Trabzon, 2010.08.12



Right after we wake up we find a driver willing to give us a lift to Trabzon. The problem is – and we only find out about it after a couple of kilometres’ ride: our helpful Turk is constantly falling asleep (at some point he admits he hasn’t slept for three days) and when he does, he hits the barriers on both sides of the road. We help our driver with a mixture of energy drinks and endless talks. Our actions have an unexpected result – during one of the stops that we make, while I walk away for a couple of minutes, our sleepyhead becomes hyperactive and tries to be very friendly with Magdalena, almost forcing her to bathe with him in the sea…

We have a quick goodbye when we get to Trabzon and head for Iran consulate – we make it just before they close it. Getting the visa, though expensive (75 Euros), is easy as a piece of cake. And it takes a very short time (some obtain it on the same day, we will have to pick it up tomorrow). In the meantime we check in a neat and cheap hotel recommended by tourist information office (one of the best so far!). After waiting through the heat, in the afternoon we start sightseeing. Trabzon seems to be a decent and logically organized city. The first interesting thing we spot is a worn out car decorated with colourful stickers and graffiti, labelled with British registration plate and parked in one of the streets. After a while we locate the owners – two English chaps: Matt and Tom (www.theadventurists.com, check out Mongol Rally), taking their piece of junk (full respect!) to Mongolia as participants of Mongol Rally. Their wreck still looks quite impressive compared with other vehicles taking part – some brave fellows head for Asia in ambulance or fire-fighting trucks… We bring our new friends to our hotel and promise to meet later – now we’re planning to see what seems to be an interesting concert. Unfortunately, when the dusk falls, big crowd of Ramazan-hungry and thirsty locals plus two foreigners get to listen to monotonous recitation of Quran verses performed by not-so-talented reciters. We get back to the hotel disappointed and tired.

***

Po przebudzeniu niemal natychmiast znajdujemy kierowcę chętnego do podwiezienia nas do Trabzonu. Jest tylko jeden problem, wychodzący na jaw dopiero po paru kilometrach wspólnej jazdy. Otóż nasz miły Turek zasypia nad kierownicą (przyznaje się w pewnym momencie, że nie spał od trzech dni) i co jakiś czas zahacza o barierki – raz z lewej, raz z prawej strony. Postanawiamy wzmocnić naszego kierowcę magiczną miksturą energetyczną sporządzoną przez Magdalenę i zalewać go potokiem słów, coby nas dowiózł do celu w jednym kawałku. Nasze działania przynoszą nieoczekiwany skutek – podczas jednego z postojów, gdy tylko oddalam się od tira na parę minut, nasz zaspany Turek ożywia się i stara się przykolegować do Magdy, namawiając na wspólną kąpiel w morzu…

Po dojeździe do Trabzonu żegnamy się pospiesznie i ruszamy do konsulatu irańskiego, docierając na miejsce tuż przed zamknięciem. Wiza, choć droga (75 euro), to arcyłatwa w uzyskaniu i to w krótkim terminie (niektórym udaje się ją otrzymać tego samego dnia, nam wyznaczono termin nazajutrz). W międzyczasie lokujemy się w sympatycznym (i tanim!) hoteliku poleconym przez najlepszy punkt informacji turystycznej, jaki mieliśmy do tej pory okazję odwiedzić. Po przeczekaniu najgorszego upału, ruszamy na zwiad. Trabzon okazuje się być całkiem sympatycznym i logicznie zorganizowanym (cóż za odmiana!) miastem. Nasz wzrok przykuwa ozdobiony kolorowymi naklejkami i graffiti samochód z brytyjskimi tablicami, zaparkowany przy jednej z ulic. Po paru chwilach udaje się nam namierzyć właścicieli – dwóch Anglików, Matta i Toma (www.theadventurists.com, ze szczególnym uwzględnieniem Mongol Rally), gnających w swym rozklekotanym blaszaku ku Mongolii w ramach projektu Mongol Rally. Ich gruchot i tak prezentuje się okazale na tle innych wehikułów biorących udział w akcji – niektórzy śmiałkowie przebijają się do Azji starymi ambulansami czy wozami strażackimi… Kierujemy naszych nowych znajomych do naszego hotelu i umawiamy się na późniejsze spotkanie, a tymczasem wybieramy się obejrzeć coś, co zapowiada się na niezły koncert. Niestety, wraz z nastaniem zmroku, tłum wygłodniałych i wysuszonych Ramadanem miejscowych (plus dwójka turystów) zostaje uraczony monotonną melorecytacją wersetów Koranu w wykonaniu średnio utalentowanych recytatorów. Wracamy do hotelu rozczarowani i zmęczeni.