Dogu Beyazit to Tabriz, 2010.08.15

We arrive in Dogu Beyazit, the last Turkish town before the border, earlier than the sunrise. After half an hour walk we reach the road leading to the crossing and after 10 seconds we get a lift to that very place. The space between checkpoints definitely has not been designed for pedestrians (those distances!), but the officers, especially on the Iranian side, try to be as helpful as they can (they even have a tourist information office!).

On the other side we are greeted by the famous Khomeini-Khamenei couple, staring at us from omnipresent propaganda posters. We respond to staring with sweating and hop on the bus taking us to the next town, where – after long research – we manage to find some food (during Ramazan almost all gastronomy places are closed until dusk) and even an internet café (the web is operational here, though very slow and many websites are blocked). Without further ado, we stop another Turkish truck – heading for Tabriz, first big city in Iran located on our way. Driving the distance of 300 km takes a surprisingly long time… This is mainly due to our driver’s hospitality, inviting us to meals and – of course – tea, launching endless talks with his friends who always seem to be on the way. We are not that far away when it gets dark. Trucks are not allowed to ride here at night, therefore we stop in nearby café and fall asleep inside the truck, watching a terrible Hollywood movie with LL Cool J playing the lead (dubbed in Turkish).

 

***

 

Wcześnie rano lądujemy w Dogu Beyazit, ostatniej tureckiej miejscowości przed granicą. Po półgodzinnym marszu docieramy do drogi wylotowej prowadzącej do przejścia i po 10 sekundach łapiemy stopa dowożącego nas do celu. Przestrzeń między kolejnymi checkpointami z całą pewnością nie została zaprojektowana z myślą o pieszych (te odległości!), za to obsługa terminala, zwłaszcza po irańskiej stronie, stara się być jak najbardziej pomocna (jest tu nawet punkt informacji turystycznej).

Po drugiej stronie wita nas para Chomeini-Chamenei, łypiąca na nas z wszechobecnych w Iranie plakatów propagandowych. Na łypanie odpowiadamy obfitym poceniem i zaraz wskakujemy w autobus, wiozący nas do najbliższego miasteczka, gdzie – po długich poszukiwaniach – udaje się nam znaleźć coś do zjedzenia (trwa Ramadan i niemal wszystkie punkty gastronomiczne są zamknięte aż do zmroku), a nawet kafejkę internetową (globalna sieć tu działa, choć niemiłosiernie wolno, a wiele stron jest poblokowanych). Nie zwlekając, zatrzymujemy kolejną turecką ciężarówkę – jadącą do Tabriz, pierwszego dużego irańskiego miasta położonego na naszej trasie. Przejechanie ok. 300 km zabiera nam nadspodziewanie dużo czasu, co spowodowane jest głównie życzliwością naszego kierowcy, zapraszającego nas na posiłek i – ma się rozumieć – na herbatę, wdającego się w niekończące się rozmowy ze znajomymi , których bez przerwy spotykamy na drodze. Nie ujeżdżamy daleko, gdy zapada zmrok. W nocy TIRem ponoć nie wolno tu jeździć, zatem zatrzymujemy się przy przydrożnej knajpce i zasypiamy w kabinie, oglądając do snu przeokropny hollywoodzki thriller z LL Cool J w roli głównej (dubbing turecki, ma się rozumieć).