Yerevan-Sevan-Gavar, 2010.07.22

We reach Yerevan in the morning and we start with organizing our Turkmen visa that we need in order to apply for Iranian transit visa. Unfortunately, in the embassy we are told that the tourist version is quite impossible to get and to get the transit visa through Turkmenistan we need the Uzbekistan visa first. And there is no Uzbek embassy in Armenia… Baku will be the place where we will try to get all three visas in a row.

Rest of the day is spent on shopping – we visit a number of lovely bazaars as well as a big jewellery mall, where you can see the whole procedure from treating a stone to selling the ring…

We then head to Sevan lake, passing through the town called the same name, where a huge ugly block of flats quarter makes a setting for the most meaningful monument of communism. Imagine a big old rusty ferris wheel with just one cart on the top, surrounded by cows nibbling on grass that covers what once was a big concrete square…

We go along Sevan coast to stop in one bungalow place – we decided to treat ourselves to a little bit of luxury. A real toilet, a fake shower and comfy beds plus waves hitting the wall from the outside… What else do you need?

***

Rano docieramy do Erewania, gdzie pierwszą rzeczą do załatwienia jest wiza Turkmeńska, która z kolei pozwoli nam wyrobić wizę tranzytową przez Iran. Niestety, w ambasadzie dowiadujemy się, że wersja turystyczna w ogóle odpada, zaś by otrzymać wizę tranzytową przez Turkmenistan potrzebna jest wiza Uzbecka. A ta z kolei jest do zdobycia dopiero w Baku – zatem kolejność uzyskiwania wiz przedstawia się następująco: uzbecka, turkmeńska, irańska…

Resztę dnia spędzamy na zakupach – zwiedzamy klimatyczne bazary i ogromny jubilerski dom towarowy, w którym pot szlifierzy, sprzedawców i tłumów klientów przetaczających się przez ciasne i duszne korytarze niemal rozlewa się po milionach pierścionków, kolii i kolczyków…

Następnie kierujemy się na jezioro Sevan, nad którego brzegiem, w miejscowości o tej samej nazwie, wyrosło ohydne blokowisko a także jeden z najbardziej imponujących pomników socjalizmu, a zwłaszcza jego upadku. Wyobraźcie sobie błękit jeziora z jednej strony, spłowiałą zieleń łagodnie falujących gór z drugiej, pośrodku rząd soc-kloców, przed nimi ogromny plac, na którym wyrasta nieczynna od lat karuzela, z jedynym wagonikiem, smętnie dyndającym na szczycie stalowego, pordzewiałego koła. A wszystko to okraszone gromadą krów włóczących się u stóp tejże konstrukcji…

Parę kilometrów dalej wyskakują znienacka znaki zniechęcające do dalszej jazdy – ślepy zaułek za 800 m. My jednak mamy pewne podejrzenia i kontynuujemy podróż. Fakt, że droga dopiero powstaje i chwilami trzeba się telepać po bocznych, wyboistych ścieżkach, ale ostatecznie czeka na nas nagroda w postaci wybrzeża zagospodarowanego kempingami i bungalowami, których wygląd zewnętrzny z początku odstrasza, niemniej jednak zbieramy się w sobie i wbijamy się na nocleg do jednego z nich. Warto było – prawdziwe łóżka, wykładzina, toaleta (zepsuta spłuczka, ale nic to) i – przede wszystkim – jezioro walące niespokojnymi falami niemalże o ścianę naszej chatynki…