Bački Gračac 2010.04.07 32 km


https://vimeo.com/11746821

The route was easy and short. The only obstacle to overcome was the smell of rotting carcass at one point – someone threw their dead pigs away next to the road. Better hold your breath when you are passing.

The landscapes were quaint, rural, with lots of open fields. And a pile of rubbish here and there – this is the most popular way of getting rid of the problem, unfortunately.

In Backi Gracac we met Darko’s grandmother – Cvetka – who served us lunch – a true calorific bomb:). A very nice lady who used to work most of her life in local cinema that is not in use anymore. It is while talking to her that I thought to myself: how on Earth could people in ex-Yu fight those wars against each other and figure out who your enemy is, draw the line between nations… Take this family: Darko’s grandmother is originally from Slovenia (she spoke some Italian, too) and her husband, Petar, comes from Croatia. Darko comforted me – I am not the only one wondering…
Actually, the whole region is populated by expatriates from Croatia – the adjective “Backi” in names of towns refers to the name of a region in Croatia.
And there are Romani/Gypsies, of course. We tried to interview one of them – Ljubisha. He has worked at everyone’s place already. Always just a short period of time, though. Eventually his Gypsy soul would take control every time. And it was very difficult to make a serious interview with that fellow, I can tell you…
We also made a little tour of the town… It seems that most of the things have been gradually falling into pieces for past few years, like that little house trembling with turbo-folk music, breaking in two halves (for a moment I imagined that it was the loud music that caused this). There is also a pond once built for military reasons, now used for chill-out purposes.

After that, I got to know the rest of Darko’s family and was fed until I almost exploded. And I was given some extra food for the route in the morning…

***

Trasa krótka i relaksująca. Jedyny zgrzyt to smród rozkładających się zwierząt – ktoś urządził sobie przy drodze składowisko martwych świń. Oddychanie w pobliżu – niewskazane!

Pejzaże płaskie, równinne, wiejskie. Widok psuły tylko pobocza, często zawalone wszelkiego rodzaju śmieciami. To, niestety, jedna z pierwszych rzeczy, które rzucają się w oczy po wjeźdie do Serbii.

W Backim Gracacu najpierw spotkaliśmy się z babcią Darko, Cvetką, która postanowiła nas odżywić za wszystkie czasy… Bardzo miła pani, która przepracowała niemal całe życie w miejscowym kinie – obecnie zamkniętym i nieużytkowanym. Podczas naszej wspólnej rozmowy uświadomiłem sobie, że dla człowieka “z zewnątrz” zawsze będzie niepojętym jak podczas wojny ludzie byli w stanie się połapać przeciw komu należy walczyć – którzy są “nasi”, a którzy nie? Np. babcia Darko pochodzi ze Słowenii (mówi również po włosku), a jej mąż, Petar, to z pochodzenia Chorwat. Darko pocieszył mnie, że nie jestem jedyną osobą, która nie jest w stanie tego pojąć.
Cała okolica pełna jest przesiedleńców z Chorwacji, a przymiotnik “Backi” związany jest nazwą geograficzną w Chorwacji właśnie.
A oprócz tego – pełno tu Romów, jakżeby inaczej. Próbowaliśmy przeprowadzić wywiad z jednym z najpopularniejszych Romów w okolicy – Ljubishą, który pracował już chyba w każdym gospodarstwie w Backim Gracacu. Za każdym razem nie dłużej niż parę dni, bo później odzywała się jego cygańska dusza…

Zrobiliśmy sobie rundkę po miasteczku, które zdaje się konsekwentnie podupadać – największe wrażenie zrobił na mnie dom pęknięty na pół, z którego dobywały się dźwięki ciężkostrawnej muzyki określanej mianem turbo-folk. Przez chwilę wyobraziłem sobie, że to właśnie hałaśliwa muzyka spowodowała pęknięcie… Z atrakcji turystycznych odnotowałem nieco zapuszczony staw, wybudowany kiedyś w celach militarnych, obecnie pełni funkcje relaksacyjno-imprezowe.

Poznałem też resztę rodziny Darko, co zaowocowało kolejnym dokarmieniem i zaopatrzeniem w prowiant na drogę…