Aksaray+Selime+Ihlara 2010.07.05


https://vimeo.com/13476920

Our night ride was full of city and car lights, endless ribbons of smooth roads and heavy rock music. When the dawn came we could admire wavier and wavier landscapes, an early announcement of Kapadocia, first stop on our way. We arrived in Aksaray before noon, found a tourist information centre where they almost spoke English. We got a map of the region and an advice that we should definitely head for Selime.

After a few minutes ride we finally saw those famous conical rock houses forming a whole town; the houses remain undwelled now, some of them are used for storage purposes. It is a true nature’s miracle (assisted with human creativity) resulting from simultaneous eruption of a number of volcanos that covered a huge area with lava that was later subject to long lasting erosion. The rock town in Selime is quite stunning, especially that it is not crowded with tourists that spoil your photo and get noisy… Peace and quiet, emptiness and imagination working to fill those bizarrely shaped houses with people who still populated the place at the end of nineteenth century.

We camp at the bank of the little river that is only clean to some extent. Cows walk by, shepherds stop for a conversation. Surprise, surprise – they speak French as they used to work in Grenoble for a couple of years…

Next day Magdalena and I decide to attack the Mount Hasan that looked so picturesque from the place we were camping. Bartek drives us a little closer only to find that the mountain gets way too big when the distance from it is small. Let’s walk the Ihlara canyon then.

Tired of paying for everything in Turkey we try to find our way around and avoid purchasing tickets. We almost make it but then we come across a guard swimming in the stream going along the valley. Eventually, we spend 5 lira per person and get an invitation for tea in the open air. Our guard tells us the story of his tailor shop that had to be shut down because of the world crisis… But he can’t complain now – in spite of getting paid next to nothing he is enjoying his time in the beautiful place where you spend most of your time in refreshing stream water. Mind the time, we need to sightsee a bit of Ihlara canyon – we say our goodbyes and continue walking.

Not for long… Another guard invites us to his wooden house where he makes his wooden sculptures – snakes, donkey-shaped pipes, you name it… The conversation goes for quite a while, assisted with hot tea and cokies. The canyon is very patient – it is still there when we leave the guard’s post. We were hoping to make it to the exit before the nightfall but it’s quite impossible with all the churches carved in rocks, decorated with icons… 13 km long in total, the canyon let us leave when it was all dark…

***

Nocna jazda dostarczyła nam silnych bodźców w postaci rozjarzonych światłami aut wielopasmowych arterii Stambułu i ciągnących się bez końca gładkich autostrad, których pozazdrościć Turcji mogłoby niejedno europejskie państwo, a zwłaszcza to położone nad Wisłą (mocnych wrażeń dostarczyły nam również ceny na dystrybutorach paliw).

Nadszedł świt i mogliśmy zacząć podziwiać lekko fałdujące, puste pejzaże, coraz to bardziej się wybrzuszające, zapowiadając Kapadocję, pierwszy przystanek na naszej drodze. Przed południem dojechaliśmy do miasta Aksaray, gdzie udało nam się wytropić centrum informacji turystycznej, w którym bardzo miły pan – niemalże mówiący po angielsku – wręczył nam mapę regionu i pomógł nam ukierunkować naszą dalszą jazdę na Selime.

Po paru chwilach jazdy lokalnymi drogami naszym oczom ukazał się widok jakże charakterystyczny dla całego regionu: całe miasteczko skalnych kopców przerobionych na domostwa – obecnie niezamieszkane, choć wciąż tu i ówdzie wykorzystywane w celach magazynowych. Ten cud natury powstał wskutek jednoczesnej erupcji kilku wulkanów, które przykryły lawą olbrzymi obszar, a długotrwała erozja wyrzeźbiła fantastyczne kształty, dla których człowiek znalazł funkcję utylitarną. Kopcowate miasteczko w Selime robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza że nie uświadczysz tu tłumów turystów wchodzących w kadr i psujących nastrój… Cisza, pustka i wyobraźnia zapełniająca domy o fantastycznych kształtach mieszkańcami, których jeszcze w dziewiętnastym wieku było tu mnóstwo.

Wieczorem rozbijamy obozowisko przy brzegu częściowo czystej rzeczki, wzdłuż której przechadzają się krowy. Zaczepia nas paru pastuchów tudzież pastuszków, którzy – niespodzianka! – świetnie mówią po francusku. Kilku miejscowych Turków zaliczyło kilkuletni pobyt i pracę w Grenoble, a jeden z dzieciaków pozostał tam, by się uczyć i wyjść na ludzi (obecnie ma przerwę wakacyjną i pomaga ojcu w wypasie bydła).

Kolejnego dnia postanawiamy wraz z Magdaleną wybrać się na podbój góry Hasan, w pobliże której podwozi nas Bartek. Im bliżej jednak góry, tym bardziej miny nam rzedną – to monstrum na cały dzień albo i dwa wspinaczki. Zmiana planów – postanawiamy zwiedzić wąwóz Ihlara (my z wyłączeniem Bartka, który postanowił spędzić dzień na wypoczynie i zbieraniu sił na kolejny etap podróży). Po długotrwałym obchodzie, udaje nam się znaleźć wejście kuchenne, z którego korzystając nie trzeba płacić za wstęp. Niestety, po chwili trafiamy na strażnika pluskającego się w strumieniu biegnącym pośrodku wąwozu i opłatę (5 lira od osoby) musimy uiścić. Otrzymujemy za to zaproszenie do wychylenia kilku szklanek herbaty – wraz ze strażnikiem, jego krewnymi i znajomymi rozkładamy się na trawie i łamiemy oraz wykręcamy angielski. Nasz strażnik opowiada nam, jak to przed kryzysem posiadał swój zakład krawiecki, w którym szył eleganckie ciuchy dla eleganckich dam – a teraz… Teraz też nie ma co narzekać. Praca strażnika, choć średnio płatna i sezonowa, oznacza nielimitowane korzystanie ze słońca, wody i pięknych okoliczności przyrody. Po przydługim acz ciekawym posiedzeniu przechodzimy do zwiedzania właściwego: po obu stronach wąwozu wydrążono liczne domostwa a także główną atrakcję, czyli kościoły, niektóre w całkiem niezłym stanie, z licznymi freskami. Niczym niezmącone zwiedzanie zostaje przerwane przez kolejnego strażnika, który zaprasza nas do swojej drewnianej kanciapy ukrytej między drzewami. A w kanciapce – galeria sztuki użytkowej wyrzeźbionej w drewnie; węże, fajki w kształcie osła i tym podobne atrakcje. Rozmowa rozkręca się na dobre i nie może się zakręcić, wspomagana herbatką i ciastkami… Wąwóz czeka cierpliwie, w końcu łaskawie rzucamy nań okiem – a jest na co patrzeć i energicznym krokiem zmierzamy do wyjścia, łudząc się, że zdążymy przed zmrokiem (odległość między wejściem w Ihlarze a wyjściem w Selime wynosi ok. 13 km, postarajcie się dobrze zorganizować przemarsz). Do Selime docieramy w nocy, uprzednio wywołując solidną dawkę niepokoju u Bartka i jednego ze strażników. Wszystko dobrze się kończy, co wypada uczcić odpowiednią ilością piwa.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *