Alaverdi, Tbilisi, 2010.07.25

We head back to Georgia, trying to avoid all historic monuments. We only stop in Ala verdi, where we find a soviet-style canteen with delicious kebabs just waiting for us. Then we get on a little cable car going up and down the mountain filled with those ugly blocks of flats…

Goodbye, Armenia, we liked a lot all your churches and lovely people that would very often surprise us with some good Polish spoken (always the same story – worked in Poland, then got deported, now trying to get back there) and who always try to be helpful, though sometimes they mistake left for right and vice versa.

In the afternoon we greet Tbilisi again – the city of beautiful facades, sadly all grey, the city of broad roads and deep holes, beautiful girls and rivers of alcohol… We meet our old friends – DJ George Destroy, Vazha from Green Stairs hostel, funky bunch from Rover hostel and all the neighbours… More and more people come, attracted with jolly songs, warm atmosphere and sound of glass clinging…

In Tbilisi our team shrinks in numbers… First our fine art couple leave for Turkey as planned, then – a bad surprise – Bartek has to head back home, too (needless to say, he will be taking our 4×4 Patricia with him). We will have to re-think our traveling plans again… Not right away though, let us first enjoy the beautiful Tbilisi…

***

Wracamy do Gruzji, unikając wszelkich zabytków. Postój organizujemy sobie jedynie w Ala verdi, gdzie namierzamy coś na kształt stołówki, w której objadamy się kebabami serwowanymi przez przemiłą panią. Następnie ładujemy się do wagonika, kursującego między dolną częścią miasta a blokowiskiem zagracającym skarpę kilkaset metrów wyżej…

Żegnamy Armenię, w której poznakomiliśmy się z tyloma sympatycznymi osobami, nierzadko mówiącymi świetnie po polsku (zawsze ta sama historia – praca w Polsce, deportacja, próby powrotu), zawsze chętnymi do pomocy, zbyt często mylących lewo z prawem.

A po południu znów jesteśmy w Tbilisi – mieście pięknych kamienic w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że kolorem tym jest szary, mieście szerokich dróg i głębokich dziur, pięknych dziewczyn i potoków alkoholu… Witają nas starzy znajomi – DJ George Destroy, Wadża z hostelu Green Stairs, wesoła ekipa z Rover hostel, wkrótce dołączają coraz to nowe osoby, zwabione serdeczną atmosferą, głośnymi śmiechami i brzękiem szkła…

Tutaj nasza ekipa się wykrusza – najpierw nasza ulubiona para studentów rusza w kierunku Polski, co jak najbardziej zgodne z planem, potem zaś – niestety – okazuje się, że Bartek musi również wracać do domu, zabierając ze sobą, rzecz jasna, naszą ukochaną Patrycję z napędem na cztery koła… Znów trzeba będzie przemodelować plan podróży… Ale to za chwilę, na razie trzeba wszystkimi zmysłami chłonąć Tbilisi …

2 thoughts on “Alaverdi, Tbilisi, 2010.07.25”

Leave a Reply to mac Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *