Taşucu, 2010.05.27

At early hour Tasucu seems to be an abandoned town. Only after 9-10 in the morning you can see first signs of life – not very convincing, though. Tasucu comes to life only at times of departure or arrival of ferryboats to/from Northern Cyprus (or Occupied Territories according to Greeks). I spend my day waiting, strolling, swimming, eating, noticing the house of Ataturk (one of many)… In the beach I chat a little with kids who speak some basic English. I ask one of the boys: Where are you drom?, hoping to give him a nice practice in English, but he answers angrily, hitting his chest with his fist: I’m from Turkey!
In the evening I spot a definite non-local. It’s Nick from Australia, waiting for the same ferryboat. Before we leave, we have a kebab and then try to survive the whole boarding procedure – first riding a 20-person minibus with 30 people inside, then unreasonably long waiting for the clerk, then queuing for a stamp and finally we get on board of almost all-empty boat. This trip will take 7 night hours – there is also a slightly more expensive version – 2 hours, same distance…

***

Tasucu o świcie sprawia wrażenie opuszczonego miasteczka, w którym nic się nie dzieje. Dopiero około 9-10 pojawiają się pierwsze oznaki życia – ale też niespecjalnie przekonujące. Tasucu ożywa właściwie tylko w godzinach odjazdu lub przyjazdu promów do/z Północnego Cypru (lub też Terytoriów Okupowanych, jak tereny te zwą Grecy). Przez cały dzień snuję się bez celu, trochę się pluskam w morzu, trochę się objadam w pobliskiej knajpie, odnotowuję obecność domu, w którym mieszkał Ataturk (jednego z wielu)… Na plaży nawiązuję kontakt z dzieciakami, mającymi opanowane kilka zdań po angielsku (w ramach uprzejmej wymiany zdań zadaję siedmiolatkowi pytanie: skąd jesteś? Odpowiada, rozjuszony, bijąc się w pierś: z Turcji!)… Wieczorem spotykam osobnika, wyglądającego na nie-miejscowego. To Nick z Australii, czekający na ten sam prom co ja. Przed wypłynięciem udajemy się na kebaba i staramy się przetrwać całą procedurę odprawy (najpierw jazda w 30 osób 20-osobowym minibusem, potem absurdalnie długie oczekiwanie na pojawienie się urzędasa, kolejka po stempel i w końcu lokujemy się na promie – prawie zupełnie pustym). Przed nami 7-godzinny nocny rejs (wybraliśmy wersję oszczędnościową – wolną; można zapłacić nieco drożej i pokonać ten sam dystans w 2 godziny)…