Istanbul, 2010.07.01

It felt so hard to say goodbye to Olympos – not even because of the former paradise beach (former – due to crowds frequenting it), flames of Chimera, night scorpions in micro version or beautiful weather… But those dinners at Saban Pansyion, awaited from early afternoon, filling you up until you can’t move… I will definitely miss that.

The first car I hitchhiked was full of hairy Turks, one of them speaking fairly good English …and Serbian thanks to his Balkan study experience. Then a hike with a truckdriver praising the beauty of Kirgistan where he found his wife. He also explained to me that it is impossible to get away from paying traffic fines in Turkey as the first thing that policemen do when they spot you is send your registration plate number to their hedquarters (they seem to like sending those numbers everywhere in Turkey, epsecially in petrol stations, BEFORE you fill the tank up).

Antalya, the place I know so well already – the bus station is so familiar, the familiar pide in familiar bus station bar. I hop on the night bus to Istanbul and experience a bad quality vehicle in Turkey for the first time. A Mercedes who should have retired long ago, air conditioning broken plus one noisy village familywith two children puking and howling (but I really mean howling) all night made the trip a little less than comfortable.

I gave Istanbul an early morning hug (we arrived ahead of schedule) and went to sleep in the grass in front of the sports shop where I would buy a new mat – the old one got ripped into pieces in Jerusalem – in two hours, when they would open.

Istanbul greeted me back with a smile of Tina, German girl from Neverland hostel, a little surprised to see me here again. The hostel was packed full as usual but they had kept my usual underground lounge room place…

Not much left to do before next day’s meeting with Bartek and Magdalena – the bunch I would join in their journey to Australia.

I spent the remaining time on walking nearby modern art galleries and participating in demonstrations and para-lectures organized at the university for ongoing European Social Forum. And so I found myself walking in demonstration pro- and agaist (Palestine and Israel), I gave my support to those struggling for women rights I also marched arm in arm with those who want peace between Turks and Kurds (only some days ago PKK detonated a couple of bombs in Istanbul; Turkish army responded with attacks on Kurdish villages). During the lecture by Socialist Revolutionary People’s Front (I might have misspelled the name) I was asking about the methods of bringing young Turks up to become nationalists and why on Earth did they not invite their political opponents (i.e. government;s officials) to participate in the meeting. They found the idea of inviting people with a different point of view quite original and they didn’t answer my other question. Later on that day I learned that the Revolutionary Sth Front is not only a socialist movement but a nationalist one at the same time, which explains why they would avoid talking about the topic I brought up.

Finally the day (or the evening to be more precise) has come – one big can of Nissan Patrol with Polish number plate arrived in front of the Neverland hostel. In the can were two Polish travelers – half-conscious after driving for 48 hours with almost no sleep in between. A few sips of beer helped to get them back to life and soon we were talking about our future travel plans. Bartek, anthropologist, archaeologist and allthingsist, the author behind the idea of this trip and the sole driver of the jeep presented us his vision of offroad ride through Caucas, Iran all -stan countries, South Asia to Australia or even New Zealand. Magdalena (teacher, Przemyśl, cherry shaped earrings, positive and smiling) will join until the end of the route – I will think where to hop off.

Last two days in Istanbul were about sightseeing again (that’s Bartek and Magda) and getting back my bike from the other bank of Bosphorus (me). The very last night we put my bike into pieces, stuffed into the trunk of the car and we set off to meet the adventure…

***

Pożegnanie z Olympos było bolesne – pal sześć byłą rajską plażę (byłą, bo już zdecydowanie zbyt obłożoną plażowiczami), płomienie buchające ze zbocza góry, nocne skorpiony w wersji mini, że o pięknej pogodzie nie wspomnę… Ale kolacje w Saban Pansyion, wyczekiwane już od wczesnego popołudnia i związane z nim niemożebne przejedzenie oraz związana z nim rozkoszna niemożność wykonania najmniejszego choćby ruchu – tego zdecydowanie będzie mi brakować…

Pożegnawszy ćwierć-, może nawet półrajskie miasteczko zaliczyłem autostop do głównej drogi z wesołą paczką włochatych Turków, z których jeden mówił dobrze po angielsku a także – niespodzianka – po serbsku (miał za sobą zagraniczny epizod studencki). Potem jazda z kierowcą ciężarówki wychwalającym pod niebiosa piękno Kirgistanu, z którego pochodzi jego żona. Przy okazji dowiedziałem się również o niemożliwości wykręcenia się od mandatu drogowego w Turcji – zanim policjant podejmie jakiekolwiek działania, przesyła do centrali numer rejestracyjny pojazdu, który wzbudził jego zainteresowanie (numery rejestracyjne wszelkich wehikułów są zresztą wklepywane na wszystkich stacjach benzynowych, jeszcze przed rozpoczęciem tankowania).

Wysiadka w Antalii, na znanym mi już dworcu autobusowym. Na kolację znane mi pide w znanej mi dworcowej restauracyjce i wskakuję w nocny autobus do Stambułu. I oto okazało się, że w Turcji istnieją jednak stare i zdezelowane autokary, w których wszystko się sypie i nie działa wentylacja. Na dodatek do mojego wehikułu wpakowała się rodzinka z prowincji z dwoma ustawicznie wymiotującymi i wyjącymi dzieciakami (określenie „wyjące” to wcale nie ozdobnik ale dokładny opis dźwięku, jaki z siebie wydawały przez całą trasę).

Lekko wymiętolony i nieświeży wylądowałem wczesnym rankiem w Stambule – dwie godziny przed czasem, zmuszony do koczowania pod sklepem sportowym, w którym postanowiłem nabyć nową karimatę (stara została rozszarpana na strzępy przez jerozolimskie dzieciaki) a który otwierano dopiero o dziesiątej.

Stambuł przywitał mnie uśmiechem Tiny, Niemki z hostelu Neverland, mile zaskoczonej moim ponownym przybyciem – w hostelu, ma się rozumieć, nie było wolnych miejsc i – ma się rozumieć – zakwaterowano mnie w moim ulubionym miejscu, czyli w piwnicy.

Nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać na zaplanowane następnego wieczora przybycie Bartka i Magdaleny – ekipy wybierającej się na podbój Azji Bartkowym jeepem, do której miałem plan się podłączyć.

Czas pozostały do spotkania spędziłem na przechadzkach po okolicznych galeryjkach sztuki współczesnej, w których w międzyczasie pozmieniały się ekspozycje, a także na uczestnictwie w manifestacjach i parawykładach zorganizowanych na uniwersytecie z okazji odbywającego się właśnie Europejskiego Forum Socjalnego. Maszerowałem zatem w pochodzie protestujących przeciwko ciemiężeniu Palestyńczyków przez Izrael, manifestowałem przeciw ograniczaniu praw kobiet w krajach muzułmańskich, popierałem również demonstrujących na rzecz pojednania turecko-kurdyjskiego (niedawno w Stambule wybuchły bomby podłożone przez PKK; armia turecka zrewanżowała się zmasowanymi działaniami militarnymi na wschodzie kraju). Podczas wykładu Socjalistycznego Rewolucyjnego Frontu (albo jakoś podobnie…) dopytywałem się, dlaczego i jakimi metodami wychowuje się Turków na nacjonalistów oraz dlaczego w Forum nie uczestniczy żaden przedstawiciel władz. Na drugie pytanie odpowiedziano mi, iż jakoś nie przyszło nikomu do głowy zaprosić do dyskusji przeciwników politycznych (co mogłoby wszak doprowadzić do interesującej dyskusji, być może nawet bardziej interesującej niż przekonywujące acz pozostające bez odpowiedzi tyrady na temat ciemiężenia, ograniczania itp.) ale za to co jakiś czas młodzież wbija się na oficjalne imprezy rządowe, wykrzykuje swoje hasła i daje się pałować policji; na pierwsze zaś pytanie udzielono mi odpowiedzi wymijającej. Po wykładzie dowiedziałem się, że Front Jakiśtam to ruch socjalistyczny, ale jednocześnie bardzo narodowy, zatem posądzanie Turków o nacjonalizm zostało przyjęte z pewnym niesmakiem.

Aż w końcu nadszedł ten wieczór, w który pod Neverland zajechał Nissan Patrol z polską rejestracją wraz z zawartością w postaci dwójki półprzytomnych podróżników – Bartka i Magdaleny. Po dwóch dniach jazdy non-stop z Warszawy (z przerwą na kilkugodzinne spanie w aucie) nie spodziewałem się intensywnej interakcji, a tymczasem po odświeżającym prysznicu i kilku łykach piwa rozkręciła się nam na dobre rozmowa o naszych wspólnych planach podróżniczych. Bartek, antropolog, archeolog i właściwie wszystkolog, autor pomysłu na wycieczkę oraz właściciel i bezwzględnie jedyny kierowca jeepa, roztoczył przed nami wizję offroadowego rajdu przez Kaukaz, Iran, wszelkie możliwe kraje z przyrostkiem -stan, Azję południową, Malaje aż do Australii a może i Nowej Zelandii. Magdalena (nauczycielka, Przemyśl, kolczyki w kształcie czereśni, uśmiech od ucha do ucha, pozytywna energia) z miłą chęcią podłączy się i wytrwa do końca trasy, ja się jeszcze zastanowię, gdzie wysiądę.

Ostatnie dwa dni w Stambule to zwiedzanie miasta przez Magdę i Bartka oraz odbiór mojego roweru od mojego gospodarza sprzed miesiąca (a nawet więcej), z drugiej strony Bosforu (jazda po autostradzie prowadzącej przez miasto to umiarkowanie przyjemne doświadczenie, niemniej kierowcy pędzących aut starali się zachować ostrożność) i zakup nowego bagażnika rowerowego. W ostatni wieczór rozkręcamy mój wehikuł na części i ładujemy go do przeogromnego (ale i przedokładnie wypchanego wszelkiej maści sprzętami) luku bagażowego Nissana i ruszamy w drogę…