitny – ucierpiał z powodu trzęsienia ziemi, ale wciąż imponuje szczątkami mozaik, wypełniających wnętrze). Warto odwiedzić Wielki Bazar, w którym łączna długość uliczek wynosi ponoć około 13 km! Podczas zwiedzania Hossein opowiada nam nieco o azersko-tureckim charakterze regionu, o różnicach kulturowych dzielących miejscowych od Persów, o obowiązkowej 2-letniej służbie wojskowej, która czeka go już wkrótce, a także o … policji obyczajowej, utrudniającej życie codzienne. Dla przykładu, chłopak i dziewczyna spacerujący razem ulicą mogą zostać w każdej chwili wylegitymowani i – o ile nie są rodzeństwem lub małżeństwem – surowo ukarani. Najgorsza możliwa kombinacja to zamężna kobieta i obcy mężczyzna – w takim przypadku, za zgodą męża, kobieta taka może zostać skazana na śmierć.

Narzekania na władzę powtarzają się w pociągu (osobne przedziały dla kobiet i mężczyzn!). Rozmówca z mojego przedziału, dobrze sytuowany pracownik państwowej firmy naftowej, narzeka na religijne doktrynerstwo, blokujące rozwój ekonomiczny kraju.

A swoją drogą, po pociągu w tej cenie nie spodziewałem się takich luksusów – elegancka kuszetka, czysto i schludnie, w cenie – jak wspominałem – 5 dolarów za 800 km! Dyrekcję PKP należałoby tu przysłać na szkolenia!