Györköny 2010.04.04 117 km

OK, that really was optimistic – I thought I could make it to Serbia today but I ended up looking for a hotel in Nagydrog… and there was none.

But first things first.
I cycled along the bank of Balaton, the Hungarian sea where everybody migrates as soon as it gets warm. At this time of year, however, there is nobody hanging out there, no fish snack sold, only a lonely fisherman here or there.
It is quite difficult to get to the lake itself – it seems that almost every little piece of land has already been purchased and covered with a villa.

I had my first nasty experience with a dog – one of those beasts snatched at a belt hanging from my bike-mounted backpack and wouldn’t let go for quite some time. It wasn’t really helpful for my cycling and I guess the poor fellow wasn’t enjoying his time running with his mouth full of fabric… I really like dogs and they seem to like me in general but those relations get altered when I’m on the bike…

Eventually I managed to go as far as Nagydrog where – as said before – there was no hotel to be found.
I had to go back a couple of kilometers as I had been told there was one in Gyorkony. I rode the bike in the dark again, desperate to find a place to stay. In Gyorkony I asked a passer-by for directions and he was so kind to 1. speak in German, 2. call the hotel owner to come. However, the owner was busy celebrating Easter so the hotel option was out. Luckily, the kind passer-by (Martin was his name) offered me to stay in his vineyard hut. But before that I had to join him in his visit to a nearby bar where I met his brother & a bunch of friends. One of them was a German pensioner who spends half a year in his Hungarian vineyard and half the population of nearby villages consists of German pensioners… This motivates the locals to learn German, thus making life easier for tourists like me:)
Martin’s hut felt like a five-star hotel to me. Two floors, three beds to choose from… I was really thankful.

***

Przesadziłem dziś z optymizmem – postanowiłem sprawdzić, czy dam radę dotrzeć do Serbii. Nie udało się, w dodatku nie znalazłem po drodze znaleźć hotelu…

Ale po kolei.

Najpierw przejechałem wszerz Balaton, najgłówniejszy kierunek migracji Węgrów podczas wakacji. Całe szczęście pogoda była akurat fatalna i tłumów nie było:) Tylko tu i ówdzie smutny rybak i pozamykane na klucz smażalnie…
A do samego jeziora dostać się nie jest łatwo – nabrzeże jest szczelnie obudowane różnej maści domkami, rezydencjami i innymi willami…

Zaliczyłem pierwsze (za) bliskie spotkanie z psem – wredna bestia uczepiła się paska zwisającego z plecaka zamocowanego na bagażniku. Przez jakiś czas jechaliśmy razem, choć żadnemu z nas to raczej nie pasowało – ja musiałem w pedałowanie wkładać zdecydowanie za dużo wysiłku, a psu-agresorowi też chyba było nie w smak biec z pełnymi ustami… Nie mam nic przeciwko psom, wręcz przeciwnie, często się przyjaźnimy. Jednak obecność roweru wywołuje u większości z nich nieprawidłowe reakcje…

Jak już wspomniałem, wieczorem rozpocząłem poszukiwania hotelu.
Po kilku konsultacjach okazało się, że w tym celu powinienem się cofnąć z Nagydrog do Gyorkony, wioski oddalonej o parę kilometrów od trasy, którą przemierzałem. Jazda po ciemku przez las nie należała do najprzyjemniejszych, ale w końcu dotarłem na miejsce. Przypadkowo spotkany przechodzień był na tyle miły, że: 1. mówił po niemiecku, 2. zadzwonił do właściciela hotelu, żeby ten przyjechał i udostępnił mi pokój. W święta wielkanocne nie było to jednak wykonalne, wobec czego przechodzień – a imię jego Martin – zaofiarował się, że może mnie przenocować w winnicy. Zanim to nastąpiło, wybraliśmy się do pobliskiego baru w sprawie spotkania towarzyskiego. Poznałem brata Martina i jego znajomych – wśród nich niemieckiego emeryta, a niemieccy emeryci stanowią w okolicy połowę populacji – przez pół roku pomieszkują w winnicach i integrują się z lokalną ludnością, stąd wszechobecna znajomość niemieckiego, stanowiąca dla mnie spore ułatwienie w komunikacji.
Martin przepraszał, że nie zdążył ogarnąć mojej noclegowni, ale ja osobiście nie zauważyłem żadnych niedociągnięć – wręcz przeciwnie, czułem się jak w 5-gwiazdkowym hotelu – dwa piętra i trzy łóżka do mojej dyspozycji! Dzięki, zbawco! 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *